Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Witajcie, od lat byłem biernym czytelnikiem, ale w końcu zebrałem się w sobie by podzielić się swoimi historiami. Zacznę może od najbardziej piekielnej osoby, która mi się w życiu przytrafiła, czyli sąsiada. A jakże, nie mogło być inaczej.

Słowem wprowadzenia były to czasy studenckie, czyli dobre pięć-sześć lat temu. Stara ekipa mieszkaniowa się rozpadła, więc wynająłem kawalerkę w dogodnej lokalizacji. Niski czynsz, blisko do uczelni i na miasto, spokojna okolica, normalnie cud-miód i orzeszki... do czasu. Wszystko za sprawą jednego sąsiada, który początkowo nie zdradzał żadnych symptomów piekielności. Mieszkał bezpośrednio pod nami, niby wyglądał jak typowy Sebastian, ale nie robił żadnych problemów, wręcz przeciwnie, był nawet uprzejmy.

No, ale urodziła mu się córka i wtedy wszystko się zmieniło. Jak to z niemowlętami bywa, ona płacze co chwilę, a tobie już brakuje pomysłów co teraz nie pasuje. Sebastian w próbie zracjonalizowania owego fenomenu stwierdził, że to musi być przez tych studentów z góry. Wszyscy wokół mieszkali tu od dawna, często od urodzenia, więc dla dresika z instynktem terytorialnym, kandydatura na kozła ofiarnego była oczywista.

Jak przyszedł pierwszy raz z pretensjami to był zaskakująco spokojny. Ot powiedział, że ma małe dziecko i mu płacze, bo jest za głośno. Trochę się zdziwiłem, bo za bardzo nie miałem jak i czym mu hałasować, nawet telewizora nie było, który mógłby za głośno słuchać. Spytałem więc co to za kakofonia. On stwierdził, że jakby kto szafę trzydrzwiową przesuwał. Tutaj kompletnie zbaraniałem, bo nawet jakbyśmy chcieli to nie mielibyśmy czego przestawić, zwłaszcza w takich gabarytach. Nasza stancja jeśli chodziło o wyposażenie to oferowała absolutne minimum. Nawet chciałem pokazać, ale Sebastian uwierzył na słowo. Stwierdziliśmy więc, że to nie mogę być ja, ale postaram się zwracać uwagę i rozeszliśmy się w poczuciu wzajemnego konsensusu. Nawet sprawiłem wykładzinę pod biurko coby fotele mniej szurały przy przesuwaniu.

I teraz rodzą się dwa pytania: Gdzie ta piekielność i skąd wiem, że to na pewno nie ja? Śpieszę z wyjaśnieniami. Wszystko zrozumiecie jak opowiem o jego drugiej "interwencji" jakiś tydzień później. Mieszkanie od 10:00 stało puste, wróciłem z uczelni jakoś po 20:00. Nawet nie zdążyłem się rozebrać, a ten dzwoni do drzwi (do tej pory się zastanawiam czy on miał takie szczęście, że mnie trafił akurat jak wróciłem, odbijał się od klamki aż do skutku czy może czatował w oknie aż kto w końcu wróci). Otwieram mu więc w kurtce i pytam o co chodzi. On, że jest głośno, a ma być cicho. Grzecznie tłumaczę, że to nie mogłem być ja, bo przez cały dzień nikogo było i ledwo co wróciłem, widać zresztą. G... go to obchodzi, ma być cisza i ch...!

Miły Sebastian się skończył, odpalił się tryb bojowy. Przychodził aperiodycznie. Raz stawił się tydzień po poprzednim podejściu, raz miałem miesiąc spokoju aż prawie o nim zapominałem. Niemniej zawsze wyglądało to z grubsza tak samo: Do ch... ma być k... cisza, bo jest hałas jakby kto w szafę trzydrzwiową napier... i g... mnie obchodzi, że nawet jej nie masz! W końcu przestałem wariatowi otwierać. To zaczął krzyczeć za mną jak się mijaliśmy na chodniku.

Zaczęło się robić naprawdę niemiło, ale jakoś znosiłem go relatywnie długo, sam nie wiem dlaczego. Aż w końcu miarka się przebrała. Było gdzieś po 23:00, ja już leżę w łóżku i przeglądam Piekielnych na telefonie aż ten nie zaczął się dobijać. Ja ani nie myślę otwierać, ale typ nie daje za wygraną, więc "no dobra, niech mu już będzie, wysłucham standardowej wiązanki i pójdę spać, bo tak to będzie mi do rana napieprzać". Otwieram, a ten z krzykiem, że "Ty k.., ty ch..., masz być k... cicho, bo jak ci w...lę to zgubisz wszystkie zęby, ty k..., ty ch...!" - i poszedł.

Nie no, tego było już za wiele. Ani wyzwisk, ani gróźb karalnych znosić nie będę. Z samego rana uderzyłem do administratora. Miły, starszy Pan, ale niestety mało pomocny. Jedynie pokiwał głową i powiedział, że faktycznie z Sebastianem są problemy i nie jestem pierwszy lokatorem, z którym szedł na noże. No nic, spróbuję u najemniczyni. Pani Wiesia, kochana kobieta. Wzięła syna i przyjechała tak szybko jak się dało. Najpierw do nas, wysłuchała dokładnie o co poszło, a potem prosto do Sebastiana. Zbeształa go jak sralucha, aż słów mu zabrakło, a potem... załatwiła eksmisję w trybie pilnym. Jak się okazało, właściciel jego mieszkania był jej dobrym znajomym i równie w porządku facetem co ona, więc jak tylko się dowiedział co się wyprawia to stwierdził, że patologii pod swoim dachem tolerować nie będzie.

PS. Czy to koniec? Na dłuższy tak, ale była runda druga, którą opiszę w drugiej części jeśli wyrazicie zainteresowanie.
PPS. Wszelkie imiona rzecz jasna zostały zmienione.

blok mieszkanie osiedle kamienica

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (174)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…