Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83874

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mojego byłego szefa, M., opisywałem w kilku historiach, między innymi https://piekielni.pl/83841.

Generalnie mnie oszczędzał drobnych uszczypliwości, które znosić musieli mniej doświadczeni koledzy i koleżanki z zespołu, ale jedno spięcie się pojawiło, chyba testował, czy stulę uszy po sobie, czy będę walczył. Ale po kolei...

W jednej z historii o M. opisywałem spotkania dzienne, które u nas wprowadził. Na początku M. reklamował je jako dobre narzędzie do komunikowania spraw organizacyjnych i omawiania ich. Problem w tym, że szybko okazało się, iż to działa tylko w jedną stronę - jak M. chciał nas o czymś poinformować, czy wydać polecenie, to spotkania do tego służyły, jak mieliśmy pytania, to mówił, że nie ma teraz czasu, nie wie lub musi się zastanowić. Wiedzieliśmy, że wkrótce będziemy się przesiadać do innej części biurowca i często padały pytania o rozdział miejsc. M. zawsze mówił, że nie wie, ale w swoim czasie się dowiemy.

Dowiedzieliśmy się. Z maila. Mail zawierał rysunek z podziałem miejsc oraz dopisek, że "jeśli komuś nie podoba się miejsce, to może zgłosić się do niego z reklamacją, ale reklamacja nie zostanie i tak uwzględniona :)”.

W zespole zawrzało, bo szef był nielubiany, miał chamskie odzywki do niektórych osób (ale najlepiej, jak nikt nie słyszy lub na tyle niejednoznaczne, żeby nie dało się mu za wiele zarzucić), a do tego nie był pomocny, za to wymagający (od innych), sypiący złotymi myślami typu "nadgodziny to dla ciebie szansa na rozwój" czy "mnie to nie obchodzi, jak to zrobisz, ma być zrobione". Jedna osoba nawet stwierdziła, że "chciał zażartować, a znów wyszedł na chama".

Miejsce przydzielone mnie było od strony korytarza, daleko od okien, a ja mam wadę wzroku i przy słabym świetle widzę gorzej, szybciej męczą mi się też oczy. Dodam też, że mam dużą różnicę wad między oczami, więc noszę soczewki, gdyż okulary są niewskazane, różnica między szkłami nie powinna przekraczać 3 Dioptrii, jak różnicę 5D. Niemniej ze swoją wadą się nie kryję i nie raz była obiektem żartów.

Z racji tego, że przydzielone mi miejsce było kiepskie z punktu widzenia mojego wzroku, postanowiłem "złożyć reklamację". Napisałem więc maila do M. z prośbą o zmianę, wyłuszczając mu powody. W odpowiedzi dostałem maila, który podniósł mi ciśnienie. Zaczynał się od "decyzja została podjęta", pisanie w stronie biernej irytuje mnie wyjątkowo, bo decyzje się generalnie same nie podejmują i warto wskazać, kto jest za nią odpowiedzialny. Dalej szedł jakiś bełkot w stylu "2 miejsca temu miałeś jeszcze ciemniejsze miejsce, więc co narzekasz".

Odpisałem mniej więcej tak:
"Przez kogo została podjęta ta decyzja? Chętnie bym z tą osobą porozmawiał na temat zmiany miejsca. Co do tego umiejscowienia 2 miejsca temu, to faktycznie było tam gorzej i bolała mnie głowa, gdy tam siedziałem, a także pogłębiła mi się wada wzroku”.

Dzień później M. wezwał mnie do salki i próbował mnie opieprzyć:

[M]: Twoja komunikacja w sprawie podziału miejsc była nieodpowiednia. Siedzimy nie tak daleko od siebie, mogłeś podejść i pogadać.

[J]a: Ty mówisz o nieodpowiedniej komunikacji? Przy takim tekście o reklamacjach? Poza tym, to ty narzuciłeś taką formę komunikacji - mailową. Co najmniej 3 razy pytaliśmy cię na spotkaniach dziennych, jaki będzie rozdział miejsc, mówiłeś, że nie wiesz, mogłeś to pokazać na spotkaniu dziennym, ale wolałeś napisać, to tak też odpowiedziałem.

[M]: Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji, bo już zakomunikowałem miejsca, a teraz ty chcesz zmiany, twoja komunikacja była niewłaściwa, przeczytaj sobie jeszcze raz formę twojej wypowiedzi. Nie wiedziałem, że masz wadę wzroku, nie zgłaszałeś jej, więc nie uwzględniałem tego, a teraz twoja prośba mnie wkurzyła.

[J]: Pracujemy ze sobą tyle lat, ciężko mi uwierzyć, że nie wiedziałeś o mojej wadzie wzroku, o której nie raz i nie dwa mówiłem i niejednokrotnie z tego w zespole żartowaliśmy. A moja komunikacja była dostosowana formą do twojej, sam taką formę narzuciłeś, to ty wyjechałeś z nieuwzględnianiem reklamacji, to było takie "może wam się nie podobać, ale gówno z tym zrobicie”.

[M]: To był żart, widziałeś tam emotkę?

[J]: No cóż, jakoś zespół nie załapał żartu, byliśmy niezadowoleni, ktoś nawet stwierdził "chciał zażartować, a znów wyszedł na chama”.

[M]: Poza tym wyjeżdżasz teraz z wadą wzroku, z bólami głowy, ja myślę, że ta rzekoma wada wzroku to tylko pretekst, bo nie podoba ci się towarzystwo, w którym siedzisz. Ok, nie dałeś mi wyboru, pisząc o wadzie i bólach wzroku, muszę ci to miejsce przy oknie dać, ale postawiłeś mnie w głupiej sytuacji, bo muszę wysłać nową komunikację do zespołu. Od tego momentu nie chcę o tej sytuacji więcej słyszeć, nie chcę wracać do tematu.

