Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82622

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkanie "na pokoju" za granicą, odsłona czwarta, najbardziej piekielna i chyba najbardziej obrzydliwa (chociaż jedna z kolejnych będzie dzielnie stawać w szranki o palmę pierszenstwa).

Od moich hinduskich landlordów przyszło mi się wyprowadzić w lutym 2009 roku.
Po prostu uznali, że wynajem na pokoje im się nie opłaca, a po tym jak uświadomiłyśmy im nielegalność  prawie podwójnego podniesienia czynszu stwierdzili, że mamy się wszystkie wyprowadzić, bo oni sprzedają dom.

Ja akurat dostałam pracę w innym mieście, więc tam też postanowiłam szukać. 
Same poszukiwania mogłyby stanowić temat na osobną historię, ale czas wypowiedzenia się kurczył, więc zrobiło się podbramkowo.

I znalazłam: ogromy dom wiktoriański, szeregówka druga w rzędzie, w domu narożnym elegancka restauracja. W domu łącznie 17 pokoi na czterech kondygnacjach, każda kondygnacja z własną łazienką i kuchnią.
Pokój w podpiwniczeniu, ale ogromny - żeby nie skłamać - ze 25 m2. Z mebli tylko łóżko i jakiś stół, ale reszta miała być dowieziona w ciągu dwóch - trzech tygodni. 
Na dodatek przystępna cena. Żyć nie umierać.
Jedynymi mankamentami wydawały się brak światła - małe okienko oraz obecność korków do całego domu w pokoju.
Ale nie mogło być tak pięknie.
 
Pierwszy zgrzyt - uszkodzony zamek w drzwiach. Przywiozłam pierwszą partię rzeczy, a tu guzik - nie da rady zamknąć drzwi. Naprawione po kilku dniach.

Drugi zgrzyt meble, a raczej ich brak - po paru tygodniach dowieziona szafa, najprawdopodobniej z wystawki, bez szyny na ubrania i niższa ode mnie.
"To nie możesz sobie w niej zamontować jakiegoś sznurka?" - usłyszałam na moje protesty. Ale po paru codziennych telefonach i nękaniu landlorda doczekałam się całkiem nowej szafy i komody.

Trzeci zgrzyt - ogrzewanie. Centralne zakręcone ("bo przecież nie będę dogrzewał korytarzy"), w pokoju wstawiony grzejnik olejowy, który zepsuł się po kilku tygodniach. Landlord odmówił kupienia nowego, ale jak ja kupiłam sobie farelkę, to zaprotestował, twierdząc, że zjada za dużo prądu. Nowy grzejnik, który mi dostarczył mógłby się z łatwością schować w mojej torbie zakupowej, nie dawał rady ogrzać tak dużego pokoju, co niestety spowodowało grzyba.

Kolejny zgrzyt, jeden z gorszych to te nieszczęsne korki.
Policzcie sami: 17 pokoi = co najmniej tyle samo grzejników, czajników, komputerów, telewizorów i nie wiadomo co jeszcze i bezpieczniki pamiętające chyba drugą wojnę światową. Wywalało je regularnie. Często w nocy. Nie wiecie ile razy miałam telefon od landlorda o drugiej nad ranem, żebym włączyła korki. Awanturę jaką mi zrobił jak zaczęłam telefon wyłączać na noc, pamiętam do dziś. W końcu, za namową znajomego prawnika, wysłałam mu list z rachunkiem za usługę włączania bezpieczników. Drogo się wyceniłam bo na £200 od okazji :-) Przestał dzwonić, za to zaczął mówić innym lokatorom, żeby przychodzili i pukali, bo jestem w pokoju. Kiedy nie otwierałam, wysłał swojego "administratora" z kluczem, by ten wszedł do mnie do pokoju. Na szczęście miałam klucz w drzwiach, więc wejść nie dał rady.
Podczas niecałego roku pobytu tam nabawiłam się ataków paniki, fobii społecznej i trudności z zasypianiem.

Ponadto okazało się, że kuchenka ma niepodłączony piekarnik, a z lodówki regularnie znika jedzenie. Ponadto nikt w kuchni nie sprzątał, więc blaty lepiły się niesamowicie. Jak chciałam sobie wstawić lodówkę do pokoju, to powiedział, że podwyższy mi czynsz bo większe zużycie prądu.

Na domiar złego, pozostali lokatorzy to, wbrew zapewnieniem, nie byli studenci, ale imigranci, nie rozumiejący angielskiego, a do higieny mający stosunek ambiwalentny. Idąc do łazienki brałam ze sobą butelkę domestosa w sprayu i paczkę chusteczek antybakteryjnych i wszystko dokładnie szorowałam, zanim skorzystałam z jakichkolwiek urządzeń.
Śmieci walające się po korytarzach, albo wręcz podrzucane pod moje drzwi (bo widzieli, że jako jedyna je wynoszę).

Czarę goryczy przelało jednak co innego:
szczury i karaluchy. Wspominałam restaurację w domu obok? Szczury stołowały się w jej śmietnikach, a zamieszkały u nas w domu, tym bardziej, że landlord ograniczył się do rozstawienia paru zardzewiałych pułapek i kilku takich śmiesznych pudełek na owady, które problemu bynajmniej nie rozwiązały.

Akurat przeprowadzał się do nowego domu mój jeden znajomy z pracy i razem ze swoją dziewczyną i jej siostrą szukali jeszcze jednego lokatora, by zmniejszyć koszta. Zaproponowali pokój mi, a ja z wdzięcznością przyjęłam zaproszenie do wspólnego zamieszkania. 
Dopiero później okazało się, że nie bardzo miałam być za co wdzięczna, ale to następna historia...
Landlord próbował jeszcze sztuczki z nie oddaniem depozytu, ale to też się jakoś udało załatwić...

Mieszkałam tam aż tyle czasu, bo nie miałam kiedy poszukać czegoś innego. Często pracowałam sześć dni w tygodniu, po dwanaście i więcej godzin, bo firma się rozkręcała i trzeba było rozpisywać programy, projekty itd. Wieczorem, około jedenastej wracałam do domu, by na dziewiątą być znowu w pracy. Byłam wykończona, a dzień wolny na ogół przesypiałam z bólem głowy. To chyba był najgorszy rok w moim życiu.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (181)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…