Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam sobie tu taką historię sprzed paru lat. O, tą: http://piekielni.pl/42956

Autorka i komentujący mają rację. To przypadłość wielu rodzin. Na zewnątrz wszystko ładnie, pięknie, kochają się jak gołąbki a machnij tylko banknotem to jeden drugiego zagryzie i jeszcze na grób napluje.

Ja Wam opowiem o takiej rodzinie:

Rok 1946. Czas tak trudny, tak wiele książek o tym napisano, nie będę opisywać, każdy wie, jak było. Młode małżeństwo miało synka, Janka, urodzonego w najgorszych chyba możliwym momencie historii, we wrześniu 1939 roku, w piwnicy bombardowanego szpitala Czerniakowskiego (Warszawa). Matka chłopca była tam pielęgniarką, pracowała do końca i w zasadzie w pracy urodziła.

W sierpniu 1946 przyszła na świat córeczka, Aldonka. Niestety, jej tata narodzin córki nie doczekał. Cztery miesiące wcześniej zmarł na atak serca mając 34 lata.

Wyobraźcie sobie samotną kobietę z 7 letnim chłopcem i noworodkiem, samiuteńką w 1946 roku.

Wtedy ludzie byli chyba z „innej gliny”. Ona – jak wielu innych - dała sobie radę. Pracowała w swoim wyuczonym zawodzie pielęgniarki, dorabiała sprzedając własnoręcznie robione ozdóbki „biżuterię” z kawałków skórki, wełenki, koraliczków itp, przerabiała ubrania, najmowała się do najróżniejszych robót, pozowała nawet studentom ASP. Wszystko, byle zarobić uczciwy grosz i utrzymać siebie i dzieci. Do opieki nad niemowlęciem przygarnęła nastolatkę – bardzo daleką krewną czy kuzynkę, sierotę wojenną.

Takie a nie inne warunki, w których przyszło jej żyć, nauczyły ją mega oszczędzania. Około 15 lat później kupiła mieszkanie własnościowe – mogę coś pomylić, bo to dawne czasy, nikt już szczegółów nie pamięta, ale chyba na tej zasadzie, że wpłacało się co miesiąc jakąś sumę, potem dostawało się tzw „mieszkanie spółdzielcze” a potem można było je wykupić. Ona wykupiła, nie wiem kiedy, ale wykupiła.

Postaram się opisać późniejsze wydarzenia możliwie skrótowo, nie mam w planach pisania książki.

Lata mijały, dzieci rosły a ona wciąż pracowała za trzech i oszczędzała, oszczędzała, oszczędzała. Dosłownie po groszu, ale stale. Syn Jan się ożenił z Anną - córką gospodarza z jednej z okolicznych wsi i tam z nią zamieszkał. Matka sfinansowała im połowę budowanego przez nich domu. Kilka lat później i córka – Aldona - wyszła za mąż. Matka sfinansowała wkład spółdzielczy na mieszkanie spółdzielcze dla Aldony i jej męża (nie wiem, jak to się odbywało, ale chyba na tej samej zasadzie – trzeba było płacić i czekać na mieszkanie.

Jan z Anną dorobili się ładnego, przynoszącego spore dochody gospodarstwa oraz czwórki dzieci. W stosownym czasie każde z dzieci pobudowało własny dom, w pobliżu rodzinnej wioski rodziców. Do każdej tej budowy dokładała się nasza bohaterka – obecnie emerytka, ale wciąż dorabiająca – trzeba wszak wnukom pomóc!

Aldona miała tylko jedno dziecko. Choć również oszczędna to – pracując w budżetówce – nie miała zbyt dużych dochodów a i w Warszawie wówczas życie było dużo droższe, niż na wsi. Dodatkowo zostawił ją mąż, który w ramach podziału majątku zabrał jej połowę mieszkania (matka i córka były zbyt naiwne, aby pomyśleć, że przecież mieszkanie kupowane w małżeństwie jest wspólne. Co z tego, że sfinansowane przez jej matkę? Zresztą, to były inne czasy, inne myślenie). Aldona samotnie wychowywała swojego wówczas 16 letniego syna w kawalerce, kupionej z pieniędzy przypadających jej po podziale.

