Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82618

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W kontrze do hasła "kierowco uważaj na motocyklistę":

Pewna część motocyklistów uważa się za grupę kierowców szczególnie uprzywilejowanych na drogach. Jadę dziś, dobrze mi znaną, jedną z krętych mazurskich dróg. Jeździ tu również dużo motocykli (piękne okolice, ładna pogoda itp.). Część z nich, jest równorzędnym uczestnikiem ruchu, część, taka którą opiszę, ryzykuje życie własne i innych, pytanie w jakim celu - pozostawiam otwarte.

Dziś, sobota 7 lipca ad 2018, droga kręta, pagórki, laski, jezdnia wąska, bez pobocza, widoczność na łukach zerowa, strach wyprzedzić rowerzystę. Za mną grupa motocyklistów łamiąca wszystkie możliwe na tym odcinku przepisy: jadą zwartą grupą, jedni obok drugich, maksymalnie przy osi jedni, na łukach przekraczając linie, nawet ciągłe, przekraczają ograniczenia prędkości (tu bym się mocno nie czepiała, nie tylko im się zdarza) i, tu klu, wisienka na torcie: wyprzedzają grupą, na ostrych zakrętach, na podwójnej ciągłej.

Jak każdy kierowca, mając na względzie hasło tytułowe, nie spuszczam oczu z lusterek. Jednej grupce się udało, drugiej też. Rusza trzecia w momencie w którym, ja i kierowca przede mną zwalniamy do obowiązujących tu 50 km/h ze znanego nam powodu - słabej widoczności na esowatym byłym przejeździe kolejowym. Panom i Paniom motocyklistom w to graj, rozpoczęli wyprzedzanie.

I tu moim kobiecym oczom ukazuje się widok: motocyklista dodaje gazu do dechy, wyprzedza mnie, samochód przede mną i wyjeżdża z łuku prosto na jadącą ciężarówkę. Wszyscy hamulce w podłogę, ja nie bardzo bo mam uprzywilejowaną grupę za sobą. Brak pobocza, kierowca przede mną zygzakiem, trudno ocenić co jego mózg w tym momencie wymyślił.

Na szczęście (o ile można to tak nazwać), motocyklista kładąc motocykl wjechał do płytkiego rowu, zaliczył niewielki fikołek i w niedługim czasie podniósł się.

Zaparkowanie samochodu by udzielić pomocy - prawie niemożliwe, jednak mój suw daje radę zaliczyć najbliższy rów. Wybiegam. Za mną zatrzymuje się pozostała grupa, z której 1 (słownie jeden) zdejmuje kask i równolegle ze mną biegnie do kolegi. Oceniamy sytuację, poszkodowany odmawia pomocy (twierdzi, że się nic nie stało). Wracam do siebie. Cała trzęsąca dzwonię pod cudowny numer 112 zgłaszając zajście.

I tu piekielność nr 2: dowiaduję się, że jeśli nikomu nic się nie stało, to nie jest to wypadek, tylko zdarzenie i mogą je zgłosić tylko poszkodowani. No pewnie, niech szaleją na drogach, niech, łamią przepisy, niech zagrażają innym, jak się sami nie zgłoszą, to po co coś robić!

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (165)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…