Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opiszę Wam moją przygodę z Customer Service znanych i (tfu) lubianych linii lotniczych, które są low cost - załóżmy zatem, iż nazywają się LowCost.

Uważam, że jest ona nietuzinkowa (a może wcale nie i ktoś miał podobne przejścia?).

Tytułem wyjaśnienia - od ponad dziesięciu lat mieszkam w centralnej części Półwyspu Apenińskiego.

Ad rem.

Miesiąc temu wybierałam się do Polski. Miałam już zarezerwowane bilety, ale ze względu na prognozy pogody (deszcze niespokojne i bezlitosny wygwizdów) zdecydowałam, że dokupię sobie bagaż, tych paru cieplejszych rzeczy jednak nie zmieszczę w podręcznym, a w końcu lecę na cały tydzień (dziewczyny zrozumieją).

LowCost, jak to ma w zwyczaju, bombardował mnie codziennie newsletterami: a to zabookuj hotel, a to wynajmij samochód, a to weź se narty i kije golfowe, a to kup ubezpieczenie na wypadek inwazji pancerników, no i oczywiście - nie leć jak dziad w jednych gaciach, KUP SE DODATKOWY BAGAŻ! No to myślę, proszę bardzo, zgodnie z tak aktywnie uskutecznianą zachętą zakupię ten bagaż, choć zapłacę jak za zboże (albo za pietruszkę) i wszyscy będziemy bezgranicznie szczęśliwi.

Wchodzę na stronę, wybieram opcję, płacę, sms, że piniondze z karty poszły dostaję, ale - zonk - bagaż wcale nie jest dodany! Error jakiś wyskoczył! No to szybciutko otwieram support czat i próbuję wyjaśnić. W końcu pomyłki się zdarzają najlepszemu nawet software'owi.

Po drugiej stronie jednak siedzi ktoś, kto nie za bardzo umie pisać po włosku, chociaż customer na stronie italy. Może analfabeta. Nie dogadujemy się. Dobra, no to call center. Pierdylion zapytań typu "jeśli wcale nie chcesz supportu, a jedynie pozdrowić wuja z Kartuz, to naciśnij sobie hemoroida w du**e" itd. W końcu po odsłuchaniu przeze mnie siedem razy hymnu obu Korei, w słuchawce odzywa się miła pani.

Miła pani tłumaczy, że bagażu mi nie dodali, gdyż dopuściłam się zbrodni opłaty rezerwacji voucherem. Pytam uprzejmie i wuj w związku z tym? Ona wyjaśnia cierpliwie, iż tak nie można, że sobie płacę za bilet vouchererm a potem, jak jakiś burżuj, kartą za sam bagaż. No kto to widział! System takie operacje odrzuca.

Z otchłani WTF-ków wynurzam jeszcze ostatkiem zdroworozsądkowości pytanie „To, przepraszam, dlaczego ów system akceptuje płatności za usługi, których nie może zrealizować, bo pinionżki, owszem, wyssaliście mi z karty z pierwszą prędkością kosmiczną?!”.

W pani zatliła się iskra wątpliwości. Mówi, że faktycznie, skoro potwierdzona wpłata, to wypadałoby dać ten bagaż (seriously?). Zapewnia, że postara się rozwiązać problem i daje mi przez parę minut posłuchać soundtracku z Domku na Prerii, po czym wraca na linię i radośnie oznajmia, że wieczorkiem sobie sprawdzę w aplikacji, bo bagaż będzie już dodany. Pełnia szczęścia i uznania, dziękuję ogromnie, wspaniale mi pani pomogła itede.

JEŚLI KTOŚ SIĘ ZNUDZIŁ, TO MOŻE PRZERWAĆ CZYTANIE, BO TO DOPIERO POCZĄTEK BYŁ.

Wieczorkiem, zgodnie ze wskazówkami miłej pani, otwieram aplikację, żeby nacieszyć wzrok dodanym bagażem. Już obmyślam outfity do zapakowania... a tu niespodzianka.

Nie - nie, że nie ma bagażu. Nie ma mojej rezerwacji. W sensie że w ogóle nie ma. Szukam w bazie, kod rezerwacji… nie istnieje! Skasowali mi wszystko i ciao.

Muszę przyznać, że się lekko zdenerwowałam (w końcu za 2 dni wylot) i, miotając słowa bardzo nieparlamentarne w różnych językach, klikam na czacie (bo call center już nieczynne), że cotokurnajest?!

Winetou z czatu, piszący trochę po włosku, sprawdza i potwierdza, że nie ma takiej rezerwacji. To ja mówię, że jest, a on, że nie! No to ja znów, że tak, i że mam przecież maile z potwierdzeniem lotu, fakturą i kodem, na co on znika z czatu.

Nie poddaję się.

