Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84184

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Swego czasu miałem w życiu krótki etap jako dostawca pizzy.

Praca zwykle miła i przyjemna - spoko ludzie, pozostali kierowcy do rany przyłóż, można podjeść pizzy, jak czasem kuchnia miała gest i nam zrobiła albo jak się spaliła i "szkoda wyrzucić, a kierowcy zjedzą". No taka prawda, oskrobać i zjemy.

Zarobki też nie były na niskim poziomie - niestety, bardzo uzależnione od szczęścia i braku poszanowania dla samochodu i przepisów ruchu drogowego.

Dostawców pizzy w lokalu, z którym miałem kilka historii przepisy nie dotyczyły absolutnie, jednak każdy z nas mógł się pochwalić zerową statystyką wypadków/stłuczek z czyjejkolwiek winy, licząc tutaj również przypadkowe zarysowania/dzikie zwierzęta. Jeśli chodzi o samą jazdę, postawiłbym ich i wtedy siebie gdzieś na równi z piratami drogowymi, z tym że nam to jakoś lepiej wychodziło.

Wypłata dzienna zależała od ilości pieniędzy w kasie oraz ilości wyjazdów danego kierowcy, więc wiadomo, że każdemu zależało, żeby czas dostawy skrócić do minimum. Dodatkowo każde zamówienie to szansa na napiwek.

Opowiem tutaj kilka historii, zarówno zza kółka eks-pirata drogowego, jak i związanych bezpośrednio z klientami.

Ważną kwestią jest, że klient NIGDY nie jest zadowolony - jeśli na pizzerii jest ruch, wtedy "wam to się nigdy nie spieszy, jak będzie pizza zimna, to masz mi przywieźć nową i kropka!!!", jeśli jest dostarczona w racjonalnym czasie, dostawca słyszy "jeździcie jak wariaci, w końcu komuś zrobicie krzywdę!".

Zacznijmy może od "strażników galaktyki" - piekielni sąsiedzi, którym nie pasuje wszystko - to, gdzie parkujemy "służbowe" samochody, to, gdzie parkują klienci w lokalu (centrum miasteczka, parking tylko na dość szerokim chodniku) oraz to, jak jeździmy.

Mistrzem tych ceremonii okazał się pan mieszkający naprzeciwko pizzerii - starszy dziadek, wiecznie wpatrzony w okno, patrolujący ulicę, czasem czekający na kierowcę, który zaparkuje NA JEGO MIEJSCU POD JEGO DOMEM.

Sąsiad: Widzisz, gówniarzu, gdzie stoisz?! wiesz, ile ta kostka kosztowała? widoczności nie ma, wyjechać się nie da!
Ja: Parkuję tutaj całkiem legalnie, droga publiczna, chodnik nie jest zablokowany, nie utrudniam wyjazdu. Może powinien pan wjeżdżać na plac tyłem?
S: Ja będę kombinował, żebyście sobie mieli gdzie postawić gruza?! Zaraz zadzwonię po policję, masz nie odjeżdżać stąd!
J: Proszę wzywać. Jestem w pracy, najprawdopodobniej stąd odjadę, ale proszę się nie martwić - będę parkował tutaj za każdym razem. :)

Policja często przyjeżdża i odjeżdża, bo samochód zaparkowany poprawnie, dziadek z całego serca mnie nienawidził.

Kolejny "Pan Policjant", 24/7 w bramie ze starą nokią, cykając foty "jak to wy gówniarze jeździcie! to będzie wszystko na policji!”... Nie muszę chyba dodawać, że nigdy nic z tego nie wyszło.

Coś innego - geniusze na drogach. Pizzeria otwarta do 22, zamówienia w bardziej "popularne" weekendy (z meczami czy innymi takimi) czasem ciągnęły się do 24.

Ciemna droga, bez chodnika, po jednej las, po drugiej las. Wiadomo, jazda jak wariat, bo trzynasta godzina w pracy, 30% kierowcy to pizza, 30% kofeina, 30% nikotyna i trochę się już nie chce. Z krzaków wyskakuje grupa nawalonych dzieciaków i kładą się linią na jednym pasie drogi ze 100 metrów ode mnie. Hamulec w podłogę, no ale cudów nie ma, mokro trochę, objazd, poślizg, lewym pasem jazda pełnym bokiem widząc dokładnie czwórkę idiotów leżących na asfalcie. Powrót na prawy, wsteczny... i tyle ich było, uciekli. Do dziś zdaję sobie sprawę że przez moją bezmyślność i ich bezmózgię mógłbym - nawet jeśli nie bezpośrednio ze swojej winy - rozjechać kolejno czterech nastolatków.

