Będzie o najżałośniejszym typie mężczyzny jaki istnieje - o białorycerzu.
Najpierw słownikowa definicja, a właściwie najważniejsze w tym przypadku fragmenty:
"Białorycerz to rozszerzona wersja pantoflarza, od którego różni się tym, że służalczą i podporządkowaną postawę wykazuje nie wobec tylko jednej, swojej kobiety, a wobec wszystkich kobiet. (...) Białorycerz trzyma się kurczowo swojej postawy, mając nadzieję, że któregoś dnia jakaś kobieta obdarzy go uczuciem i pożądaniem, co na ogół nigdy nie następuje".
Teraz akcja właściwa. Mieszkam w studenckim mieszkaniu. Ja, jeszcze jeden normalny facet, białorycerz i dwie księżniczki. Księżniczki, swoim zwyczajem, są na bakier z higieną i porządkiem, toteż chronicznym problemem jest zaleganie gór brudnych garów w kuchni.
Któregoś dnia myję gary po swoim obiedzie, podchodzi do mnie białorycerz i stwierdza - zaznaczam, że stwierdza, nie pyta:
- Ej, ale po dziewczynach też umyjesz.
- W żadnym wypadku.
- No weź umyj, to tylko kilka talerzy.
Ta, kilka. Półmetrowa hałda garnków, patelni, talerzy i sztućców z prawie całego tygodnia.
- Skoro tylko kilka, to same mogą umyć i się nawet nie zmęczą.
- Pewnie cię żadna nie chce i dlatego nienawidzisz kobiet!
Standard u białorycerzy - insynuowanie każdemu, kto nie jest białorycerzem, że nienawidzi kobiet i że żadna go nie chce.
Gdy skończyłem myć, białorycerz sam stanął przed zlewem i umył wszystko po księżniczkach. Wieczorem, gdy jadły kolacje w kuchni, dumnie im o tym zameldował, co one skwitowały krótkim:
- Dobrze.
Nawet na niego nie patrząc. Coś tam próbował zagadywać, ale go spławiły.
Teraz najlepsze.
Dzieje się to co najmniej raz w tygodniu. Białorycerz prawie za każdym razem myje gary po księżniczkach i próbuje zaprząc do tego też mnie i tego drugiego gościa. Za każdym razem próbuje po umyciu garów nawiązać z nimi rozmowę, a one za każdym razem go spławiają. Co ciekawe, ze mną i drugim współlokatorem rozmawiają normalnie, tak jak się rozmawia ze współlokatorami.
Najpierw słownikowa definicja, a właściwie najważniejsze w tym przypadku fragmenty:
"Białorycerz to rozszerzona wersja pantoflarza, od którego różni się tym, że służalczą i podporządkowaną postawę wykazuje nie wobec tylko jednej, swojej kobiety, a wobec wszystkich kobiet. (...) Białorycerz trzyma się kurczowo swojej postawy, mając nadzieję, że któregoś dnia jakaś kobieta obdarzy go uczuciem i pożądaniem, co na ogół nigdy nie następuje".
Teraz akcja właściwa. Mieszkam w studenckim mieszkaniu. Ja, jeszcze jeden normalny facet, białorycerz i dwie księżniczki. Księżniczki, swoim zwyczajem, są na bakier z higieną i porządkiem, toteż chronicznym problemem jest zaleganie gór brudnych garów w kuchni.
Któregoś dnia myję gary po swoim obiedzie, podchodzi do mnie białorycerz i stwierdza - zaznaczam, że stwierdza, nie pyta:
- Ej, ale po dziewczynach też umyjesz.
- W żadnym wypadku.
- No weź umyj, to tylko kilka talerzy.
Ta, kilka. Półmetrowa hałda garnków, patelni, talerzy i sztućców z prawie całego tygodnia.
- Skoro tylko kilka, to same mogą umyć i się nawet nie zmęczą.
- Pewnie cię żadna nie chce i dlatego nienawidzisz kobiet!
Standard u białorycerzy - insynuowanie każdemu, kto nie jest białorycerzem, że nienawidzi kobiet i że żadna go nie chce.
Gdy skończyłem myć, białorycerz sam stanął przed zlewem i umył wszystko po księżniczkach. Wieczorem, gdy jadły kolacje w kuchni, dumnie im o tym zameldował, co one skwitowały krótkim:
- Dobrze.
Nawet na niego nie patrząc. Coś tam próbował zagadywać, ale go spławiły.
Teraz najlepsze.
Dzieje się to co najmniej raz w tygodniu. Białorycerz prawie za każdym razem myje gary po księżniczkach i próbuje zaprząc do tego też mnie i tego drugiego gościa. Za każdym razem próbuje po umyciu garów nawiązać z nimi rozmowę, a one za każdym razem go spławiają. Co ciekawe, ze mną i drugim współlokatorem rozmawiają normalnie, tak jak się rozmawia ze współlokatorami.
białorycerz białorycerze
Ocena:
88
(166)
Komentarze