Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84147

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po jednej z ostatnich historii postanowiłam opisać jak to było u mnie. Liceum, profil klasy mocno humanistyczny, co się z tym wiąże - rozszerzenie materiału z języków. W tym angielski.

O "naiczycielce" angielskiego będzie.
Pani Piekielna od początku dała mocno odczuć, że jest bardziej brytyjska niż Elżbieta (co ciekawe imię nosiły takie samo).
Wymagała British English i stanowczo tępiła wszelkie inne odmiany języka. Z czym to się wiązało? Ano akcent. Akcent musiał być taki jak ona chciała, nie miało znaczenia że nikt tak nie mówi. Przykładowo słówko "Europe" kazała nam wmawiać jako (specjalnie zapisuję do fonetyczne) "jułerep". W całej mojej karierze nie słyszałam, żeby ktoś tak mówił, ale jej klasa, jej zasady, a ty biedny karaluszku staraj się przeżyć.

Od początku dała mi i koleżankom odczuć, że nas nie lubi. Myliła nasze imiona totalnie specjalnie (nie wierzę, że po trzech latach nauczania kogoś, nadal nie wiesz jak ta osoba ma na imię).
Chłopcy byli faworyzowani. Starsza pani sobie chyba w ten sposób pucowała ego na błysk.
Jej hobby było wymaganie uczenia się zadań domowych na pamięć i to nie w wersji prawidłowej. Jeśli zadanie wymagało wpisania słówka w puste miejsce, to trzeba było się nauczyć również tych, które nie pasowały i przy odpytywaniu wyrecytować. Oczywiście jeśli się nie należało do pupilków Elżuni to nawet jeśli się znało tekst od dechy do dechy, ocena maksymalna to było 3.

Opcji zmiany grupy nie było, bo musiał na to wyrazić zgodę nauczyciel prowadzący, w tym przypadku Elżbieta, której nie mieściło się w głowie, jak ktoś mógłby nie chcieć uczęszczać na jej zajęcia.

Były sytuacje w których nie mogła zaniżyć oceny, jak testy pisemne, gdzie było czarno na białym kto co umie. Kiedy dostawałam max punktów, zostawało to zbywane milczeniem i nagle magicznie, skala ocen kończyła się na 5. W innych przypadkach, kiedy na przykład brakowało mi 1 pkt do maxa, skala ocen wynosiła już 6. Któregoś razu miałam ten nieszczęsny max ja i dwóch kolegów. Pani Elżbieta musiała mi wystawić 6, bo jej chłopcy musieli dostać 6. Kwas jaki miała na twarzy, pamiętam z satysfakcją po dziś dzień.

Oczywiście nie zgodziła się na zdawanie matury rozszerzonej z języka, bo wg niej byśmy jej nie zdały. Spoko, na moje studia wystarczyło mi te 100% z podstawy. Ale nadal nie mogłam się pogodzić z tym, że przy moim poziomie języka zamierza mi wystawić na świadectwo 3 i uważa, że to i tak za dużo. Siarczysta awantura trwała trzy godziny lekcyjne, aż w końcu skończyła się magicznym tekstem: "jak chcesz, to ja cię przepytam teraz albo zdawaj cały rok komisyjnie".
Odpowiedziałam że już ona by mnie odpytała po swojemu, żebym dostała 1 nawet przy perfekcyjnej odpowiedzi.
Nie zdawałam komisyjnie, szkoda było mi zachodu, bo jak pisałam, wystarczyło mi te 100% z podstawy żeby się dostać na mój kierunek.

Mój wychowawca, nota bene zastępca dyrektora, rozłożyła ręce. "Bo wiesz, taka już jest Elżunia."

Żeby się czegoś więcej nauczyć (przez 3 lata totalnie niczego ta pani nas nie nauczyła) musiałam chodzić na korepetycje. Kiedy poszłam na studia, jedną z pierwszych rzeczy jakie trzeba było napisać, był test z języka kwalifikujący do grupy. Nie chwaląc się wybiłam wynikiem daleko do przodu. Maksymalny wynik innych osób to było trochę poniżej 60, podczas gdy ja miałam 98/100.
Po dwóch zajęciach dostałam zwolnienie z zajęć i wpis do indeksu, bo się zwyczajnie nudziłam, a grupy bardziej zaawansowanej nie było.

Spotkałam Elżbietę po szkole kilka razy i ani razu nie powiedziałam jej "dzień dobry". Kwas jaki odczuwam na myśl o angielskim w liceum jest zbyt silny. Nie mam do tej pani ani grama szacunku.
Na szczęście, kiedy moja siostra szła do tego samego liceum, pani vice dyrektor postarała się o jej przydział do innego nauczyciela.

Liceum

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (172)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…