Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
3 maja pożegnałam mojego kochanego kocura. Był to kot z problemami, nazwijmy go nawet kotem specjalnej troski. Wiązało się to ze sporymi nakładami finansowymi, ale to był nasz przyjaciel. Warto było dla niego robić wszystko.

Rodzina oraz znajomi wiedzieli, że nasz Gruby jest specjalny. Początkowo nie komentowali zbyt naszych decyzji - kot musiał dostawać leki wspomagające wydalanie; trzeba było go myć, gdyż przez wady w budowie kręgosłupa nie mógł zrobić tego sam. Oczywiście był też wyprowadzany na smyczy, co niektórych ludzi szokowało. Uwielbiałam słyszeć pytania od przyjezdnych:
1) To kotek na smyczy może chodzić?
2) A to ona w ciąży jest?
A Gruby po prostu był Gruby i bez smyczy nie ruszał się z domu. Ot co, mieli nas za lekkich wariatów.

W grudniu zdiagnozowaliśmy u niego cukrzycę. Zdziwiliśmy się, bo we wrześniu na badaniach kontrolnych nie było żadnych odchyłów. Rozpoczęliśmy leczenie. Gdy powiedziałam mojej przyjaciółce, że wyjazd sylwestrowy sobie odpuszczę, bo moje fundusze obecnie pochłania kot, zrozumiała. Jednak nasi dalsi znajomi zaczęli się śmiać, że tyle pieniędzy na durnego kota idzie. Sama karma dla cukrzyków była droga, nie mówiąc już o insulinie, czy glukometrze. Jak na jeden raz było to dużo dla mojego portfela, ale według nich te pieniądze mogłam przeznaczyć na wyjazd.

Pod koniec kwietnia Gruby zapadł na tajemniczą chorobę. Możliwe iż było to zatrucie opryskami, które osiadły na trawie, bo mieszkamy zaraz przy polach. Zaczęliśmy walkę o jego życie. Sąsiedzi, jak to w bloku, widzieli, że bierzemy kota do auta, pytali się co z nim jest. My ze szczerością mówiliśmy, że wycieczka do weterynarza, bo Gruby jest chory.
Reakcja ludzi - to uśpijcie, weźmiecie sobie kolejnego.
Walczę o życie kochanego zwierzaka, więc takie teksty bardzo wkurzały.
Jeszcze bardziej wkurzyło nas, gdy przedzwoniło wujostwo - typowi Janusze. Zapraszali nas na wycieczkę na działkę do Bydgoszczy. My uświadomiliśmy ich, że nasz kot jest w stanie prawie agonalnym i go ratujemy. "Oj tam, pojedziecie, odpoczniecie sobie to mu przejdzie, a jak nie to najwyżej zdechnie. Przecież to żadna rasówka, że tak o niego latacie".

Ostatnie dni kocura wymagały od nas dużo wyrzeczeń i wysiłku. Kroplówki, leki, insulina, sprzątanie po nim, bo nie zdążył czasem do kuwety. Wyjścia na spacer, bo mimo swojego stanu chciał pójść na dwór. Finanse się uszczupliły o blisko 400 zł w ciągu tygodnia. Jednak nasze wysiłki nie przyniosły skutku i Gruby odszedł.

Spotkaliśmy się zarówno ze współczuciem, jak i tekstami o zabarwieniu podobnym do powyższych - a że za durnym kotem płaczę, a przecież mamy następne 3 w zapasie (opiekujemy się bezdomniakami) i mamy jeszcze przecież jednego w domu, to skąd ta tragedia. Jedna sąsiadka, widząc, że na spacer idziemy tylko z jednym kotem, dodała dwa do dwóch i z uśmiechem na twarzy spytała "o to co, zdechł ten stary?".

Chciałam jakoś go uhonorować. Pokazać, że dalej będzie przy mnie obecny. Wrzuciłam nasze ostatnie, wykonane na parę godzin przed śmiercią, zdjęcie na instagrama (wiem, że niektórzy tego nie pochwalą, ale dla mnie to było trochę jak oczyszczenie). Mają go tylko moi znajomi. Napisałam, że mój przyjaciel zmarł. Poza słowami współczucia dostałam komentarz, że zwierzęta ZDYCHAJĄ, a UMIERAJĄ ludzie.

I może nie są to mega duże piekielności, ale w tych dniach szczególnie we mnie uderzyły.

kot i ludzie

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (272)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…