Jak to zwykle bywa, gdy lata mijają – ludzie są coraz starsi. Babcia (tak obecnie będę nazywać bohaterkę tej historii) również. Pomimo bardzo oszczędnego, wręcz ascetycznego trybu życia, nie miała nic. Co oszczędziła – oddawała, najpierw dzieciom potem wnukom. Zostało jej tylko to własnościowe mieszkanie.

Zrobiła bilans – Jan i Anna na dobrze prosperującej gospodarce, każde z czwórki ich dzieci na swoim (częściowo sfinansowanym przez nią) na wsi. Aldona z dzieckiem w Warszawie, w kawalerce. Zapadła decyzja. Mieszkanie babci zostaje przepisane na wnuka – syna Aldony. Jan – pomny pomocy, jakiej matka udzieliła jemu i jego dzieciom – w pełni się z tym zgodził, napisał nawet oświadczenie, że zrzeka się spadku po matce na rzecz siostry i jej syna. Jego rodzina również się z tym zgodziła.

Ekh! Aż mną wstrząsnęło, gdy pisałam te kłamliwe słowa! Bo wiem, co było później. Ale na tamtą chwilę (rok 2003) tak się wydawało.

Babcia odeszła. Zaczęło się już na pogrzebie. Anna rzuciła kąśliwą uwagę pod adresem Aldony, że „pomiędzy dzieci to się dzieli równo”. Potem było tych uwag więcej. Że syn Aldony nie zasłużył na mieszkanie, bo nie uczy się dobrze. Że nie zasłużył bo ma „brzydką dziewczynę”. Że nie zasłużył bo krzywo chodzi po ulicy. Otwarta wojna pomiędzy Anną a Aldoną wybuchła po jakichś dwóch – trzech latach. Anna nie mogła wybaczyć teściowej, że mieszkanie w Warszawie (Jezusie, jaki majątek! Zwłaszcza dla kogoś, kto ma dom, gospodarkę i jego dzieci mają każde swój dom) zostało dla syna Aldony. Cała złość Anny skierowała się na męża. Jak on mógł pozwolić, żeby „ta rozwiedziona wywłoka, jego siostra” zagarnęła CAŁY MAJĄTEK!!! Ona i ten jej BĘKART (???).

Trudno opisywać późniejsze wydarzenia. Jan, jak łatwo można policzyć, ma obecnie 79 lat. Anna wytrwale, przez lata, buntowała dzieci przeciw niemu (hmm... dorosłe dzieci, zaznaczam), że jakoby „ojciec jednym podpisem pozbawił ich MAJĄTKU RODOWEGO” . Niestety, skutecznie. Żadne z dzieci już nie pamięta, kto im się dokładał do budowy domów. Piękne gospodarstwo przejął syn Jana i Anny. Oni oboje żyją z emerytur. Jan obecnie mieszka zupełnie samotnie w jednym z pokojów domu współfinansowanego przez matkę. Zupełnie sam, przez nikogo nie odwiedzany ani przez dzieci, ani przez wnuki. Anna utrudnia mu życie, jak tylko się da. Aby nie być tak koszmarnie samotnym – przygarnął pieska. Anna wyrzuciła go – grządki w ogródku jej rozkopał! Przygarnął kotka – kotek zniknął – sikał na tarasie! (zarzuty z palca wyssane, kotek miał kuwetę w pokoju Jana, z niej korzystał). Gdy raz na ruski rok zawita jakiś stary kolega Jana – Anna mówi, że „męża nie ma”. Aldona nie tylko, że nie ma do wstępu do domu brata. Anna nawet nie pozwala im nawet porozmawiać przez telefon stacjonarny (Jan nie ma komórki). Gdy dzwoni Aldona, Anna po prostu odkłada słuchawkę. Czasem tylko, gdy Anna wychodzi, Janowi udaje się zadzwonić do siostry, stąd ona zna jego ciężki los.

Aldona, obecnie 72 – letnia, gdyby mogła – oddałby im to mieszkanie, aby tylko los brata był lżejszy. Ale jak oddać mieszkanie, w którym mieszka jej syn z żoną i dwójką dzieci? Zresztą Aldona wie, że każda spłata – to byłoby mało. Ot po prostu. Są ludzie, którzy chcą więcej, więcej, więcej!

rodzina ach

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 219 (271)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…