Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84047

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w kamienicy, na parterze. Obok jest kolejne mieszkanie, naprzeciwko jeszcze jedno. Mieszkania malutkie, nad nami sąsiad połączył sobie dwa mieszkania, obok niego jest jeszcze jedno. Kiedy się wprowadziłam, myślałam - sąsiedzi widmo. Od półtora roku nie udało mi się zobaczyć sąsiadów z naprzeciwka, ani tych z górnych pięter.

Niestety, tak kolorowo być nie może. Kiedy przyjeżdżałam w odwiedziny, przed klatką stał pan sąsiad z połączonych mieszkań i jego 5-6-7? (nie dało się policzyć) jamników szorstkowłosych. Lubię wszelkie zwierzęta, więc zawsze było czochru-czochru, cześć, pieski. Ale...

Kiedy się wprowadziłam, okazało się, że pieski, a raczej właściciel nie jest taki super. Nie przeszkadzało mi, że biegały luzem, mało uczęszczana ulica, psy ogólnie przyjazne, do czasu, aż nowy miot podrósł... Te już nie są takie przyjazne, ujadają, rzucają się do nóg, szczekają na wszystko, co się rusza, na to, co się nie rusza w sumie też, bo zaczynają ujadać, jak tylko zostają wypuszczone na zewnątrz.

I tak godzina 6, koncert ujadających "parów" i drącego się sąsiada, że mają się zamknąć.
Sąsiad często pakuje je do swojego samochodu i gdzieś wywozi, pisałam, że nie da się policzyć, ile ich jest - sąsiad też chyba nie umie/nie wie, ile ma, bo już kilka razy któryś pies został na klatce i oczywiście ujadał (nie ma się co psu dziwić).

Pora zimowa, szybko ciemno, wracam z zakupów, otwieram drzwi do klatki i wylatuje na mnie ujadająca parówa. Sąsiada ani na klatce, ani na zewnątrz. Ja przeżywam mini zawał, bo kto by się nie zląkł?

Uroki kamienic/bloków, że może być słychać coś zza ściany lub sufitu. I tak kilka razy dziennie mam przyjemność słuchać galopu kilku grubych psów w tę i z powrotem. Czemu mnie to drażni? Przecież napisałam, że to uroki kamienic. Ano zgadzałoby się, gdyby było tak zawsze. Niestety zaczęło się to, kiedy my zaczęliśmy zwracać sąsiadowi uwagę. Czyli oczyma wyobraźni widzę złośliwe rzucanie czegoś stadu psów, żeby ci na dole dostawali kur***.

Na co zwracaliśmy sąsiadowi uwagę? Nie, nie na biegające luzem psy, rzucające się do nóg, nie na zasrany chodnik, nie na ujadające psy i sąsiada drącego się o 6 rano, nie na psy pozostawione czort wie na ile na klatce.

Zaczęliśmy zwracać uwagę na synusia (nie gówniarza, tylko starego konia, stereotypowo noszącego dres i łysą glacę), który w różnych godzinach (pi przez drzwi 8-14), po kilka godzin, radośnie urządza sobie koncerty rapu czy innego podłego hip-hopu (nie uważam za podłe gatunków samych w sobie, tylko tego, co on puszcza). I tak, siedząc w domu, słyszę łup-łup, bum-bum i wciąż basy, doprowadzające do szału (żeby nie było, że tylko pogłos, słowa też słyszę, a i nie raz zdarzyło się, że czułam, jak stół drży pod moimi łokciami).

Byliśmy na górze, prosiliśmy synusia, ścisz to. Dzwoniliśmy do tatusia, niech synuś ściszy. Od tatusia usłyszeliśmy, że synek tak sobie puszcza, jak ich nie ma, bo oni nie lubią takiej muzyki. A ja mam kur** lubić.

Któregoś dnia luby odbywał rozmowę kwalifikacyjną przez telefon, a tu znów to samo, jak na złość jeszcze głośniej. Udałam się osobiście na górę, napier******* pięścią w drzwi, ale chyba dresiwo przeraziło się kobietki 150 w kapeluszu, bo nie otworzył. A i przemieszcza się jak duch, bo na klatce też nigdy go nie minęłam. Starszy sąsiad dostał informację, że jak się to nie skończy, to my będziemy robić koncert swojej muzyki, ale wtedy, kiedy on już będzie w domu. Niestety, jestem miękka D i żal mi innych sąsiadów, toteż po 16, kiedy ludzie chcą odpocząć po pracy, nie mam sumienia robić czegoś takiego. Niemniej, próbowałam go zagłuszyć/dać do zrozumienia, że przegina, puszczając z głośników Lordi „Hard Rock Hallelujah” (3,5-4 minuty walenia hard rocka). Nie skutkuje, a nie chcę stresować swoich zwierzaków w postaci kota i chomika takimi głośnymi dźwiękami.

