Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od maja zeszłego roku jeżdżę do pracy zawsze tą samą drogą. No bo bliżej, logiczne. Mieszkam na wsi, więc akurat ta droga nie jest główną, jest wąska i jak dwóch kierowców się spotka, to muszą się dogadać, który zjeżdża na bok. Sama jazda tą drogą nie sprawia mi problemów (choć raz miałem tam stłuczkę), ale jednego miejsca nienawidzę całym sercem.

Jest to dom jednej pani. Pani raczej należy do tych zamożniejszych, ma psa. Nie jest duży, taki ładny nawet, biały, na rasach psów się nie znam. Ale pani przez większość dni w tygodniu zostawia go przed bramą, jak gdzieś jedzie - czy to do pracy, czy na zakupy, czy gdziekolwiek indziej. Zawsze w tych godzinach, gdy człowiek jedzie do/wraca z pracy.

No i ten pies za każdym je***** razem, jak widzi moje nadjeżdżające auto (pewnie nie tylko moje), zaczyna szczekać, jakby ktoś się do tego domu włamywał. Niby nic, ale za każdym razem praktycznie wskakuje pod koła, mam wrażenie, że za każdym razem mijam go o coraz to mniejszy dystans.

W końcu stwierdziłem, że ktoś (niekoniecznie ja, ale jest to możliwe) w końcu go potrąci, będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wyjechałem trochę wcześniej, akurat pani nie było, ale jej chora córka odebrała domofon. Wyjaśniłem sytuację, powiedziałem, że ten pies jest sam dla siebie niebezpieczny i poprosiłem o przekazanie wiadomości. Dziewczyna miła, zainteresowała się i obiecała, że przekaże.

Minęły dwa tygodnie, a nic się nie zmieniło. No to ponawiam próbę, tym razem psa nie było, więc pani pewnie też w domu. Dzwonię na domofon, czekam chwilę, pani wychodzi, pyta, o co chodzi. No to mówię, że jest taka sytuacja, że już córkę informowałem, miała przekazać.

Pani trochę się skrzywiła, ale powiedziała, że jak będzie w domu, to będzie obserwować, ale to nie jej wina, tylko psa, poza tym to dobrze, że jest tak wytresowany i w domu dostaje bzika, jak siedzi sam. Miałem powiedzieć, że jak to nie pani wina, skoro to pani pies, a ogród ma pani duży, więc nie musi siedzieć w domu, ale ugryzłem się w język. Podziękowałem za poświęcony czas, wyraziłem nadzieję, że będzie wszystko w porządku.

Jak się okazało po kolejnych dwóch tygodniach, moja wizyta wcale nie była potrzebna, pies dalej odprawiał swój rytuał. Pomyślałem "dość tego", przychodzę po raz kolejny i już trochę bardziej nachalnie tłumaczę pani, że kiedyś będzie taki dzień, że ktoś go potrąci. Pani uparcie twierdzi, że pies jest dobrze wychowany, że mi nic do tego, że takie sytuacje nie mają miejsca. Jak grochem o ścianę...

Zaakceptowałem to już, od tamtej pory minęły jakieś 2-3 miesiące. Jadę dziś rano, pies leży na drodze, nie rusza się, w okolicach pyska dużo (jak na psa oczywiście) krwi.

Aż chce się nakleić na furtce kartkę "A nie mówiłem?".

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (203)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…