Pracuję jako opiekunka osób starszych w domu opieki.
Dzisiaj w pracy przypomniała nam się historia mocno piekielna, a ja postanowiłam się nią z wami podzielić. Zacznę od starego dowcipu:
Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody? Tak, to prawda, tylko że nie w Moskwie, a w Leningradzie, nie na Placu Czerwonym, a na Placu Rewolucji, nie samochody a rowery i nie rozdają, a kradną.
No to u nas było tak samo. W niedzielę Monika (opiekunka) była bardzo nieuprzejma dla podopiecznej wracającej z przepustki, nakrzyczała na nią. Efekt - "dywanik" u pani dyrektor, o mało co nagana z wpisem do akt. No i wszystko byłoby OK, po wyczynach Martusi (http://piekielni.pl/81807) jesteśmy za tym, aby takie zachowania tępić, gdyby nie parę szczegółów - a mianowicie nie w niedzielę, tylko w sobotę, nie Monika, tylko Beata (pielęgniarka) i nie krzyczała na nikogo, tylko na nią ktoś się darł...
Byłam na tej dniówce i pamiętam - zbierałyśmy akurat naczynia po kolacji (ten posiłek większość pensjonariuszy je już w swoim pokoju, na jadalnię schodzi dosłownie kilka osób), kiedy Beata zakomunikowała nam, że pani X wróciła z przepustki (rodzina zabrała ją na kilka dni do domu). My (Monika i ja) dokończyłyśmy zbieranie naczyń, położyłyśmy do łóżek wszystkich tych, którzy wymagali pomocy w tej czynności, a Beata zajęła się panią X. Ważne jest to, iż jest to osoba (pani X, nie Beata) o bardzo ograniczonych możliwościach ruchowych, czas spędza w łóżku albo na wózku inwalidzkim. Beata zauważyła, że po długiej jak na nią podróży (ok. 2 godz. w samochodzie) pani X jest bardzo zmęczona, dosłownie "leci przez ręce", więc przebrała ją w piżamę i położyła do łóżka. No i wtedy się zaczęło - pan, który przywiózł panią X z przepustki (męża brata córki syn czy coś podobnego) straszliwie się oburzył. Jak to tak, co to za zwyczaje, o tej porze do łóżka??? To nie może tak być, on sobie porozmawia z panią dyrektor, jest godz. 17, kto o tej porze jest już w łóżku? (Hmm... nasi podopieczni?) Swoje zdanie wyrażał w sposób niemiły, wręcz chamski i bardzo głośny, a Beata zdała nam z tego mocno okrojoną i złagodzoną relację.
Tak jak mówił, tak zrobił - zadzwonił do pani dyrektor w połowie tygodnia, skarżąc się na osobę przyjmującą panią X z przepustki. Osoba ta wg niego była bardzo niemiła i nakrzyczała na panią X. Wiecie co, jestem w stanie wyobrazić sobie wiele rzeczy. Śnieg w środku lata. Inwazję kosmitów. Przejażdżkę na tęczowym jednorożcu. Ale za cholerę nie potrafię sobie wyobrazić Beaty krzyczącej na kogokolwiek, no nie ten typ człowieka po prostu. To już prędzej Monika (chociaż na żadnego z podopiecznych nigdy by nie podniosła głosu, to już na inne osoby, jeśli by jej podpadły to tak), ewentualnie ja - do krzyku ostatnia, ale złośliwe i wredne riposty jakoś tak "same" ze mnie wylatują, gryzienie się w język nic nie pomaga...
Piekielne widzę tu dwie osoby: męża brata córki syn (czy inna dziesiąta woda po kisielu), który najpierw sam robi awanturę o położenie starszej, mocno zmęczonej osoby do łóżka, a potem odwraca kota ogonem, że to na niego (i przede wszystkim na panią X) krzyczano, no i niestety nasza pani dyrektor, która bez zapoznania się z faktami uznała, że:
- sytuacja miała miejsce tak, jak ją przedstawił pociotek pani X;
- osobą przyjmującą panią X z przepustki była Monika.
Pomyłka dnia była tu już najmniej istotna, chociaż podkreślająca absurd sytuacji - zdarzenie miało miejsce w sobotę, natomiast pociotek uparcie mówił o niedzieli. Monika miała tego pecha, że miała dniówkę zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Nie usłyszała nawet "przepraszam" po wyjaśnieniu całej sprawy. Żeby było śmieszniej, nie trzeba było przeprowadzać wnikliwego "śledztwa", aby ustalić, co się wydarzyło - wystarczyło przeczytać raport z soboty, w którym była informacja, kto przyjmował panią X po przepustce, a i awantura, która zrobił męża brata córki syn, też była delikatnie i oględnie wspomniana. No ale po co, skoro się wytypowało winnego i można wyciągnąć konsekwencje.
Lubię moją pracę. Ale takie sytuacje odbierają mi chęć do niej...
