Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jestem pewna, czy historia iście piekielna, ale z pewnością "ku przestrodze”.

Dostałam 4 dni wolnego, więc postanowiłam odwiedzić siostrę. Umówiłyśmy się w stolicy, bo ta dostała "okazjonalne" zadanie w postaci przetransportowania 1 konia (koń przyjaciółki) z warszawskiego Służewca pod Kraków.

Koń ogółem za jazdą nie przepada, ale jest spokojny, dopóki się jedzie (zajęty jest trzymaniem równowagi, a nie rozrabianiem).

Trasa się dłużyła, bo tam jakaś stłuczka, to znów roboty, tam korek na światłach, generalnie więcej stania niż jechania, więc koń się zaczął trochę nudzić. Zdecydowałyśmy, że za Kielcami zjedziemy gdzieś w ustronne miejsce, coby zobaczyć, co z koniem, a jeśli będzie trzeba, to będzie można go wyprowadzić i dać mu "rozprostować kopyta".

GPS pokazał, że za 15 km będzie jakiś las i zajazd. Chwilę tam postałyśmy, za namową właścicieli (sami mieli konie i ogólnie bardzo mili ludzie) przelonżowałyśmy konia, zjadłyśmy i jedziemy (było już jakoś po 21).

Droga wąska, las, koń w przyczepie - ze 35 km/h jechałyśmy, a może i tego nie. Za nami wlókł się drugi samochód. Trudno napisać, że nagle zobaczyłyśmy panią z dzieckiem, idącą środkiem drogi, bo widziałyśmy ją ok. 5-7 m wcześniej. Ubrana na ciemno, dzieciak też jakaś ciemniejsza bluzka.

Droga wąska, więc nie ma jak ominąć, ale pani nawet zeszła z dzieckiem na pobocze.

Tylko dziecku szyszka uciekła i wleciał nam dosłownie pod koła. Przy zawrotnej prędkości 20 km/h (zwolniłyśmy, jak ich zobaczyłyśmy) dzieciaka nawet samochód nie dotknął, bo nawet z masą 600 kg w przyczepie wyhamowałyśmy. Samochód za nami juz nie.

Pani drze ryja, bo żeśmy jej Antosia prawie rozjechały. Z samochodu wyszła para i ma pretensje, że w nas wjechała (bo nie zachowała odstępu). Koń też przerażony (no dobra, żadnego kwiku nie było, więc aż tak tragicznie nie było).

Ok, nie ma sprawy - zadzwonimy po policję. Ale na hasło policja, matka wzięła za rękę dziecko i znikła w lesie, a młoda para na siłę chciała wcisnąć 100 zł (oni mieli kilka rys na masce). Generalnie też się zaraz zmyli, marudząc coś pod nosem.

Konia uspokoiłyśmy (na całe szczęście nic mu nie było), ale w sumie dojechałyśmy na 2 w nocy. Gdyby nie koń, to mógłby być tylko zły sen, a tak tyle stresu.

I teraz apel:

1) Idąc/jadąc rowerem wieczorem/nocą, miejcie odblaski (ja za swoje rowerowe zapłaciłam aż 15 zł - to niedużo, a może uratować Wam życie). Z pewnością nie ubierajcie się na ciemno w takich miejscach. Jesteście zwyczajnie niewidoczni (gdybyśmy nie jechały z koniem, jechałybyśmy trochę szybciej, chociaż i tak boimy się wyskakujących saren, inni mogliby tam jechać znacznie szybciej - tragedia gotowa).

2) Jeżeli jedziecie za kimś, kto się wlecze, a i tak nie da się go wyprzedzić, zachowajcie trochę odstępu. To, że będziecie jechać na "tyłku", nie znaczy, że w magiczny sposób go wyprzedzicie.

3) Jeżeli widzicie, że ktoś ma konia w przyczepie i wlecze się - nie trąbcie, bo Was widać (słabo Was widać, jak się jedzie z 50 cm za przyczepą, ale jednak widać). Zapewniam Was, że nikt nie robi Wam na złość i gdyby się dało, jechałybyśmy szybciej/zjechałybyśmy Wam z drogi. Koń to płochliwe zwierzę (na szczęście ten w przyczepie był przyzwyczajony do hałasu). Gdyby to był "zwykły" koń, mógłby być słabiej uwiązany albo bardziej płochliwy i może stać się coś gorszego niż parę rys na masce.

wypadki drogowe

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (158)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…