zarchiwizowany
Skomentuj
(6)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Swego rodzaju prequel do historii https://piekielni.pl/83842 w sumie powinienem to opisać najpierw.
Już pół roku przed terminem ślubu informowałem szefa, że takowe wydarzenie będzie i że będę chciał w czwartek i piątek wziąć urlop okolicznościowy, a możliwe, że jeszcze jakiś dzień wolny wezmę wcześniej.
Organizacja szła całkiem sprawnie, ale ostatecznie w poniedziałek zorientowaliśmy się, że trochę rzeczy zostało nam do zrobienia (np. wożenie wódki i napojów na salę, ustawianie winietek, dokończenie prezentacji na podziękowania dla rodziców) i sam czwartek (ślub był w piątek) nam nie wystarczy, przyda się jeszcze środa. Poszedłem więc we wtorek do szefa, wspominanego również w poprzednich historiach M. z prośbą o dzień wolny w środę. Dialog wyglądał tak:
[J]a: cześć, mam sprawę. Nie wyrobiliśmy się z przygotowaniami do ślubu, potrzebuję jutro wolne.
M.: NIE! (takim chamskim tonem)
[J]a: To ważna dla mnie sprawa, w piątek biorę ślub.
M.: Nie! Jest dużo pracy, sezon urlopowy, to zdezorganizuje pracę.
Potem się zorientował, że z tym tonem to przesadził (i przede wszystkim ludzie to mogli słyszeć, a on wszelkie takie akcje starał się załatwiać w salkach konferencyjnych) i mnie za formę odpowiedzi przeprosił, ale decyzji nie zmienił. Powiedział, że jak chcę, to mogę sobie wziąć urlop na żądanie.
To było koło 8 rano. O 14 na telekonferencji zadeklarował, że do końca dnia następnego skończę jakieś dodatkowe zadanie. Zostałem tego dnia do 20, a następny dzień wziąłem na żądanie. Prawdopodobnie gdyby szef M. był wtedy w pracy, to bym poszedł do niego na skargę, ale miał akurat urlop.
Dodam, że byłem jedną z najlepiej traktowanych osób.
Już pół roku przed terminem ślubu informowałem szefa, że takowe wydarzenie będzie i że będę chciał w czwartek i piątek wziąć urlop okolicznościowy, a możliwe, że jeszcze jakiś dzień wolny wezmę wcześniej.
Organizacja szła całkiem sprawnie, ale ostatecznie w poniedziałek zorientowaliśmy się, że trochę rzeczy zostało nam do zrobienia (np. wożenie wódki i napojów na salę, ustawianie winietek, dokończenie prezentacji na podziękowania dla rodziców) i sam czwartek (ślub był w piątek) nam nie wystarczy, przyda się jeszcze środa. Poszedłem więc we wtorek do szefa, wspominanego również w poprzednich historiach M. z prośbą o dzień wolny w środę. Dialog wyglądał tak:
[J]a: cześć, mam sprawę. Nie wyrobiliśmy się z przygotowaniami do ślubu, potrzebuję jutro wolne.
M.: NIE! (takim chamskim tonem)
[J]a: To ważna dla mnie sprawa, w piątek biorę ślub.
M.: Nie! Jest dużo pracy, sezon urlopowy, to zdezorganizuje pracę.
Potem się zorientował, że z tym tonem to przesadził (i przede wszystkim ludzie to mogli słyszeć, a on wszelkie takie akcje starał się załatwiać w salkach konferencyjnych) i mnie za formę odpowiedzi przeprosił, ale decyzji nie zmienił. Powiedział, że jak chcę, to mogę sobie wziąć urlop na żądanie.
To było koło 8 rano. O 14 na telekonferencji zadeklarował, że do końca dnia następnego skończę jakieś dodatkowe zadanie. Zostałem tego dnia do 20, a następny dzień wziąłem na żądanie. Prawdopodobnie gdyby szef M. był wtedy w pracy, to bym poszedł do niego na skargę, ale miał akurat urlop.
Dodam, że byłem jedną z najlepiej traktowanych osób.
Korpo
Ocena:
7
(71)
Komentarze