Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82496

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obrony prac dyplomowych na mojej uczelni zbliżają się niemiłosiernie. Studenci zestresowani, biegają zbierając podpisy, mówiące, że nie zalegają z opłatami w akademiku (co z tego, że ktoś w nim nigdy nie mieszkał), że oddali wszystkie książki do biblioteki i że promotorzy zgadzają się na obronę w pierwszym terminie.

Oprócz tego, na mojej uczelni postanowiono od tego roku, że to studenci mają wybierać sobie recenzentów prac dyplomowych (co już jest pierwszą piekielną rzeczą w tej sytuacji). Dostaliśmy taką informację mailowo. Pani z dziekanatu zaznaczyła jedynie, że każdy dydaktyk na uczelni może być takim recenzentem. Idealnie, prawda? Gdy jeden z dydaktyków mi odmówił, ze względu na natłok obowiązków poprosiłam o pełną listę potencjalnych recenzentów, żeby po raz drugi nie słyszeć odmowy. Niestety w dziekanacie nie było takiej listy.

Odezwałam się więc do drugiego dydaktyka, który orientuje się w moim temacie pracy. Zgodził się, zgłosiłam recenzenta w dziekanacie osobiście, Pani w dziekanacie bez problemu przyjęła nazwisko. Po tygodniu poszłam do recenzenta zanieść kartkę do podpisania i by umówić się jak mam mu dostarczyć pracę do przeczytania. Recenzent przyjął dokument, tego samego dnia zaniósł do dziekanatu.

Niestety, następnego dnia dostałam maila, od Pani z dziekanatu, mówiącego, że mój recenzent nie może być nim, bo nie jest z mojego wydziału (co z tego, ze przez 2 lata studiów magisterskich mieliśmy z nim zajęcia, a dodatkowo może być promotorem na moim wydziale). Nagle znalazła się lista recenzentów, składająca się głównie z nazwisk, których nikt nie zna.

Co więc robią studenci dwa tygodnie przed obroną? biegają za dydaktykami i pytają się czy łaskawie ktoś może przeczytać ich pracę i ocenić w 3-4 zdaniach w dniu obrony.

studia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 175 (179)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…