[J]: Ok, dzięki za przemyślenie sprawy i zmianę miejsca, natomiast pozwolę sobie jeszcze do tematu wrócić. Mam dokumentację poświadczającą moją wadę sięgającą 15 lat wstecz i nie życzę sobie insynuacji, że na ten temat ściemniam, żeby coś ugrać.

Na tym temat powinien się zakończyć i może byłbym trochę zły na formę rozmowy, ale był ciąg dalszy. Następnego dnia koło 13 dostałem wezwanie do salki. M. stwierdził, że kwestia tego, co napisałem w mailu nie daje mu spokoju i nie powinienem był tego robić na piśmie, bo on ma teraz kłopot i go to wkurza, że stracił 5 godzin na grzebanie w tym. Otóż sprawdził moje badania i na wstępnych miałem informację o wadzie, a na okresowych (robione 2 miesiące przed sytuacją) już nie, więc on uznaje, że mi się poprawiło (tak, jasne - nagle po 3 latach siedzenia przy kompie, w tym przez rok prawie po ciemku), więc skoro ja twierdzę, że jest inaczej, to on mnie ponownie wysyła na badania. Powiedziałem, że raczej nielogiczne jest uważanie, że mi się poprawiło po pracy przy kompie, ale jak chce, to te badania zrobię. I wręczył mi skierowanie.

Oprócz tego na skrzynce czekała już na mnie korespondencja z dyrektorem działu (K., szefem M.) w kopii, informująca mnie, że miejsce przy oknie dostanę, że on nie był świadom mojej wady i w dokumentach tego nie ma, więc kieruje mnie na badania.

Badania robi się w godzinach pracy, więc skoro wolał mnie wysłać ponownie, żebym sterczał w poczekalni, zamiast robić coś pożytecznego, to jego wybór. Oprócz tego doczytałem przepisy i okazało się, że refundację można mieć też na soczewki, więc przy okazji załatwiłem stosowny kwit i wykupiłem szkła na koszt pracodawcy.

Dodawanie K. też było błędem. Ta sytuacja oraz kwestia ślubu (https://piekielni.pl/83842 oraz https://piekielni.pl/83844) sprawiły, że postanowiłem udać się do K. na rozmowę. Nie na jawną skargę, ale na swego rodzaju negocjacje. Miesiąc później kończyła mi się umowa. Obaw o przedłużenie nie miałem, byłem najbardziej doświadczonym specjalistą, dodatkowo zaangażowanym w ważny projekt, więc większy problem byłby dla nich, gdybym powiedział, że odchodzę niż dla mnie, gdyby mnie pożegnali. Generalnie przedłużenie umów wygląda u nas tak, że ostatniego dnia (mniej więcej) szef wzywa do salki i podsuwa umowę do podpisu, zwykle z jakąś podwyżką, która jest nienegocjowalna, bo umowa już jest przygotowana itd.

Budżetem płacowym dysponuje K., kierownicy i menedżerowie mają co najwyżej głos doradczy. Poszedłem więc do K. 3 tygodnie przed końcem umowy, ze 2 tygodnie po sytuacji z miejscami, z pytaniem, czy przewiduje dla mnie przyszłość w firmie, a jeśli tak, to z jakim zakresem obowiązków (mamy menedżera, a pod nim nie ma kierownika - czy jest szansa) i jaką stawką.

[K]: Tak, umowa będzie na czas nieokreślony, stawka X, co do kierownika, to M. uważa, że sam sobie poradzi w kierowaniu zespołem, więc nie przewidujemy.
[J]: Uważam, że dobrze pracuję, zrobiłem to, to i tamto, mam też możliwości w innym mieście, z którego pochodzi moja żona, więc myślałem raczej o stawce Y.

[K]: No cóż, umowa już jest w przygotowaniu, mój szef ją zatwierdził, mogę ci obiecać stawkę Y od nowego roku, gdy będę miał budżet na roczne podwyżki, a teraz chciałbym X.

[J]: Nie do końca podoba mi się obecna sytuacja w zespole, więc uważam, że już teraz powinienem dostać Y.

[K]: Spytam swojego szefa, czy się zgadza i dam ci znać, nic obiecać nie mogę.

Dzień później, rano, dostałem info, że będzie stawka Y. Czyli w sumie mogłem chyba chcieć jeszcze więcej.

2 i pół miesiąca później K. oznajmił nam, że M. rekrutował się wewnętrznie na inne stanowisko (menedżer do spraw projektów, bez zarządzania ludźmi) i dostaniemy nowego szefa - G., znanego nam gościa, bardzo fajnego kolegę, pracował u nas jako specjalista, odszedł do innego zespołu, żeby się rozwijać.

Nikt nie wierzył, że M. sam się rekrutował na to stanowisko, jego mina nie mówiła, że cieszy się ze zmiany, to raczej K. słyszał, jak źle się dzieje i mu zasugerował zmianę.

Myślę, że moja rozmowa z K. miała wpływ na to, co się stało, ale inni też przyłożyli rękę do tego. Ja poszedłem po podwyżkę, jedna koleżanka odeszła do innego działu i na rekrutacji wewnętrznej wprost powiedziała, że u nas nie chce już być, bo jest źle, inna koleżanka też się rekrutowała, ale chyba K. zatrzymał jej przejście.

G. też, odchodząc, powiedział jakiś czas wcześniej, że rozwój to jedno, ale pod M. nie chce już być.

Po pół roku męczarni byliśmy uratowani. Ale to niestety nie był koniec...

CDN.

Korpo

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (136)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…