Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#82120

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Korzystając z dnia wolnego napisałem 3 historie. Oto pierwsza i najdłuższa z nich.
Historia Bartkkka (82033) przypomniała mi jak to się stało, że nie przyjaźnie ani nawet nie koleguję się już z jednym z przyjaciół z dawnych lat. Historia Bartkkka jest o podwożeniu, moja bardziej o alkoholizmie i ogólnym lenistwie, ale i podwózki stanowią w niej ważną rolę.
Nazwijmy gościa Grecki. Greckiego poznałem na boisku - uczył się z moim innym kumplem w jednej klasie i kiedyś, jeszcze w gimnazjum kilka razy graliśmy razem w nożną. Później w czasach licealnych zaprzyjaźniliśmy się i razem chodziliśmy na jakieś piwko, potem jeździliśmy razem na podryw i tak to sobie trwało. Grecki pochodził z biednej rodziny (samotna matka) i nie był geniuszem. Miewał dziwne, nieżyciowe wręcz pomysły, ale za to lubił historie i fajnie się z nim o tym rozmawiało. Może Daviesa nie czytał, ale Wołoszańskiego czy książki o historii regionalnej już tak. Dodatkowo połączyła nas wspólna pasja - airsoft.
Jak już wspomniałem pochodził z rozbitej rodziny. Jego matka nigdy nie mogła znaleźć pracy. Kiedyś (a wiem to od mojej mamy - wtedy dyrektorki miejscowej szkoły podstawowej) przyszła do lokalnej podstawówki zapytać o pracę. Moja mama powiedziała jej, że może jej zaoferować pracę sprzątaczki z późniejszym (ewentualnym) awansem na pracę w kuchni. Niestety matka Greckiego miała problemy z kręgosłupem, ale jak sama stwierdziła ma kurs komputerowy więc ona chciałaby być sekretarką. Sekretarka jednak już w szkole była i to z wieloletnim doświadczeniem. Co powiedziała matka Greckiego? "Niech pani ją zwolni, a zatrudni mnie". Pracy o dziwo nie dostała. Innym razem poszła do lokalnego rolnika (to wiem z opowieści babci innego kolegi - też kumplował się z Greckim - która tam pracuje), ale jak się dowiedziała, że pracy w biurze nie dostanie, a jedynie może pomagać przy żniwach i stróżować to stwierdziła, że ona tak nisko nie upadła (lub podobnie). Matka Greckiego wielokrotnie mi się żaliła, że nie może pracy znaleźć, a co dostawała szansę od losu to los z niej drwił i coś nie wychodziło.
Grecki w międzyczasie zrobił zawodówkę i zaczął technikum, ja wtedy studiowałem i w rodzinnym mieście bywałem tylko co drugi, trzeci weekend. Szykował się do matury. Poprosił mnie o korepetycje z matematyki. Korepetycje jednak toczyły się bardzo opornie, bo co parę minut przerwa - a to papierosek, a to on chce opowiedzieć, co ostatnio wyczytał o historii, miejscowe plotki itp. (mała dygresja, zawsze jak brałem kasę za korepetycje to w ciągu godziny może 5 minut traciło się na pierdoły. Jak robiłem to za darmo lub za piwo to niemal zawsze uczeń (niemal, bo tylko jeden taki uczeń wziął się serio za naukę) wychodził z inicjatywami przerw - "może piwko?", "zapalmy" - i w godzinie nauki było może 30 minut). Z prezentacją na ustny polski pomóc mu miała koleżanka kolegi. Podobno (osobiście nie widziałem, ale kolega tak mówił) praca była primo sorta - sporo źródeł, zdjęcia, filmy i wszystko elegancko napisane. Niestety Grecki maturę uwalił. Na jeden egzamin nie pojechał, bo dzień wcześniej zachlał i miał kaca. Na ustny polski nie pojechał, bo "to już nie ma sensu, przecież i tak już nie zdałem". Tłumaczenie, że jak obleje jeden egzamin to we wrześniu ma poprawkę z jednego przedmiotu, a nie z kilku nic nie dało.
