Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82835

przez ~Nickzlitericyfr1 ·
| Do ulubionych
Będzie o polskiej służbie zdrowia.

Mój tata ma ciężko chore serce. Na chwilę obecną jest ono w 80% niewydolne, aczkolwiek nie kwalifikuje się jeszcze do przeszczepu. Od kilku lat ma wszczepiony kardiowerter.

W marcu trafił na kardiologię po tym, jak kardiowerter rozpoczął defibrylację. Tata był przytomny, ale dostał tak mocne strzały w serce, że praktycznie nim rzucało. Mama zadzwoniła po pogotowie, zabrali go do szpitala. Lekarze byli zieloni jak szczypiorek na wiosnę i stwierdzili, że przyczyną tego jest silny kaszel, który wynikał z zapalenia oskrzeli, na które tata wtedy się leczył. Sytuacja się uspokoiła, tata wrócił do domu.

Po kilku miesiącach znowu to się powtórzyło. Wylądował w tym samym szpitalu, tym razem postawili na niedobór potasu w organizmie. Wypisali go po kilku dniach, następnego z rana znowu było u nas pogotowie. Sytuacja była na tyle poważna, że tym razem zdecydowali się podać tacie leki nasenne i unormować sytuację defibrylatorem, a gdy wszystko się uspokoiło, przewieźli go do szpitala w Kielcach. Nadmienię jeszcze, że planowali mu zrobić koronografię serca, na którą miał być specjalnie sprowadzony z Kielc lekarz, gdyż oni nie potrafili jej przeprowadzić.

W Kielcach było wielkie zdziwienie - przecież to są częstoskurcze, dlaczego nikt nie zrobił ablacji? My oczy jak pińć złotych - a co to jest?

Dla niewtajemniczonych: zabieg, który polega na celowym uszkodzeniu tego fragmentu serca, na którym pojawiają się częstoskurcze - przynajmniej tak to zrozumieliśmy z licznych odwiedzin na Wikipedii i fachowych informacji od lekarzy, których normalna osoba nie jest w stanie zrozumieć.

Ablacja została przeprowadzona, trwała ok. 5h, podobnież się udała, aczkolwiek lekarz zaznaczył, że nie można być w 100% pewnym. Gdy tata wybudził się po zabiegu, pielęgniarka zagadała go: "i co, zabieg się nie udał, prawda?". Tata zdziwiony, no jak to, jak został poinformowany, że się udało? Pielęgniarka zrobiła zdziwiona minę i błyskawicznie się ulotniła. Tata stwierdził, że po prostu była niedoinformowana i tak myśleliśmy. Do czasu...

Po 3-4 dniach tata wrócił do domu, wszyscy się trochę uspokoiliśmy, aczkolwiek on brał dodatkowo leki na uspokojenie, ponieważ zwyczajnie się bał, że to wszystko się powtórzy. Minął niecały tydzień i obawy się potwierdziły.

Tym razem trafił na lekarza, który również chciał uspokoić sytuację za pomocą defibrylatora, ale był tym bardziej zdenerwowany od pacjenta. Gdy z mamą chciałyśmy poprosić o przewiezienie taty do Krakowa do specjalisty, ten sam lekarz nawet nas nie wysłuchał. Najpierw czekałyśmy, aż skończy prywatną rozmowę przez telefon, a potem stwierdził, że on to ma jednak pacjenta w stanie zagrożenia życia (co nam bardzo dosadnie powiedział) i on nie ma na to czasu. Wszedł na salę intensywnej terapii do taty i zamknął nam drzwi przed nosem, zanim zdążyłyśmy coś powiedzieć.

Cała sytuacja skończyła się na tym, że jutro postanowią, gdzie tatę przenieść i jak dalej leczyć.
Nie wiem, kto tu jest piekielny. Ja, bo skarżę się na lekarzy, którzy mimo wszystko ratują mu życie? Lekarze z naszej miejscowości, bo błądzą, nie wiedzą nic, nie potrafią rozmawiać z pacjentem i jego rodziną? Czy może lekarz z Kielc, który wiedział, że ablacja się nie udała, a mimo to wypisał pacjenta do domu i nakłamał jemu i rodzinie, że wszystko jest ok?

Oceńcie sami.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (119)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…