Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84304

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W historii #84292 pisałem o swojej niekompetentnej nauczycielce od matmy, tutaj chciałbym napisać o moich osobistych perypetiach z nią.

Z matmy zawsze byłem bardzo dobry. Był to jeden z moich ulubionych przedmiotów, zawsze sprawiał mi przyjemność, a i oceny miałem zawsze wysokie. W liceum też zacząłem od 5+, więc myślałem, że dalej będzie tak samo. Niestety, tak nie było.

Jak już pisałem, moja licealna matematyczka nie była najlepiej wykwalifikowanym nauczycielem, jakiego poznałem. Któregoś razu zwróciłem jej uwagę na błąd, który zrobiła przy rozwiązywaniu zadania na tablicy. Problem w tym, że zrobiłem to z wdziękiem słonia w składzie porcelany i zamiast powiedzieć to jakoś delikatnie, zasugerować, żeby sprawdziła rozwiązanie raz jeszcze, po prostu wystawiłem palec w stronę miejsca, gdzie był błąd i powiedziałem "Tam jest błąd!".

W sumie nawet w tamtym czasie nie myślałem, że robię coś niestosownego, co może się komuś nie spodobać, byłem nauczony mówić prawdę prosto z mostu, bezpośrednio, i tak też zrobiłem w tym wypadku. Dopiero gdy trochę ponad rok później zastanawiałem się z kolegą z ławki, dlaczego przy mniej więcej takich samych ocenach cząstkowych ja mam 4+ na semestr/koniec roku, a on 4/5, co różni się tym, że on się może poprawiać, a ja nie, kolega przypomniał mi tę sytuację.

W sumie albo powód był taki, albo nie lubiła mnie bez powodu, bo innych tego typu sytuacji sobie nie przypominam. Gdy się zorientowałem, że ona mnie zwyczajnie nie lubi (z powodem lub bez), nie pozostałem jej dłużny. Na sprawdzianach i w pracach domowych specjalnie używałem niestandardowych oznaczeń (np. trójkąt nie był ABC, tylko DUP lub QĄŹ, szukane to nie x i y, tylko ó i ż), żeby nie mogła korzystać ze swoich gotowych rozwiązań, tylko musiała uważnie sprawdzać.

Zazwyczaj rozwiązywałem zadania poprawnie, za to moją piętą achillesową było rysowanie - wykresów funkcji oraz szkiców brył czy figur geometrycznych. Strasznie fatalnie mi to wychodziło, nawet przy linijce potrafiłem narysować krzywo. No więc skoro nie dało się obciąć punktów za obliczenia, to mi obcinała za rysunki/wykresy. Czasem przez nieuwagę coś źle policzyłem i wtedy to już w ogóle miała satysfakcję.

I tak przez 3 lata moje oceny semestralne wyglądały tak:

I klasa:
I semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

II klasa:
I semestr - 3+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 5;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

III klasa:
I semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 5;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

O ile we wcześniejszych latach po prostu pytałem, czy nie mogę jednak czegoś poprawić, żeby mieć 5, a ona mówiła, że nie, o tyle w klasie maturalnej na koniec roku się postawiłem.

Powiedziałem, że uważam, iż zasługuję na 5 i chciałbym pisać poprawę, tak jak kilka innych osób. Ona na to, że ją głowa boli od sprawdzania prac, ja jej, że jedna więcej chyba jej nie zbawi i o dziwo się zgodziła. Było to akurat wyjątkowo coś z liczenia, z czego miałem 3 lub 4, bo zrobiłem jakieś błędy rachunkowe na sprawdzianie, więc nie miała szans mi obciąć za wykresy i rysunki, a ja tym razem byłem bardzo uważny i dostałem to upragnione 5.

Liceum matematyka

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (138)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…