W technikum miał też praktyki w prywatnym warsztacie samochodowym. Właściciel powiedział, że jednego, a może nawet dwóch (z trzech) praktykantów będzie mógł zatrudnić. Grecki więc się zawziął (tak przynajmniej twierdził), ale roboty nie dostał. Po praktykach żalił mi się, że dawali mu robotę do której trzeba dwóch ludzi, a on miał to robić samemu. Celowo tak robili, bo pozostali dwaj praktykanci mieli tam znajomości. Inną wersję przedstawił mi kolega, który dobrze zna się z właścicielem warsztatu. Ten kolega również kumplował się z Greckim więc wątpię, by coś ściemniał na jego niekorzyść. Właściciel warsztatu powiedział, że początkowo dawano wszystkim praktykantom podobne zadania, ale później zauważono, że Grecki nie ogarnia roboty i dostawał tylko najprostsze rzeczy, które robił powolutku.
W związku z tym, że oboje z matką nie pracowali zaczęła wisieć nad nimi groźba eksmisji - to wtedy Grecki zaczął pić więcej. Początkowo mało kto z naszej paczki to dostrzegał - w rodzimym mieście na stałe mieszkał tylko Grecki i jeszcze jeden kolega, ale ten miał czas na spotkania tylko w weekendy. Spotykaliśmy się więc tylko w weekendy przy piwku czy wódce - jak chyba większość chłopaków w wieku 20-25 lat - albo na airsoftowym polu bitwy. Powoli jednak dostrzegaliśmy, że niemal każda opowieść Greckiego o innych znajomych zaczyna się od "piliśmy z Bartkiem", "nawaliłem się w środę". Jak ktoś oglądał przyjaciół i pamięta postać Zabawnego Bobbiego (Fun Bobby) to wie o czym piszę. Co ciekawe Grecki bardzo rzadko miał kasę, ale zawsze znalazł kogoś, kto postawił.
Grecki kilka razy chwalił się, że zna dobrze jednego policjanta. Policjant ten był wtedy (jak mnie pamięć nie myli) kierownikiem jednego z wydziałów komendy powiatowej policji. Kilka razy mówiliśmy Greckiemu - zagadaj z nim, może szepnie gdzieś słówko, złóż papiery i może z jego poparciem się dostaniesz. Greckiemu niby się ten pomysł podobał, bo kasa dobra, ale był z tych ludzi, którzy słuchają hip-hopu czy innego rapu, wychowała go ulica i bycie "psem" to dla niego ujma – on miałby kolegów spisywać? Tłumaczyliśmy, znajdziesz etat w innym powiecie i pewnie nikogo znajomego nie spotkasz służbowo. Skończyło się jak dostał zawiasy za kradzież czy paserstwo. Już nie pamiętam. Sam Grecki tłumaczył się, że to jego kumpel coś komuś ukradł o czym Grecki nie wiedział, a w dodatku kumpel go "sprzedał". Złodziej chciał sprzedać towar, a Grecki znalazł kupca i miał zawieźć towar od złodzieja do kupca. W zamian miał dostać jakiś procent ze sprzedaży. Do targu nie doszło, bo obaj zostali zawinięci na komendę. Osobiście nie wierzę w to, że Grecki nie wiedział, że towar nie był lewy. Sprzęt miał być sprzedany za 1/4 wartości rynkowej, a sprzedającym był gość, który podobno znany był z lepkich łapek - nawet Grecki nie był tak głupi, by nie domyślić się, że coś jest nie tak. Trzeba jednak przyznać, że to był jego jednorazowy konflikt z prawem (pomijając mandaty).
