Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82050

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez ponad 12 lat mieszkania "na pokoju" nazbierało się sporo piekielności. Dziś porcja numer dwa.

W mojej poprzedniej historii opisałam współlokatorkę B.

Dzisiaj pora na Estonki, które ją zastąpiły.

Na początku były dwie, jednak po wyprowadzce B szybko znalazły jakąś swoją koleżankę, która pracowała dla tej samej sieci domów opieki i załatwiły wspólnie jej transfer do nas. Jedno dobre, że razem z nimi nie pracowałam - w naszym mieście było kilka domów należących do tej samej sieci, one pracowały w innym.

W każdym razie były trzy, imion nie pamiętam, więc nazwijmy je C, D i E. Wszystkie to dziewczyny młode, a co za tym idzie rozrywkowe, przy czym prym wiodła przybyła najpóźniej E.

Wyjścia na imprezy co weekend - nie miałam z tym problemu.
Pijane powroty do domu - też nie, bo na ogół byłam jeszcze w pracy.

Gorzej było z imprezami w domu - goście zapraszani z różnych zakątków Wielkiej Brytanii - odwiedzali je znajomi z Londynu, Walii. Zaletą było to, że one również znikały później na dwa czy trzy dni w odwiedziny gdzieś daleko, wadą - fakt, że odwiedzali je głównie chłopcy, co bywało krępujące.

Wszystkie trzy paliły. Próby wydzielenia w domu obszarów dla niepalących, choćby jadalni, spełzły na niczym. Owinięcie się w mój własny koc, który leżał sobie na kanapie w salonie, to była porażka - czułam się jak w palarni. Tenże koc ma wypalone dziury, bo dziewczyny, mimo moich upomnień, miały zwyczaj zabierać go do ogródka i się na nim opalać (paląc przy tym papierosy).

Wspominałam, że B zużywała więcej naczyń, niż było na stanie domu i w związku z tym musiałam dokupić własne? Dopiero się fajnie zrobiło, jak współlokatorki musiały ugościć kolegów i zbierały wszystkie naczynia i sztućce, nie patrząc, czyje biorą... Za przebój do tej pory uważam sałatkę z krewetkami przygotowaną w wymytym koszu na śmieci.

A czasami miałyśmy tak wielu gości, że część musiała spać na strychu… W takie dni trafienie na wolną łazienkę graniczyło z cudem.

Co do rzucania przeze mnie palenia - przybrały inna taktykę. Za każdym razem próbowały mnie przekonać do pociągnięcia dymka lub dwóch. "No przecież się nic nie stanie", "nie bądź taka sztywna", "to tylko jeden papieros", itp., itd. Nie rozumiem, czemu im tak zależało na tym, żebym na nowo zaczęła palić. Złośliwość?

No i największy problem: spanie. Jak wspomniałam, pracowałam na nocki i w związku z tym musiałam spać w dzień. Nie raz i nie dwa budziła mnie muzyka na cały regulator (bo muzyki słuchamy tak, żeby radio nastawione w sypialni na piętrze słychać było dokładnie w kuchni na parterze). Przodowała w tym E, a jej wymówka brzmiała: "No bo nie wiedziałam, że jesteś w domu i śpisz". Po którymś razie zabrałam ją do przedpokoju i wskazałam na buty: "buty są, ciapków nie ma, to jestem i śpię. Są ciapki, nie ma butów - nie ma mnie w domu, rób se, co chcesz". Nie zajarzyła, a afery o muzykę powtarzały się regularnie.

Kolejnym przebojem było, kiedy obudził mnie zbiorowy wrzask trzech gardeł, bo one zobaczyły w kuchni pająka. 

Na szczęście trwało to tylko do czerwca, kiedy to znalazły pracę w Londynie i wyprowadziły się. Jedyny problem był z domem - zostałam sama i musiałabym sama za niego w całości płacić. Znalazłam wtedy pokój w domu ze studentkami i na parę lat odetchnęłam z ulgą, bo do dziewczyn nie było się o co przyczepić, trochę tylko landlord i landlady zaleźli nam za skórę.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (117)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…