Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wiadomo, istnieją dwa rodzaje osobników poruszających się na rowerach. Rowerzyści (którzy przestrzegają przepisów i nikomu nie wadzą) oraz pedalarze (których nie trzeba przedstawiać).

Nie wiem, czy z wiekiem człowiek głupieje, jednak "za moich czasów", w podstawówce, mając ok. 8-9 lat zdawało się egzamin na kartę rowerową.

Nie wiem, jak to wyglądało w innych miejscach, jednak u mnie był to cały ceremoniał. Na lekcjach techniki mieliśmy omówienie znaków drogowych i podstawowych przepisów, które kończyło się testem. Zdanie testu uprawniało nas do przystąpienia do egzaminu praktycznego.

Na boisku do koszykówki był zorganizowany mały tor przeszkód, który trzeba było pokonać. Po zdaniu egzaminu, pękając z dumy, otrzymywaliśmy upragnione karty. Oczywiście ostatecznie nikt z nimi nie jeździł, ani nikt nie weryfikował ich posiadania, jednak mimo to jako dzieciaki umieliśmy jeździć bezpiecznie i bez narażania otoczenia na szwank.

Dodam tylko, że być może nie odkryję tym stwierdzeniem Ameryki, ale samochody i motocykle posiadają światła kierunkowskazów. Rower takowych nie ma, więc w takiej sytuacji, kierunkowskazami stają się ręce kierującego. Ręka wyciągnięta w prawo - sygnalizujemy zamiar skrętu w prawo. Ręka w lewo - analogicznie. Proste? No... nie.

Przechodząc do meritum: jechałam dzisiaj samochodem ulicami centrum miasta. Była to jedna z bocznych ulic, ruchliwa, ale bez przesady.

Kilka samochodów przede mną, jedzie sobie pan pedalarz. "Oczywiście" jechać przy krawężniku nie wypada, więc najlepiej jest się poruszać po 1/3 pasa. Wprawdzie nie jechał jego środkiem, jednak dostatecznie blisko, by wyprzedzanie musiało odbyć się przy użyciu znacznej części pasa przeciwnego.

Tak więc samochody spokojnie się toczą, a pedalarz, niczym niezrażony, pedałuje sobie w najlepsze. Drugi samochód przede mną wyprzedził go i jednocześnie nacisnął klakson. W odpowiedzi został przez delikwenta uraczony "gestem przyjaźni i pokoju".

Po chwili samochód przede mną wziął się za wyprzedzanie - udało się, więc nadeszła moja kolej.

Czekam na odpowiedni moment, wrzucam migacz i zabieram się za wyprzedzanie... a jednak nie.

Pan pedalarz, bez wcześniejszego ostrzeżenia, postanowił gwałtownie skręcić w lewo, tuż przed maską mojego samochodu. Kolizja była nieunikniona, na nasze szczęście jechałam dość powoli. Tyle dobrego, że chociaż samochód za mną zachował bezpieczną odległość. W przeciwnym razie miałabym niespodziewanego gościa w bagażniku.

Pedalarz po zderzeniu (lekkim bo lekkim, ale jednak) z samochodem spadł z roweru i poturlał się kawałek dalej. Cóż robić? Wbrew wewnętrznym chęciom kopnięcia delikwenta w kuper, wrzucam awaryjne i wychodzę zapytać, czy się za bardzo nie uszkodził.

Pan uraczył mnie mało wybrednymi komentarzami na temat jakości moich umiejętności oraz wyraził przekonanie, że prawo jazdy znalazłam w paczce chipsów lub podobnym opakowaniu. Dodał również, że oczekuje ode mnie sowitego odszkodowania, ponieważ uszkodziłam mu bardzo cenny, nowy rower oraz... spowodowałam straty moralne, gdyż go zestresowałam!

Widząc, że jest święcie przekonany o swojej racji, spojrzałam na zegarek i, widząc, że trochę czasu mam, zaproponowałam wezwanie policji. Ku mojemu zaskoczeniu, pan ochoczo się zgodził. No to czekamy.

Po przyjeździe panów niebieskich i sprawdzeniu naszej trzeźwości, delikwent przystąpił do opowiadania swojej wersji wydarzeń. Ale jakiej wersji! Według pana pedalarza otrąbiłam go, przestraszyłam oraz celowo, z wrodzonej złośliwości uderzyłam w niego, z zamiarem pozbawienia go życia, podczas gdy on - przykładny obywatel - już z daleka pokazywał, że chce skręcić.

Gdy pan pedalarz zakończył monolog, nadszedł czas na przedstawienie mojej wersji. Uznałam, że nie ma sensu nadwyrężać strun głosowych, a wizualizacja rozwieje wszelkie wątpliwości.

Jak się już zapewne domyślacie, facet nie zauważył, że mam w samochodzie kamerkę. W przeciwnym razie, najpewniej szybko by się pozbierał i ulotnił.

Panom mundurowym zaprezentowałam pełnię umiejętności oskarżyciela, włączając w to jego popisy względem wcześniej wyprzedzających go aut.

Oczywiście, facet dostał mandat. Ja zrezygnowałam ze skierowania sprawy do sądu, bo maska nie została uszkodzona, więc nie chciałam tracić czasu.

Po całej akcji, gdy wszyscy zbieraliśmy się do odjazdu w swoje strony, podszedł do mnie pan pedalarz i tako rzecze:

[P] - Wie pani... Mogła pani powiedzieć, że ma kamerę, to byśmy sobie oszczędzili tego zachodu i w ogóle...
[Ja] - I miałabym pozwolić, żeby stwarzanie zagrożenia na drodze uszło panu na sucho? Nic z tego. Ma pan nauczkę na przyszłość - pożegnałam go szerokim uśmiechem.

Możecie mnie zjeść, ale uważam, że zdanie egzaminu i posiadanie karty rowerowej/prawa jazdy na rower powinno być obowiązkowe na równi z egzaminami na prawo jazdy. Mimo wszystko, mam w sobie tę cząstkę naiwności, która podpowiada mi, że być może, dzięki przymusowemu odchudzeniu portfela, pan pedalarz zreflektuje się i postanowi jednak stać się rowerzystą.

A jeśli nie, to mam nadzieję, że chociaż postronnym osobom nie zrobi krzywdy.

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (270)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…