O ile przeżyję te psy, bo ostatnio rzadko mam z nimi styczność (chociaż gówno na butach denerwuje…; niczemu winne, że właściciel głupi, niemniej irytują, ale co się dziwić, że głupie, jak i syna nie umiał wychować do życia w społeczeństwie...), to codzienne koncerty, z którymi nie mogę nic zrobić, doprowadzają do szału. Żeby było weselej, latem, jak sąsiad z kamienicy naprzeciwko się nawali, to on z kolei robi koncert dla całej ulicy pt. polska wieś tańczy i śpiewa (nie mam tu na myśli nic złego w stosunku do wsi, chodzi mi o muzykę, jaką puszcza się na wiejskich potańcówach czy na weselach)…

Na dobitkę... Sąsiad wywozi psy chyba do lasu (miał na aucie kartkę, że sprzeda szczeniaki po rodzicach polujących), co zaowocowało nalotem pcheł u mojego kota. Małego kota wziętego ze schroniska, odpchlonego, odrobaczonego, obejrzanego, przebadanego, a teraz chuchanego i NIEWYCHODZĄCEGO. I tak walczę, bo pchły odporne, a w takiej ilości, że gryzą też mnie. Udało się je w miarę wytępić dopiero po generalnym sprzątaniu, pryskaniu, szorowaniu, zaklinaniu i comiesięcznym odpchlaniu kota.

I tak myślę, może Wy coś wymyślicie, jak bezpiecznie uprzykrzyć sąsiadowi życie w odwecie, tak abym ja problemów nie miała. Niestety wzywanie policji czy SM jest bez sensu, bo wspomniany wyżej sąsiad z kamienicy naprzeciwko często wzywał ich z powodu psów, a sąsiad z psami na sąsiada, który nawalony chce zabawiać muzyką całą ulicę. I w sumie to chyba już przestali w ogóle przyjeżdżać.

Psy michę mają, wyprowadzane są, więc zgłoszenie, że jest ich czort wie ile nic nie da, jedyne, o czym myślę, to zgłosić, że sąsiad bez hodowli chce sprzedawać niby rasowe szczeniaki, ale muszę poczekać, aż znów wywiesi kartkę w samochodzie.

A co do synusia, z każdym kolejnym koncertem mam ochotę zalać im drzwi ketchupem albo farbą. I rodzi mi się chęć mordu w postaci dania dresowi w ryj, bo kto mu uwierzy, że walnęła mu mała kobietka...

Może długo, może nie aż tak piekielnie, ale dla osoby walczącej w domu z depresją, z i tak dużym poczuciem bezsilności jest to podwójnie upierdliwe. Ogólnie stronię od ludzi, dlatego jestem raczej bezkonfliktowa, staram się rozumieć, bo ludzie są różni, mają różne problemy, sąsiedzi za ścianą ostatnio kłócili się w nocy, było słychać, ale jesteśmy tylko ludźmi, jestem w stanie to zrozumieć, tak jak przełknę te psy galopujące "po suficie", to tylko zwierzęta. Ale jakim człowiekiem trzeba być, żeby nie zrozumieć, że jak prosi się po raz n-ty, żeby ściszyć, to może faktycznie się przegina?

A tak ku stereotypom. Na początku ulicy swoją działalność prowadzi MONAR, w późnych godzinach, kiedy był otwarty, a ja wracałam z pracy (18:30), nigdy nikt mnie nie zaczepił. Na końcu ulicy mieszkają Cyganie. Cisza, spokój, żadnych awantur, zaczepiania, kradzieży. Na górze naszej kamienicy niedawno wprowadzili się Ukraińcy. Jeszcze nie zdążyłam się zorientować, że się wprowadzają, a już ich syn krzyczał mi „dzień dobry”, jak wracałam z zakupów, tak samo moim rodzicom, jak tylko zobaczył ich ze mną. Wystawiliśmy kanapę na korytarz, z zamiarem wyrzucenia albo oddania, sąsiad obok był poinformowany, że jak ktoś będzie pytał, to ma brać w cholerę. Tak też powiedział nowej sąsiadce Ukraince z góry, a jednak, zanim zabrała, przyszła zapytać nas, czy na pewno może, po 5 minutach kanapy nie było, bez hałasu, przeklinania czy innych cudów.

Można? Można. Wbrew stereotypom i tego co ludzie gadają. A prawdziwy, prawilny, pracujący, polski sąsiad... cóż.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 80 (150)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…