Pochodzę z rodziny alkoholików. Nie menelstwa ani patologii bynajmniej, nie, z tej 'lepszej' strony. W rodzinie wszyscy z wyższym wykształceniem, prawnicy, lekarze, pracownicy uniwersyteccy, no w ostateczności urzędnicy.
Pije się zawsze i od zawsze, na każdą okazje, a i bez okazji też. Nie, żeby to upicia, brońcie bogowie. Ale każde rodzinne spotkanie - alkohol. Do obiadu wino (oczywiście odpowiednio dobrane, o proszę ja Ciebie, to mołdawskie to najlepiej z tym, a do tego to tylko TO francuskie!). Po obiedzie - koniaczki, whisky, burbony. Piknik w lecie - piwo, no nie, nie, to takie pospolite, może lepiej sangrie albo inne mojito.
Jestem zmęczona po pracy - wódeczka z sokiem, trzeba uczcić coś - no oczywiście tylko szampan, prawdziwy, nie wino musujące. Banda cholernych snobów.
W takim 'kulcie' alkoholi zostałam wychowana, było to dla mnie absolutnie naturalne, że po pracy należy mi się drink/ wino, codziennie. Dopiero gdy zamieszkałam z mężem, on otworzył mi oczy, że tak naprawdę, w najbardziej snobistyczny sposób, jesteśmy rodziną alkoholików. On bynajmniej nie stroni od alkoholu, ale dla niego nie musi być 'okazji' w stylu - pogratulowali mi w pracy, czy nie poszło mi w pracy, publikacje przyjęli/ nie przyjęli.
On mi uświadomił, że pije CODZIENNIE. I co jakiś czas muszę zwiększać dawkę, bo mi mało. Więc z kieliszka wina do/po obiedzie zrobiły się dwa kieliszki, potem cala butelka. Plus jeszcze coś tam wieczorem.
Było mi cholernie ciężko przestać pić, tak naprawdę zmagam się cały czas. Bo to nawyk, 'pamięć mięśniowa' - sięgnąć po kieliszek jak się sprawdza prace studentów.
Musiałam zapisać się na terapie, żeby zrozumieć, że codzienne picie - najpierw ot tak, robi się nałogiem.
Najgorsze jest to, że zrozumienia ze strony rodziny nie mam ŻADNEGO. Wydziwiam, przesadzam, kieliszeczek jeszcze nikomu nie zaszkodził. A marskość wątroby Wujka Zbyszka? No jaki on tam alkoholik, przecież do pracy chodzi, na stanowisku jest, to żaden alkoholik.
Ograniczyłam wizyty u rodziny. Sama nie pójdę, nie mam na tyle silnej woli jeszcze, żeby stawić czoła pokusie. Dziękuję mojemu mężowi, bo przy mnie jest i o mnie dba.
Pije się zawsze i od zawsze, na każdą okazje, a i bez okazji też. Nie, żeby to upicia, brońcie bogowie. Ale każde rodzinne spotkanie - alkohol. Do obiadu wino (oczywiście odpowiednio dobrane, o proszę ja Ciebie, to mołdawskie to najlepiej z tym, a do tego to tylko TO francuskie!). Po obiedzie - koniaczki, whisky, burbony. Piknik w lecie - piwo, no nie, nie, to takie pospolite, może lepiej sangrie albo inne mojito.
Jestem zmęczona po pracy - wódeczka z sokiem, trzeba uczcić coś - no oczywiście tylko szampan, prawdziwy, nie wino musujące. Banda cholernych snobów.
W takim 'kulcie' alkoholi zostałam wychowana, było to dla mnie absolutnie naturalne, że po pracy należy mi się drink/ wino, codziennie. Dopiero gdy zamieszkałam z mężem, on otworzył mi oczy, że tak naprawdę, w najbardziej snobistyczny sposób, jesteśmy rodziną alkoholików. On bynajmniej nie stroni od alkoholu, ale dla niego nie musi być 'okazji' w stylu - pogratulowali mi w pracy, czy nie poszło mi w pracy, publikacje przyjęli/ nie przyjęli.
On mi uświadomił, że pije CODZIENNIE. I co jakiś czas muszę zwiększać dawkę, bo mi mało. Więc z kieliszka wina do/po obiedzie zrobiły się dwa kieliszki, potem cala butelka. Plus jeszcze coś tam wieczorem.
Było mi cholernie ciężko przestać pić, tak naprawdę zmagam się cały czas. Bo to nawyk, 'pamięć mięśniowa' - sięgnąć po kieliszek jak się sprawdza prace studentów.
Musiałam zapisać się na terapie, żeby zrozumieć, że codzienne picie - najpierw ot tak, robi się nałogiem.
Najgorsze jest to, że zrozumienia ze strony rodziny nie mam ŻADNEGO. Wydziwiam, przesadzam, kieliszeczek jeszcze nikomu nie zaszkodził. A marskość wątroby Wujka Zbyszka? No jaki on tam alkoholik, przecież do pracy chodzi, na stanowisku jest, to żaden alkoholik.
Ograniczyłam wizyty u rodziny. Sama nie pójdę, nie mam na tyle silnej woli jeszcze, żeby stawić czoła pokusie. Dziękuję mojemu mężowi, bo przy mnie jest i o mnie dba.
rodzina
Ocena:
200
(242)
Komentarze