Grecki by ratować sytuacje rodzinną postanowił pójść do wspomnianego już rolnika (gość to materiał na osobną historię) szukać pracy. Nazywam faceta rolnikiem, ale oprócz przemysłu typowo rolniczego ma jeszcze inne biznesy. Jednym z nich jest utrzymanie dróg - zimą odśnieżanie, latem koszenie rowów. Właśnie do koszenia rowów trafił Grecki - zawrotne 5zł/h. Sytuacja w domu niewiele się poprawiła ponieważ początkujący alkoholik trafił do ekipy zaawansowanej. Szybko więc zdobywał nowe poziomy wtajemniczenia. Do pracy czteropaczek, bo przecież latem przy drodze jest bardzo gorąco. Usłyszałem kiedyś "najgorzej jak do pracy wiezie nas Wiesiek, bo Wiesiek nie pozwala na picie".
W końcu Greckiemu wyłączono prąd, a niedługo później przyszło pismo z terminem eksmisji. Matka Greckiego załatwiła transport części rzeczy i wywiozła je do swojej matki - w mieszkaniu komunalnym wszystkie ich rzeczy nie zmieściłyby się. Tam też miała posiedzieć kilka dni. Grecki zaprosił naszą paczkę na "pożegnanie mieszkania". Odbywało się przy świeczkach. Gdy wychodziłem było tam trochę syfu. Wiadomo jak to po imprezie - trochę pustych butelek, pełna popielniczka, ale generalnie jednak względny porządek. Pożegnanie się przeciągnęło - drugi wieczór imprezy na którym też byłem. Po nim również był względny porządek, bo Grecki posprzątał po pierwszej imprezie. Na obu byli sami moi znajomi więc towarzystwo raczej normalne i spokojnie. Później ja wróciłem na studia, a Grecki podobno imprezował przez cały tydzień. Na ostatniej imprezie był wspólny kolega, który chyba nawet tam nocował. Opowiedział mi co widział - wszędzie, dosłownie wszędzie chipsy, pety, butelki i puszki. Stół był aż lepki od rozlanych napojów. Dywan poplamiony i miejscami przypalony. Grecki w ciągu tygodnia nie miał z kim ani za co pić więc pospraszał ludzi najgorszego sortu – miejscowych meneli, którzy w dupie mieli porządek, ale mieli alkohol, a Grecki dawał możliwość ukrycia się przed matkami czy żonami. Gdy rankiem po imprezie obaj (Grecki i wspólny kolega) pili kawę po tygodniowej nieobecności przyszła matka Greckiego. Z bezsilności jedyne co zrobiła to wylała kawę na głowę Greckiego. Kilka dni później wywieźli ich na wioskę.
Eksmisja zadziałała na matkę Greckiego mobilizująco - wyjechała do Olsztyna i tam zaczęła szukać roboty. Nie pamiętam czy jakąkolwiek znalazła, ale posiedziała tam kilka miesięcy (nie wiem skąd miała kasę na lokum). Grecki też zaczął rozglądać się za czymś lepszym. Po jakimś czasie udało mu się załapać do jednej z ekip, która miała budować Galerie Warmińską w Olsztynie - roboty na kilka czy nawet kilkanaście miesięcy tylko przy tym obiekcie. Kariera Greckiego w budowlance trwała 4 dni. Czwartego dnia zadzwonił do mnie i zapytał (w tym czasie wróciłem już do rodzinnego miasta i jedynie w weekendy studiowałem zaocznie) czy bym go nie podwiózł do babki na wioskę, bo wrócił z Olsztyna, ma torby z rzeczami, jakieś zakupy, a autobusu już nie ma. Zawiozłem go i usłyszałem opowieść o "oszustach" (to najłagodniejsze określenie jakie usłyszałem, a jakim opisywał pracodawców). Otóż pierwszego dnia kariery Grecki zrobił badania lekarskie i podpisał umowę - pensja 13zł/h na rękę jeśli dobrze pamiętam, mogło to być jednak nawet więcej. Dla Greckiego taka kwota to mega podwyżka - 2,5 razy więcej niż dostawał na koszeniu. Drugiego dnia stawił się na miejscu budowy. Przyjechał jakiś kierownik i zaczął opowiadać czym będą się zajmować teraz, czym później. Całość zakończył "na razie jednak nic nie będziecie robić, bo jeszcze materiały nie dojechały. Nie wiemy czy będą dziś czy jutro. Może nawet za parę dni. Tu macie barak, w środku jest woda, czajnik. Na razie przychodźcie i czekajcie. Jak tylko materiały dojadą ruszamy z pracą." Towar nie dojechał ani tego dnia, ani następnego. Czwartego dnia również nic nie przywieźli i Grecki stwierdził, że on tam traci czas więc postanowił wrócić. Zapytałem się go czy na pewno ma umowę. Ma, z podpisem jakiegoś prezesa czy innego szefa. Tłumaczę mu, że jest coś takiego jak postojowe, że pracodawca musi mu zapłacić nawet jeśli nic nie robił, bo pracodawca nie zapewnił materiałów, ale był gotów do pracy i w miejscu pracy. Co prawda tylko 50 czy 60%, ale w końcu robota ruszy i będzie dostawał 100%. Mówię mu "wracaj do Olsztyna, jak chcesz to rano cię podwiozę na busa, zadzwoń, że się spóźnisz, ale, że będziesz". Powiedział, że pomyśli i tak pomyślał, że nie pojechał. I tak skończył karierę budowlańca. Osobiście uważam, że ściemniał, i że poważna firma zakazała picia na budowie.