Dzisiaj w pracy przypomniała nam się historia mocno piekielna, a ja postanowiłam się nią z wami podzielić. Zacznę od starego dowcipu:
Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody? Tak, to prawda, tylko że nie w Moskwie, a w Leningradzie, nie na Placu Czerwonym, a na Placu Rewolucji, nie samochody a rowery i nie rozdają, a kradną.
No to u nas było tak samo. W niedzielę Monika (opiekunka) była bardzo nieuprzejma dla podopiecznej wracającej z przepustki, nakrzyczała na nią. Efekt - "dywanik" u pani dyrektor, o mało co nagana z wpisem do akt. No i wszystko byłoby OK, po wyczynach Martusi (http://piekielni.pl/81807) jesteśmy za tym, aby takie zachowania tępić, gdyby nie parę szczegółów - a mianowicie nie w niedzielę, tylko w sobotę, nie Monika, tylko Beata (pielęgniarka) i nie krzyczała na nikogo, tylko na nią ktoś się darł...
Byłam na tej dniówce i pamiętam - zbierałyśmy akurat naczynia po kolacji (ten posiłek większość pensjonariuszy je już w swoim pokoju, na jadalnię schodzi dosłownie kilka osób), kiedy Beata zakomunikowała nam, że pani X wróciła z przepustki (rodzina zabrała ją na kilka dni do domu). My (Monika i ja) dokończyłyśmy zbieranie naczyń, położyłyśmy do łóżek wszystkich tych, którzy wymagali pomocy w tej czynności, a Beata zajęła się panią X. Ważne jest to, iż jest to osoba (pani X, nie Beata) o bardzo ograniczonych możliwościach ruchowych, czas spędza w łóżku albo na wózku inwalidzkim. Beata zauważyła, że po długiej jak na nią podróży (ok. 2 godz. w samochodzie) pani X jest bardzo zmęczona, dosłownie "leci przez ręce", więc przebrała ją w piżamę i położyła do łóżka. No i wtedy się zaczęło - pan, który przywiózł panią X z przepustki (męża brata córki syn czy coś podobnego) straszliwie się oburzył. Jak to tak, co to za zwyczaje, o tej porze do łóżka??? To nie może tak być, on sobie porozmawia z panią dyrektor, jest godz. 17, kto o tej porze jest już w łóżku? (Hmm... nasi podopieczni?) Swoje zdanie wyrażał w sposób niemiły, wręcz chamski i bardzo głośny, a Beata zdała nam z tego mocno okrojoną i złagodzoną relację.
Tak jak mówił, tak zrobił - zadzwonił do pani dyrektor w połowie tygodnia, skarżąc się na osobę przyjmującą panią X z przepustki. Osoba ta wg niego była bardzo niemiła i nakrzyczała na panią X. Wiecie co, jestem w stanie wyobrazić sobie wiele rzeczy. Śnieg w środku lata. Inwazję kosmitów. Przejażdżkę na tęczowym jednorożcu. Ale za cholerę nie potrafię sobie wyobrazić Beaty krzyczącej na kogokolwiek, no nie ten typ człowieka po prostu. To już prędzej Monika (chociaż na żadnego z podopiecznych nigdy by nie podniosła głosu, to już na inne osoby, jeśli by jej podpadły to tak), ewentualnie ja - do krzyku ostatnia, ale złośliwe i wredne riposty jakoś tak "same" ze mnie wylatują, gryzienie się w język nic nie pomaga...
Piekielne widzę tu dwie osoby: męża brata córki syn (czy inna dziesiąta woda po kisielu), który najpierw sam robi awanturę o położenie starszej, mocno zmęczonej osoby do łóżka, a potem odwraca kota ogonem, że to na niego (i przede wszystkim na panią X) krzyczano, no i niestety nasza pani dyrektor, która bez zapoznania się z faktami uznała, że:
- sytuacja miała miejsce tak, jak ją przedstawił pociotek pani X;
- osobą przyjmującą panią X z przepustki była Monika.
Pomyłka dnia była tu już najmniej istotna, chociaż podkreślająca absurd sytuacji - zdarzenie miało miejsce w sobotę, natomiast pociotek uparcie mówił o niedzieli. Monika miała tego pecha, że miała dniówkę zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Nie usłyszała nawet "przepraszam" po wyjaśnieniu całej sprawy. Żeby było śmieszniej, nie trzeba było przeprowadzać wnikliwego "śledztwa", aby ustalić, co się wydarzyło - wystarczyło przeczytać raport z soboty, w którym była informacja, kto przyjmował panią X po przepustce, a i awantura, która zrobił męża brata córki syn, też była delikatnie i oględnie wspomniana. No ale po co, skoro się wytypowało winnego i można wyciągnąć konsekwencje.
Lubię moją pracę. Ale takie sytuacje odbierają mi chęć do niej...
dom opieki
Ocena:
144
(154)
Komentarze