Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz dzieje się końcem 2017 roku. Listopad... nerwowa atmosfera w pracy trwała od około pół roku... ale od początku.
W 2010 roku zmieniłem pracę. Wcześniej pracowałem na produkcji elektroniki, krótko mówiąc praca za najniższą krajową, wstawanie o 4 30 żeby dojechać do pracy...

Na rozmowę przyjechałem mocno spóźniony, gdyż remont sparaliżował ruch w tej okolicy... Nikt nie zwrócił na to uwagi, nie bardzo pamiętali żeby miała być z kimś dziś rozmowa, no ale w końcu znaleźli się ludzie i dawaj rozmawiamy.

Pytają o szkołę, dyplom, doświadczenie itd. Wszystko pięknie ładnie, niestety minimalna krajowa na start, ale wysokie premie (2 lub 3 krotność podstawy). Spoko, próbujemy. Badania, bhp i lecim na Szczecin. Praca jako serwisant sprzętu komputerowego.

W czasach, gdy się przyjmowałem kończył się kontrakt na obsługę serwisową Poczty Polskiej. Umowa, która była głównym i w zasadzie jedynym źródłem utrzymania serwisu. Nie mniej jednak wszyscy podchodzili spokojnie do tematu, wiedząc że wygrywają od kilku lat, mają znajomości to dlaczego dalej miałby tak nie być. Niespodziewanie nadeszła informacja, że jednak nie. Poczta Polska nie chce być już okradana na każdy możliwy sposób, jeśli chodzi o serwis sprzętu.

Tu trzeba zrobić małą dygresję, gdyż nie każdy wie na czym polega naprawa urządzeń drukujących.
W dużym skrócie (urządzenia laserowe, gdyż takich Poczta ma najwięcej):
- obudowa
- płyta główna
- zasilacz
- grzałka
- developer
- rolki pobierające
- rolki separujące
oraz materiały eksploatacyjne (toner i bęben, który w skład przetargu nie wchodził, więc to Poczta wymienia we własnym zakresie).

Co określony przebieg np. 150 tys. wydruków należy wymienić zestaw konserwacyjny. W niektórych urządzeniach wyświetla się komunikat w innych nie.
Przy zgłoszeniach awarii weryfikowany jest przebieg, ustalane co należy wymienić i jeśli jest zgoda naprawiać.
Tak to wygląda w teorii, a w praktyce firma wygrywająca przetarg wie, jaki budżet ma Zamawiający, czyli tak liczy wszystkie naprawy, aby ten budżet w 100% wykorzystać.
Dla lepszego zobrazowania:
Drukarka Kyocera 9100, używana w prawie każdym urzędzie.
- maintenance kit czyli zestaw konserwacyjny 3000,00 zł netto w skład którego wchodzi: grzałka, developer, bęben(tu nie był elementem eksploatacyjnym a serwisowym), komplet rolek pobierających i separujących oraz elektroda.
"Oszczędny Kierownik" przez kilka poprzednich lat uzbierał całkiem sporą kolekcję wszystkiego wymieniając MK (zestaw naprawczy) co 30 - 50 tysięcy wydruków.

Poczta się nie czepiała, gdyż miała sprawny sprzęt, serwis miał części na podstawkę na szybko i wszyscy byli zadowoleni... No chyba oprócz księgowości Poczty, która co miesiąc płaciła ciężkie pieniądze za wymianę tych samych części...

Gdzie taki zestaw dla Poczty kosztował 5500,00 zł netto, a pracy przy wymianie było może na godzinę...
Ja wiem, transport, ludzie, amortyzacja, ale nie 5 czy 10 razy do roku...
Przejdźmy dalej. Po otrząśnięciu się z szoku trzeba było znaleźć znowu kogoś, kto chciałby płacić ciężkie pieniądze za naprawę drukarek...
Ciężko było, ale założenie lepiej nie robić nic niż jechać i zarobić na czysto stówkę się nie opłaca... za czasów poczty to by nawet nie otworzył maila, bo i po co...
Minął rok, straty działu ponad 100 tys. złotych...
Firma ma kilka innych, bardzo rentownych działów, więc jakoś się to maskowało i było ok.
Wynagrodzenie zawrotne 2000 zł brutto pozostawało bez zmian.
Premie 300 - 500 zł brutto również.
Zostało wrócić do jeszcze starszych Klientów z promocją i próbować coś tego Klienta odzyskać... bezskutecznie.