I wtedy się zaczęło to, co mnie do niego zraziło. Już wcześniej prosił o podwózki, ale były to okazjonalne sytuacje. Później jednak przynajmniej dwa razy w tygodniu pytał czy bym go nie podwiózł z lub na wioskę. Początkowo woziłem - bo to zakupy ma do przewiezienia, a to chce jechać na rozmowę o pracę. Później dzwonił też w godzinach wieczornych, że mu autobus uciekł, a w efekcie musiał iść się napić i takiego al dente lub jeszcze bardziej wiotkiego wiozłem (autobus około 15-16, a dzwonił około 20). Powoli więc zacząłem odmawiać podwożenia - mogę pomóc w szukaniu pracy, ale nie uśmiecha mi się wożenie go pijanego. Grecki rozpoczął jakieś liceum zaoczne czy podobną szkołę. Dogadałem się z nim, że jeżeli zjazdy będą się nam pokrywały to będziemy jeździć razem. Rano jechałem po niego na wioskę, a po południu odwoziłem. W zamian dorzucał się do paliwa - dla mnie to było na rękę, bo samodzielne dojazdy samochodem były drogie, a we dwójkę wynosiło mnie to podobnie do busów, ale było dużo wygodniej. Niemal za każdym razem rano zajeżdżaliśmy do sklepu, bo Grecki "zapomniał długopisu". W sklepie nigdy nie mieli długopisów, ale za to mieli Harnasie. Dwa były opróżniane w trasie, dwa brał ze sobą. Po południu niemal zawsze Grecki wsiadał podpity i oświadczał, że jego zajęcia się nie odbyły z jakiegoś powodu - budynek zamknięty, innym razem budynek otwarty, ale w środku nikogo nie było (!?), a to wykładowca nie przyszedł. Szybko zorientowałem się że jeździ tam tylko po to by dostawać rentę czy inne alimenty po ojcu. Kasę na dojazdy miał, pić mógł - ani babka ani matka mu nie zrzędziły, a w domu zapewne mówił, że na zajęcia chodzi. Po jednym semestrze zmienił szkołę na inną, bo z pierwszej go wywalili.
Któregoś razu w ciągu zajęć zadzwonił do mnie, że część zajęć mu odwołali, i że on będzie u wspólnego kolegi. Spoko i tak miałem tam zajechać, bo kolega nogę zwichnął i potrzebował kuli. Kula była u jego matki i ta poprosiła mnie bym mu ją zawiózł. Zastrzegłem jednak, że dziś wyjątkowo mi się spieszy więc przyjeżdżam, daję kulę i spadamy. Po zajęciach pojechałem do kumpla. Zaszedłem na moment, by chwilę zagadać. Grecki leży, rozwalony, piwerko w łapie. Rzucam hasło - jedziemy. On zaraz piwo skończy, bo ma na dwa łyki więc minutka i ruszamy. Dwa łyki zamieniły się w dziesięć, a minutka w piętnaście.