Inne sytuacje? Może tym razem inni kierowcy. Nikt nam nigdy nie powiedział, że jeździmy rozsądnie, ale nikt nigdy by nie powiedział, że jak samobójcy.

Zima, na drogach śnieg, drogowcy zaskoczeni, kierowcy widać też. Spora seria zakrętów pod górkę, więc jedziemy całkiem niestandardowo rozsądnie. Z naprzeciwka środkiem drogi i całkowicie niekontrolowanie ślizga się pojazd wiadomej marki - na początku "B", na końcu "W". Raz bokiem, raz na skos, widać, że ktoś chciał coś zrobić i nie tylko mu nie wyszło, ale ciągnie samochód już któryś zakręt i nie potrafi z poślizgu wyjść. Hamować nie ma po co, on się i tak nie zatrzyma - chodnik, między słupem a płotem, krótkie spojrzenie na twarze pasażerów niemieckiego samochodu - ucieszone mordy sebixów szczęśliwych, bo przecież "ale polecieli!"...

Może teraz klienci.

Z rzadka zamówienia dla żartów do sąsiadów czy znajomych, czasem nieodbieranie zamówienia, najczęściej klasyczny ochrzan, bo "miał pan być za 40 min., a dzwoniłem 45 min. temu!".

Najbardziej utkwiła mi tutaj w pamięci prawdopodobnie kierowniczka firmy transportowej, późno w nocy. Podjeżdżam na miejsce, duży plac, brama zamknięta, telefonu nikt nie odbiera - szybki telefon na bar, czy numer się zgadza, bo nasze barmanki równie dobrze mogłyby wypisywać recepty, to nie zawsze wina klienta. Nie w tym przypadku, ode mnie nie odbiera, z baru odebrała za trzecim razem. Podobno kompletnie pijana, mówi, że "mam wejść". Dobra, którędy...

Pizza w ręce stygnie, patrzę na zegarek, 15 min. po zamknięciu... ile można? Dobra, za dzieciaka też się tak robiło. Szybki skok przez płot z pizzą, idziemy, ciemno, pusto, kilka budynków otoczonych sprinterami, boxerami i innymi trafficami. Dzwonię po kolei do każdych drzwi, jedne otwiera Ukrainiec, też nawalony, który "nie panimaju ni zamawiaju" i zamyka przed nosem.

Szukamy dalej. Na samym końcu światełko w tunelu - dosłownie jakaś mała kanciapa, w której się światło pali. Prawie biegiem, pukam, otwiera faktycznie mocno wstawiona kobieta w stroju, że się tak wyrażę, bliższym łóżkowemu niż wyjściowemu, za nią jeszcze jedna i dwóch facetów w stanie uniemożliwiającym zauważenie pojawienia się gościa z pizzą.

Babka: Piiiizza jest! ile płacę?
Ja: Tyle i tyle.
B: A czeemuu tylee?

Pokazuję jej rachunek.

B: No może... racja... bo ja trochę już wypiłam.

Wyciąga z najróżniejszych miejsc jakieś drobniaki i mi daje.

B: Reszta dla ciebie, młody.

Szybkie przeliczenie... no tak…

J: Tutaj brakuje 20 złotych.
B: ...rrrwaa, nie mam chyba, czekaj tu.

Idzie, próbuje obudzić jednego z chłopów, w końcu druga jej daje banknot, daje mi go, zamyka drzwi przed nosem...

I powtórka z rozrywki, szybkim krokiem powrót tą samą drogą, płot, skok do wiernego Grande Punto i jedziemy stamtąd.

Podobno jeszcze dzwoniła, że zimna i że chciała inną, ale barmanka olała sprawę.

Chcecie więcej historii jednego z (statystycznie) najbardziej niebezpiecznych zawodów świata?

pizzeria/dostawca/drogi

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (132)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…