W końcu się udało.
Przeglądy zasilaczy UPS dla banków...
Praca od 18 do skończenia pracy. Czasami była to 19, a czasami 23.
Początkowo wyjazdy były tak dzielone, żeby każdy był równomiernie na takim przeglądzie, z czasem jednak Kierownik całkowicie się z tych przeglądów wycofał.
Wyszło na to, że praktycznie byłem na każdym przeglądzie.
Czasem 2 razy w tygodniu, czasem 3.
Kasy dodatkowej brak. Godziny wolne, z wielkim oburzeniem i trudem... (o godziny wolne zacząłem upominać się po 3 latach...).

Tłumaczenia, że przez ostatnie 3 lata jeżdżę na przeglądy i chciałbym mieć coś w zamian rozpoczęły wojnę z Kierownikiem...
W końcu postawiłem na swoim. Idę na przegląd to następnego dnia wychodzę albo przychodzę wcześniej, w innym wypadku na przegląd nie idę.
Wizyty u Prezesa, Członków Zarządu, Dyrektora zaczęły przybierać na sile, bo się buntuję.
Nie buntuję, tylko nie chce być murzynem.
Prezes, teoretycznie doktor, techniczny tłumaczy mi, że musi być sprzężenie zwrotne... ja coś dla Niego On coś dla mnie.
Ja idę na przegląd, a On dokłada do mojej premii.
Niestety tylko w teorii, gdyż premia uznaniowa w zależności od wyniku finansowego działu.

Dział 100 k na minusie, więc premii równie dobrze może nie być przez rok.
Zamiast jeździć na przeglądy rozpocząłem poszukiwania Klienta, tak aby coś odrobić straty i mieć powód, aby ktoś docenił mnie premią...

Za namową handlowca Krzyśka, który swoją drogą poszedł z firmy i szybko osiągnął sukces zacząłem szukać drobnych przetargów, a to na dostawę czegoś, najzwyklejsze w świecie taniej kupię drożej sprzedam.
Tematów zakończonych sukcesem, a przede wszystkim zyskiem już kilka miałem za sobą.

Tup tup do Prezesa może by coś podstawę podniósł? Nie ma szans, słabe wyniki działu, ale za każdy temat będę miał %%.
Głupi uwierzyłem...

Pojawił się fajny przetarg dla Ministerstwa Obrony Narodowej...
Czas próby, czy dam radę ogarnąć temat za ponad 100 tysięcy. Przesiedziałem tak naprawdę miesiąc, dokładnie wszystko licząc, analizując. Nadszedł dzień otwarcia ofert, później wyniki. Jest! Udało się, wygrałem.

Nie minęły 2 tygodnie zakończyłem całą papierologię. Poszedłem do Prezesa z całym przygotowanym wywodem odnośnie sukcesu, samodzielnego sukcesu i tu buba.
Wcześniej był kierownik, który to naopowiadał jak on to pomagał i że bez jego pomocy to by w ogóle nic nie było.
Spadło jak grom z jasnego nieba. Premia do podziału. 70% dla kłamcy i 30% dla mnie.
Marne grosze dostałem... Zacisnąłem zęby, konflikt się pogarszał z każdym dniem...

