Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83010

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkanie "na pokoju", odsłona piąta, akt pierwszy.

Po koszmarze, jaki przeżyłam w Bradford, wspólne mieszkanie zaproponował mi znajomy z pracy, Irlandczyk - R. Miałam mieszkać z nim, jego dziewczyną - A, i jej siostrą - S, (Polki) w trzypokojowym domu i zajmować średnią sypialnię.

Na początku było ok, a mnie wydawało się, że znalazłam swoją oazę.
Oczywiście, gdyby tak było to nie opisywałabym tego tutaj, ale na wspaniałych :-)

Problemy zaczęły się prawie od razu. S nie znosiła mnie od początku. Nie wiem czemu - może bo dostałam większą sypialnię, a ona miała do dyspozycji box room? Bo nie dałam sobie rozkazywać? Bo miałam pracę na kontrakt, a one od agencji do agencji? Nie wiem, nieważne.
Najgorsze było, że jak się jej coś nie podobało, to od razu leciała z łapami i brała się do bicia. Za pierwszym razem wymogłam przeprosiny, za drugim - obiecałam, że następnym razem oddam ze sporą nawiązką, a za trzecim - no cóż, powiedzmy, że nie lubię rzucać słów na wiatr. Czwartego razu nie było.

Mieliśmy na początku problem z ustaleniami finansowymi, ale została przyjęta moja propozycja, która brała pod uwagę zarówno wielkość pokoi, jak i ilość osób. Wydawało się, że jest to podział najsprawiedliwszy. Niestety, do czasu...

Sporządziliśmy również grafik sprzątania kuchni, holu i łazienki. Dziwnym trafem A zawsze się źle czuła w jej tygodniu, a S wychodziła z założenia, że jak A nie posprzątała to i ona nie musi. A jak już posprzątała, to można było rysować szlaczki z kurzu...
Sprzątałam więc ja, nie chcąc, by R przypiął mi w pracy łatkę niechluja.

Domek był nieduży, ale jakoś żeśmy się w nim mieścili.
Niestety również do czasu.

Zaczęło się od tego, że A i R zdecydowali się wziąć psa. Labradora, czyli psa, który z założenia powinien dużo chodzić. Niestety, nie miał go kto wyprowadzać, więc pies zostawiał miny w mikroskopijnym ogródku. Wychodząc do ogródka ryzykowałaś za każdym razem, że wrócisz do domu z niespodzianką na bucie. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt, bo rodzina doszła do wniosku, że powinnam pomagać w sprzątaniu ogródka i koszeniu trawy, a ja odmówiłam.
Po pierwsze, żeby skosić trawę, to najpierw trzeba było wysprzątać wszystkie miny, a nie było gwarancji, że się czegoś nie przegapi i przy koszeniu nie rozpryska na wszystkie strony.
Nie miałam ochoty na tego typu rozrywki i odmówiłam, o co był długi foch.

Grafik sprzątania także nie uległ zmianie, pomimo, że wiadomo, że jak pies to więcej brudzi, zostawia piasek i kłaki w zasadzie wszędzie.
Na dodatek sama sytuacja w domu zaczynała pachnieć patologią. R pił. I to dużo. Do utraty świadomości, puszczania zwieraczy i zatrucia alkoholowego. Jeśli się akurat było w łazience, jak on musiał iść to trzeba go było puszczać natychmiast - nieważne, czy brałaś prysznic czy byłaś na dwójeczce.
Czasami pił tylko do zgryźliwości i humoru, w którym był wredny dla wszystkich. Ja miałam to gdzieś, bo więcej mnie w domu nie było niż byłam, ale dokuczył mi parę razy prawie do łez.

Zakochana w nim A nie dopuszczała do siebie myśli, że z jej wybrankiem jest coś nie tak. S, która również się w R podkochiwała, robiła jej ciągłe wymówki, że A o R nie dba itp. Apokalipsa nastąpiła, kiedy S wykorzystała nieobecność A i upojenia R i wpakowała się mu do łóżka w celach wiadomych. Awanturę jaka się rozpętała można przyrównać do trzeciej wojny światowej, a R w ramach wyrzutów sumienia napruł się w trupa, płacząc A jak to on ją kocha...
Wybaczyła.

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to żenujące było, być świadkiem, a czasami uczestnikiem tego patologicznego piekiełka, ale moja sytuacja finansowa nie pozwoliła mi wyprowadzić się i poszukać czegoś innego (szef zredukował mi godziny i żyłam od pierwszego do pierwszego na chińskich zupkach, spłacając dług za kurs z college'u).

W pracy też miałam przekichane, bo szef miał do mnie pretensje o nieobecności R spowodowane alkoholem. R, jak miał gorszy dzień, to też mnie podejrzewał, że donoszę szefowi o tym co się dzieje w domu. W końcu i jednemu i drugiemu powiedziałam, żeby mnie do swoich problemów nie mieszali.

Miałam dosyć, nasiliły mi się migreny, a sytuacja mieszkaniowa miała się jeszcze zmienić na gorsze... ale o tym w następnym odcinku.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (193)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…