Jakiś czas później rozpocząłem praktyki na miejscowym posterunku policji. W tym właśnie okresie Grecki zadzwonił, że ma w weekend zjazd i czy będzie mógł ze mną jechać. Nie widziałem problemu. W piątek po południu zadzwonił do mnie i zapytał się czy bym go mógł zawieźć na wioskę, bo wrócił z większego miasta i ma sporo zakupów. Byłem wtedy poza domem i powiedziałem, że nie dam rady. Grecki powiedział, że on poszuka kogoś innego, ale jak nie znajdzie to pójdzie do jakiegoś znajomego i tam poczeka. Po dwóch czy trzech godzinach zadzwonił i ponowił pytanie. Akurat wracałem, była zima i choć już miałem go tak nie wozić uznałem, że mu pomogę. Nie chciałem, by kolega, a nawet przyjaciel szedł zimą, po ciemku kilka kilometrów. Umówiliśmy się, że jak już wjadę do miasta to zadzwonię, a on wyjdzie w ustalone miejsce. Zadzwoniłem, on już wychodzi. Zajechałem i stoję, czekam już 10 minut więc ponawiam telefon. "Już buty włożyłem i idę". Mija kolejne pięć minut więc dzwonię jeszcze raz. Tym razem mówię, że ma minutę, bo jak nie przyjdzie to spadam. Przylazł, przywitał się, przeprosił, bo musiał z kumplem rozchodniaczka wypić. Odpaliłem silnik i słyszę "urwa, czekaj! Torby zapomniałem". Poleciał. Znów go nie było kilka minut, bo trzeba walnąć kielicha.
Następnego dnia mieliśmy jechać na Olsztyn, ale mój brat potrzebował samochodu w ciągu dnia. Mówię więc Greckiemu, że rano po niego przyjadę, zostawimy samochód u mnie i pójdziemy na busa. Wrócić mieliśmy jednym busem i wtedy (auto byłoby już dostępne) odwiózłbym go na wioskę. Tylko, że ze względu na to, że musimy zdążyć na busa to czy on będzie czy nie będzie to o określonej godzinie ruszam. Dodatkowo miałem mu dać 2 sygnały telefonem. Pierwszy - gdy wyjadę z garażu, to dawało mu jakieś 15 minut na przyszykowanie się. Drugi - gdy wjadę do wioski, to dawało mu minutę czy dwie na założenie kurtki i butów. To miała być jego ostatnia szansa (o czym mu powiedziałem), bo już nie raz się spóźniał i delikatnie mówiąc wkurzało mnie to mocno. Zagwarantował, że nie spóźni się, i że rozumie ultimatum.
Rano po umówionych sygnałach dojeżdżam pod dom jego babki, a tam ciemno. Mam jeszcze kilka minut więc czekam. Zbliża się godzina odjazdu, wszystko wyliczone tak, że mam mały zapas na dotarcie na busa, a jest zima - na trasie nie nadrobię spóźnienia. Dzwonię, nie odbiera. Jeszcze raz i jeszcze. Trudno - ruszam. Przejechałem ze dwieście metrów gdy zadzwonił Grecki. "Sorry, telefonu nie słyszałem, ale zawracaj, już na ulicy stoję". Zatrzymałem się, obejrzałem do tyłu i nikogo nie widać. Ulica prosta, oświetlona, ale widać tylko żółty od blasku latarni śnieg. Poczekałem chwilę, a go nadal nie było więc pojechałem.
W ciągu dnia dzwonił kilka razy. Słał smsy z przeprosinami. Powiedziałem, że jak chce to możemy się spotykać czy na strzelanki airsoftowe czy przy innych sytuacjach, ale nie będę go woził. Stracił w ten sposób ostatnią "taksówkę", bo inni koledzy już dawno mu odmówili ze względu na spóźnienia itp. akcje. Raz np. przyszedł do kumpla i na bezczela odpalił papierosa w pokoju (w domu, gdzie jedynie w łazience się pali), on oczywiście problemu nie widział. Innemu zarzygał samochód. Później smsy przestały być przepraszające, a zaczęły się wyzwiska, a w końcu nawet groźby. Co kilka dni zmiana nastroju - raz przeprasza, za dwa dni grozi i wyzywa, po trzech dnia znów przeprasza.
