I jeszcze jedna historia o szukaniu pracy w Belgii.
Na początek małe wyjaśnienie: w tamtych czasach (12 lat temu) belgijskie firmy bardzo niechętnie zatrudniały cudzoziemców na atrakcyjnych stanowiskach. Do odsiewu służyło im wymaganie perfekcyjnej dwujęzyczności, oczywiście chodziło o języki francuski i niderlandzki. Nie wiem, jak jest teraz, bo pracy nie szukam, ale kilka lat temu zrobiła się z tego grubsza afera, więc może jest lepiej.
I teraz historia właściwa. Znalazłem ofertę pracy w moim zawodzie, dość standardowe: nie wiadomo, co za firma i ile chce płacić. Podana tylko miejscowość (niedaleko Brukseli, ale na obszarze, gdzie jedynym językiem urzędowym jest francuski) i branża (farmaceutyczna, ale w tamtych okolicach siedziby ma kilka wielkich koncernów robiących pigułki). No i ten nieszczęsny wymóg perfekcyjnej dwujęzyczności, którego nie spełnia co najmniej 90% mieszkańców miasteczka i 40% wszystkich Belgów. Poza tym wszystko to, co zwykle plus w sekcji "mile widziane" znajomość języka polskiego, a w sekcji "wymagane" angielskiego.
Dostałem zaproszenie na rozmowę, gdzie usłyszałem, że na tej znajomości polskiego tak naprawdę bardzo klientowi zależy (do obowiązków miał należeć nadzór nad regionalnym centrum księgowości ulokowanym w Polsce), a umieścili to w sekcji "mile widziane" tylko dlatego, że obawiali się braku kandydatów. Powiedziano mi, że brak perfekcyjnej dwujęzyczności nie będzie problemem (znam oba te języki w stopniu wystarczającym, żeby w nich pracować, ale nie perfekcyjnie), że jestem jedynym kandydatem deklarującym znajomość języka polskiego i w zasadzie mogę się czuć zatrudniony.
Po kilku tygodniach odpowiedź negatywna z powodu niedostatecznie perfekcyjnej znajomości języka niderlandzkiego.
Kolega Francuz później mi powiedział, że jemu jakaś firma z rozpędu oznajmiła, że jego francuski jest nie dość dobry...
Na początek małe wyjaśnienie: w tamtych czasach (12 lat temu) belgijskie firmy bardzo niechętnie zatrudniały cudzoziemców na atrakcyjnych stanowiskach. Do odsiewu służyło im wymaganie perfekcyjnej dwujęzyczności, oczywiście chodziło o języki francuski i niderlandzki. Nie wiem, jak jest teraz, bo pracy nie szukam, ale kilka lat temu zrobiła się z tego grubsza afera, więc może jest lepiej.
I teraz historia właściwa. Znalazłem ofertę pracy w moim zawodzie, dość standardowe: nie wiadomo, co za firma i ile chce płacić. Podana tylko miejscowość (niedaleko Brukseli, ale na obszarze, gdzie jedynym językiem urzędowym jest francuski) i branża (farmaceutyczna, ale w tamtych okolicach siedziby ma kilka wielkich koncernów robiących pigułki). No i ten nieszczęsny wymóg perfekcyjnej dwujęzyczności, którego nie spełnia co najmniej 90% mieszkańców miasteczka i 40% wszystkich Belgów. Poza tym wszystko to, co zwykle plus w sekcji "mile widziane" znajomość języka polskiego, a w sekcji "wymagane" angielskiego.
Dostałem zaproszenie na rozmowę, gdzie usłyszałem, że na tej znajomości polskiego tak naprawdę bardzo klientowi zależy (do obowiązków miał należeć nadzór nad regionalnym centrum księgowości ulokowanym w Polsce), a umieścili to w sekcji "mile widziane" tylko dlatego, że obawiali się braku kandydatów. Powiedziano mi, że brak perfekcyjnej dwujęzyczności nie będzie problemem (znam oba te języki w stopniu wystarczającym, żeby w nich pracować, ale nie perfekcyjnie), że jestem jedynym kandydatem deklarującym znajomość języka polskiego i w zasadzie mogę się czuć zatrudniony.
Po kilku tygodniach odpowiedź negatywna z powodu niedostatecznie perfekcyjnej znajomości języka niderlandzkiego.
Kolega Francuz później mi powiedział, że jemu jakaś firma z rozpędu oznajmiła, że jego francuski jest nie dość dobry...
zagranica
Ocena:
227
(235)
Komentarze