Z Winetou numero due dochodzimy do konstatacji, że owszem, rezerwacja była, no ale wiecie, ten grzech płacenia voucherem, a potem kartą (badania naukowców z Tennessee dowodzą, że przy lotach płaconych voucherami, a potem kartą pilotom usychają jajca jeszcze przed startem). Nie zdążyłam zaprotestować, czy to ma być jego zdaniem powód, aby skasować całą rezerwację, kiedy - zgadliście - znika z czatu!

Nosz urwał nać!!!

Biorę dwa głębokie wdechy, łyk wody, bo od złorzeczeń mi w gardle zaschło (jest 20:45 a o 21:00 zamykają czat), otwieram kolejne okienko (a tam, bo nie wspominałam, za każdym razem trzeba wpisać personalia, kod rezerwacji i motyw, z jakim ośmielasz się ich niepokoić) i jedziemy z trzecim operatorem.

Temu to już nie dam uciec!

Bogu ducha winna czatsupportistka na dzień dobry słyszy (a raczej czyta), że albo mi natychmiast przywróci rezerwację, albo polecę do Irlandii i będę walić po mordach cały zarząd LowCosta, aż krew wartko popłynie, a trup gęsto się pościele. I ma mi nie pieprzyć o żadnych voucherach, bo pojutrze mam lot i co oni w ogóle odpier…lają. Pani odklikuje „Proszę zanotować nowy kod rezerwacji”. Po chwili przychodzi potwierdzenie mailem.

Czyli jednak sprawdza się stara zasada, że jak chcesz coś rozwiązać, to nie uprzejmościami, tylko krótko i za mordę.

TO WCIĄŻ NIE JEST KONIEC TEJ HISTORII, WIĘC JAK KTOŚ… JW.

Nowa rezerwacja na ten sam lot była oczywiście bez nieszczęsnego, zapłaconego notakurnabene bagażu. Ale już trudno, myślę sobie - o to będę się wykłócać, jak wrócę z Polski, bo mi znów przez pomyłkę skasują rezerwację, lotnisko, pilota, zwiną pas startowy i wsadzą go sobie w dup…

Po powrocie z Polski z nieszczęsnym jeno podręcznym bagażem, poświęcam cały niedzielny poranek na powtórkę z rozrywki. Mailowo i telefonicznie wykłócam się z kolejnymi Masajami z call/support center o moje PINIONDZE.

Po ponownym przebrnięciu przez odyseję „voucher!iwujanamzrobisz”, gdzie napisałam im maila „proszę oddać kasę i niepieprzyćovoucherach”, a oni na to odpisali „voucherorazfakoff”, po trzech tygodniach zabawy w „open new ticket, open new case, a najlepiej to open the window i skocz se na łeb", dorwałam w końcu mailowo jednego z tych fenomenów (który nieopatrznie podpisał się nazwiskiem) i tak długo molestowałam, straszyłam i groziłam. Najlepszy był moment, kiedy upierał się, że ONI JUŻ MI ODESŁALI PIENIĄDZE NA MOJĄ KARTĘ KREDYTOWĄ TRZY TYGODNIE TEMU - generalnie zanim jeszcze zdążyłam go kupić, już tknięci złym przeczuciem zapobiegliwie je posłali. To ja, że nieprawda, a on, że prawda, więc ja na to „Tu macie zeskanowany wyciąg z mojej MasterCard za cały ostatni miesiąc, wy perfidni, kłamliwi synowie nierządnic, a skoro faktycznie mi posłaliście przelew, to proszę natychmiast podać datę i numer tego przelewu nierządnicawaszamać”. No bo ileż można?

Wówczas poproszono mnie o numer konta bankowego, a po paru dniach przyszły pieniążki. Czyli znów... tylko krótko i za mordę. Żadne tam proszenie uprzejmie o...

Może ja jestem pechowa, może mi się wydawało, że byłam miła, dzwoniąc po raz pierwszy, a wcale nie byłam i pani callcentralistka nr 1 powiedziała w customer service (podczas gdy ja, czekając na linii, słuchałam Przebojów Lata z Radiem ’83) „Skasujcie tej impertynentce rezerwację! Do du.. poleci, a nie do Polski. Bagażu się jej zachciało, też coś, swetry i majtki z golfem od Armaniego będzie tera pakować, a voucherem przecież zapłaciła, jak ostatni biedosraj”.

Nie wiem.

Wiem tylko, że w większości "low cost" oszczędza się na usługach i za psie pieniądze do pracy nie przyjmują się tam absolwenci Sorbony i Harvardu, więc trafienie na kogoś, kto ma strzępek mózgu i jakieś nieznaczne ogniska przyzwoitości przy pie…leniu głupot, aby zbyć klienta, który składa (słuszną przecież!) reklamację, graniczy z cudem.

Tylko że to, co odpier... LowCost, nie chcąc mi oddać kasy ściągniętej z konta, to już jest transcendencja debilizmu i bezczelności.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 232 (280)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…