To jednak nie koniec piekielności. Wspomniałem, że miałem w tamtym okresie praktyki na policji. Akurat wtedy wybuchła u mnie w gminie "afera" narkotykowa. Policjanci z KPP złapali kilku gówniarzy z zielskiem. Przeszukali domy i trafili też kilka krzaczków. Wiedziałem, że wśród osób, które są zamieszane w sprawę są też znajomi Greckiego. Wiedziałem też, że Grecki okazjonalnie popala. Przy którymś spotkaniu pytał mnie czy wiem coś w tej sprawie. Generalnie wiedziałem tylko, że sprawa się rozwija (sprawy nie prowadził lokalny posterunek, gdzie praktykowałem, a KPP więc nawet miejscowi policjanci niewiele wiedzieli) więc nawet jakbym bardzo chciał coś zdradzić to nie miałem co powiedzieć, ale dałem mu jedną radę "uważaj z kim rozmawiasz na takie tematy". Taką radę mu dałem, bo na mieście słyszałem, że złapani sypią nazwiskami - kto sprzedaje, kto pali, kto coś ukradł. Jakieś dwa tygodnie po ostatniej podwózce i chyba ze trzy tygodnie po zakończeniu praktyk spotkałem na mieście jednego z lokalnych policjantów. Ten naskoczył na mnie, że podobno rozpowiadałem szczegóły sprawy, dla policjantów z KPP ktoś tak doniósł (pamiętacie jak wspominałem o policjancie - koledze Greckiego?). Musiałem iść do kierownika posterunku i pokazać smsy z groźbami. Sprawa dla mnie ucichła, ale nerwów się najadłem, bo jeszcze nie miałem podpisanej opinii z praktyk, a co to za praktykant, co rozpowiada wewnętrzne sprawy "firmy"?
Przez pewien czas widywałem Greckiego pod sklepem monopolowym. Co jakiś czas dzwonił czy wysyłał smsy aż w końcu przestał. Generalnie nie rozmawiałem z nim już ze 4 lata, ale jakoś na jesieni znów się pojawił w moim życiu. Na szczęście tylko na 5 minut. Zadzwoniła do mnie moja mama (choć nadal mieszkam w rodzinnej miejscowości to już nie z rodzicami) i powiedziała, że jakiś kolega chce ze mną rozmawiać i czy go podać do telefonu. Na słowo "jakiś" pomyślałem o znajomych z dawnych lat, których moja mama nie widziała w ogóle albo tylko ze dwa razy, a którzy nie wiedzieli o przeprowadzce. Okazało się, że to Grecki - od razu poznałem po głosie. Pytał się kiedy będę w domu, bo ma sprawę. Powiedziałem, że jestem na wyjeździe, i że dziś mnie nie będzie, a poza tym to albo niech mówi teraz o co chodzi albo niech spada z radością i w podskokach. "To nie na telefon" i się rozłączył. Kilka minut później znów zadzwoniła mama i powiedziała, że z początku nie poznała, że to Grecki, bo się strasznie zmienił na twarzy, ale miał ze sobą jakieś torby, tłumaczył, że przyjechał na weekend do babci, bo pracuje gdzieś hen daleko. Wtedy już się upewniłem, że ważna sprawa to podwózka.
Wiem, że po części piekielni byliśmy my - ja i reszta kolegów - bo piliśmy z nim, gdy już wiedzieliśmy, że przesadza. Jednakże początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy z problemu, później staraliśmy się pomóc (rzadsze spotkania przy alkoholu, podwózki itp.), a w zamian zostaliśmy potraktowani jak szoferzy.

alkohol podwózki

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (50)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…