Powiedziałem sobie wtedy, nigdy więcej. Nigdy żadnej pracy poza obowiązkami wynikającymi z umowy...
Długo nie wytrzymałem, kilka miesięcy później wygrałem kolejny przetarg, tym razem dużo bardziej skomplikowany.
Też MON, dostawa, montaż, konfiguracja.
Trochę porwałem się z motyką na słońce, ale Prezes zapewnia będzie wsparcie - dasz radę.
Dałem, wieczorem, 23 grudnia udało się temat zamknąć. Towarzyszyły temu różne przeboje, ale to temat na inną historię...
Święta, Święta i po Świętach...
Wracam, rozliczenia. Kasa za zrealizowany temat w przyszłym roku..
Ok poczekam.
Na początku roku premia, jakieś 50% z umawianej kwoty.
Idę do Prezesa, ten odsyła mnie do Kierownika... no wiesz, musiało coś więcej dla działu zostać, bo na minusie jesteśmy i w ogóle...
Zagotowałem. Nigdy więcej nic ponad mus wynikający z umowy...

Trzymałem się rok. Kolejny temat, też wojskowy. Tym razem wszystko się zgodziło, nawet kasa. Następny temat też wojskowy, przejechanie się do Warszawki, gadki szmatki, ogarnięte. Za samo pośrednictwo przyniosłem 50 tysięcy. Zobaczyłem z tego może 3. Koniec, nigdy więcej.

Tym razem już faktycznie minimum wynikające z umowy. Nic ponad stan. Zaczęły się narzekania Kierownika, że kiedyś to jeździłem, załatwiałem a teraz tylko piekielnych przeglądam... Nadszedł w końcu listopad 2017.

Ostatnia szansa, albo pogodzisz się z Kierownikiem i będziesz jeździł za friko za przeglądy albo kończymy. Nie. Nie będę jeździł na przeglądy. Drugie podejście - stworzymy Ci dział, na wzór handlowego ile uhandlujesz tyle masz. Ok, ale muszę mieć do dyspozycji samochód. Nie ma szans - koszty. Ok, nie zgadzam się.

Poranna narada i komisyjne wręczenie wypowiedzenie z powodu braku wykonywania poleceń przełożonego oraz utrata zaufania. Po prawie 10 latach? Z dnia na dzień, zwolnienie ze świadczenia usług dla Pracodawcy.

3 miesiące mi płacił, ale premii za wykonane obroty już nie dostałem. Na sam koniec zgodził się na łaskę, zmianę wypowiedzenia na porozumienie stron w zamian za umorzenie pożyczki firmowej. Pożycza firmowa jakieś 5 tysi, tyle należało mi się premii + odprawa + 3 miesięczne wynagrodzenie... Szach mat, fikasz to my cię usadzimy...

Złożyłem pismo do inspekcji pracy.
Nie popisali się, posiedzieli 2 miesiące prawie, stwierdzili że wszystkie karty kilometrowe zaginęły za co ukarali Pracodawcę, delegacje wyrywkowo sprawdzili nie ma problemów. Jeśli dalej coś mi nie pasuje to mogę iść do sądu pracy...

Podsumowując.
Pracując u Prywatnego Kapitalisty trzeba robić niezbędne minimum od samego początku, nie wychylać się, nie dawać nic od siebie.
Niestety dopiero po 8 latach zrozumiałem, że zwykły człowieczek dla Prezesa jest tylko słupkiem.
Obnażysz debilizm Kierownictwa, zamiotą pod dywan.
Spróbujesz coś nowego wprowadzić, co znacznie ułatwiłoby pracę? Przegłosujemy na radzie, że to wcale nie jest dobre, bo parę osób musiałoby coś zacząć robić.

Smutna historia, z której wyciągnąłem wiele wniosków.
Mam nadzieję, że będzie refleksją dla młodych, którzy znaleźli pierwszą pracę i bardzo się z niej cieszą, że małymi kroczkami są farbowani na murzynków.
PS. Pozdrowienia dla Pana Dyrektora Jacka, który pewnie dalej czyta namiętnie piekielnych. :)

Zakład Sponiewierania Zarobkowego w Krakowie ;)

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (177)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…