Wystawa roślin owadożernych w poznańskiej palmiarni. Poszłam sobie, a co. Może być ciekawe.
Kolejka do progu, średnia wieku jakieś 10 lat. Nic dziwnego, sobota, dzień dziecka plus okazja. Czego nie rozumiem, to ogólny wrzask. Nie gwar, nie szum. Wrzask na poziomie uniemożliwiającym jakąkolwiek komunikację. Plus wzajemne przepychanie się, poszturchiwanie (i wszystkich innych dookoła), bo młodsza młodzież właśnie postanowiła pozałatwiać swoje problemy towarzyskie. Rodzice zero reakcji.
W środku lepiej o tyle, że towarzystwo rozeszło się nieco po terenie.
(Pominę, że większy teren nie był jednak ulicą zamkniętą dla innych uczestników ruchu na czas maratonu, tylko wąskimi ścieżkami i bieganie, ile fabryka dała z wpadaniem na ludzi czy szyby odgradzające rośliny nie jest najlepszym pomysłem. Rodzice ponownie zero reakcji).
Zaczął się natomiast inny problem. Dzieci najmniejsze, te rok-dwa. W takim miejscu, jak można się domyślić, jest bardzo gorąco i duszno. Dorosłym nie było łatwo wytrzymać, pili wodę na potęgę i wachlowali się, czym mogli, nie przywykliśmy jeszcze w tym roku do upałów. Ale dzieciaki porozbierane niemal do pieluch marudziły i płakały jedno przez drugie - mama/tata, kiedy do domu. O usłyszeniu, co mówi przewodnik można zapomnieć, bo do naszej grupy podłączyła się na dziko para z takim właśnie kilkulatkiem, płaczącym, ile sił w płucach. Nie wiem, ile rodzice skorzystali z opowiadania, bo nawet ci, co stali bliżej nie słyszeli prawie nic, ale twardo podążali za grupą. Prośby o odsunięcie się o kilka metrów pomagały na chwilę.
Kolejny punkt programu - pokaz karmienia muchołówki amerykańskiej. Połączony z miniwykładem na temat roślin, bardzo ciekawym. A przynajmniej tak mi się zdaje, bo słyszałam jeszcze mniej, niż przewodnika oprowadzającego po "terenie". Duża grupa ludzi, cisnąca się jeden przez drugiego, każdy chce zobaczyć. W tłumie jeszcze bardziej gorąco, brak ruchu powietrza, brak choćby minimalnego punktu zaczepienia uwagi, jakim były mijane rośliny czy terraria. Płacz uparowanych, znudzonych do granic możliwości dzieci wybija się nad wszystkie inne dźwięki, a rodzice, czy chcąc obejrzeć sami, czy jednak na siłę pokazać maluchom, usiłują je zabawić, przekrzykując wszystkie inne dźwięki - piskliwymi, przesłodzonymi głosami używanymi do najmłodszych: Zobacz! Pan będzie karmił kwiatka muszkami! Chcesz zobaczyć?!
Dzieciak kręci głową na nie i wrzeszczy na całe płuca, prowadzący staje na uszach, żeby cokolwiek powiedzieć do ludzi... Cyrk na kółkach.
Mamusiu/tatusiu/babciu/dziadku, nie wątpię, że wasz "bąbelek" jest najinteligentniejszy na świecie, ale czasami jednak warto zwrócić uwagę, czy poziom zapewnianych rozrywek jest na pewno adekwatny do wieku, a tym bardziej reagować na oznaki złego samopoczucia. Trochę szacunku wobec innych również nie zawadzi.
Co było najciekawsze w tej wycieczce? Szpak polujący na mrówki - w parku przed palmiarnią.
Kolejka do progu, średnia wieku jakieś 10 lat. Nic dziwnego, sobota, dzień dziecka plus okazja. Czego nie rozumiem, to ogólny wrzask. Nie gwar, nie szum. Wrzask na poziomie uniemożliwiającym jakąkolwiek komunikację. Plus wzajemne przepychanie się, poszturchiwanie (i wszystkich innych dookoła), bo młodsza młodzież właśnie postanowiła pozałatwiać swoje problemy towarzyskie. Rodzice zero reakcji.
W środku lepiej o tyle, że towarzystwo rozeszło się nieco po terenie.
(Pominę, że większy teren nie był jednak ulicą zamkniętą dla innych uczestników ruchu na czas maratonu, tylko wąskimi ścieżkami i bieganie, ile fabryka dała z wpadaniem na ludzi czy szyby odgradzające rośliny nie jest najlepszym pomysłem. Rodzice ponownie zero reakcji).
Zaczął się natomiast inny problem. Dzieci najmniejsze, te rok-dwa. W takim miejscu, jak można się domyślić, jest bardzo gorąco i duszno. Dorosłym nie było łatwo wytrzymać, pili wodę na potęgę i wachlowali się, czym mogli, nie przywykliśmy jeszcze w tym roku do upałów. Ale dzieciaki porozbierane niemal do pieluch marudziły i płakały jedno przez drugie - mama/tata, kiedy do domu. O usłyszeniu, co mówi przewodnik można zapomnieć, bo do naszej grupy podłączyła się na dziko para z takim właśnie kilkulatkiem, płaczącym, ile sił w płucach. Nie wiem, ile rodzice skorzystali z opowiadania, bo nawet ci, co stali bliżej nie słyszeli prawie nic, ale twardo podążali za grupą. Prośby o odsunięcie się o kilka metrów pomagały na chwilę.
Kolejny punkt programu - pokaz karmienia muchołówki amerykańskiej. Połączony z miniwykładem na temat roślin, bardzo ciekawym. A przynajmniej tak mi się zdaje, bo słyszałam jeszcze mniej, niż przewodnika oprowadzającego po "terenie". Duża grupa ludzi, cisnąca się jeden przez drugiego, każdy chce zobaczyć. W tłumie jeszcze bardziej gorąco, brak ruchu powietrza, brak choćby minimalnego punktu zaczepienia uwagi, jakim były mijane rośliny czy terraria. Płacz uparowanych, znudzonych do granic możliwości dzieci wybija się nad wszystkie inne dźwięki, a rodzice, czy chcąc obejrzeć sami, czy jednak na siłę pokazać maluchom, usiłują je zabawić, przekrzykując wszystkie inne dźwięki - piskliwymi, przesłodzonymi głosami używanymi do najmłodszych: Zobacz! Pan będzie karmił kwiatka muszkami! Chcesz zobaczyć?!
Dzieciak kręci głową na nie i wrzeszczy na całe płuca, prowadzący staje na uszach, żeby cokolwiek powiedzieć do ludzi... Cyrk na kółkach.
Mamusiu/tatusiu/babciu/dziadku, nie wątpię, że wasz "bąbelek" jest najinteligentniejszy na świecie, ale czasami jednak warto zwrócić uwagę, czy poziom zapewnianych rozrywek jest na pewno adekwatny do wieku, a tym bardziej reagować na oznaki złego samopoczucia. Trochę szacunku wobec innych również nie zawadzi.
Co było najciekawsze w tej wycieczce? Szpak polujący na mrówki - w parku przed palmiarnią.
Ocena:
132
(156)
Komentarze