Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84978

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowana którąś z kolei historią o piekielnych właścicielach psów, postanowiłam dorzucić zbiór moich doświadczeń z ludźmi, którzy mózgu nie posiadają, ale psa już tak. I żeby była jasność, wiem, że wielu właścicieli ma poukładane w głowach, sama psy bardzo lubię, ale nie zmienia to faktu, że piekielności wciąż napotyka się mnóstwo, mimo że wydawałoby się, że dużo się mówi o wypadkach z psami, dużo pojawia się historyjek w mediach społecznościowych.

Historyjki chronologicznie z mojego umiarkowanie długiego żywota.

1.

Pierwsza piekielność jeszcze z mojego wczesnego dzieciństwa – sporą część dzieciakowego życia spędzałam u wuja na wsi. Było to lata temu, więc normą było, że niestety psy trzymało się na łańcuchach. Podobnie było u mojego wuja.

Trzeba przyznać, że pies był, jak na ówczesne warunki wiejskie, bardzo zadbany, miał pełno żarła, łańcuch na kilkadziesiąt metrów, murowany budynek w ramach budy itp. A skoro pies na łańcuchu, to po co jakieś ogrodzenia robić? A że pies raz na jakiś czas się z łańcucha zrywa, to cóż, zdarza się, nikomu nigdy krzywdy nie zrobił. No, przynajmniej nie pogryzł.

Może i nie pogryzł, ale pies to był owczarek niemiecki, który z mordem w oczach i warkotem bestii piekielnej miał zwyczaj rzucać się na ludzi, którzy przechodzili obok posesji, gdy akurat psisko się zerwało. Fakt faktem, że rzeczywiście nigdy w życiu nikogo nie ugryzł – nie wiem teraz, czy tak był wytresowany, czy tak już miał w swoim charakterze – ale można sobie wyobrazić, jaka to przyjemność zostać nagle powalonym na ziemię przez takie bydlę, już nie mówiąc o tym, że jakiejś starszej osobie mógłby od samego upadku połamać kości.

Wuj oczywiście nigdy nie ogrodził swojej posesji, a psa w końcu nieznani sprawcy zastrzelili, gdy akurat wuja nie było w domu.

I szkoda piesa w sumie, pewnie jakby ogrodzone było, toby dłużej pożył, zwłaszcza że z jego psiego punktu widzenia pilnował po prostu terenu (nigdy nie było tak, że po zerwaniu biegał luzem po wsi i skakał na ludzi).

Ale jeszcze bardziej szkoda ludzi, którzy pewnie mają traumę po czymś takim.

2.

Druga historyjka z udziałem mojej kumpeli i jej inteligentnych rodziców. Rodzinka owa miała sobie dobermana w swoim domku. Doberman znany z tego, że obcych nie trawi, gdy przychodzą jest ponoć zamykany dla bezpieczeństwa, a rodzinka jeszcze się chwali tym, że żaden kot nie przeżyje wizyty w ich ogródku. Tak więc zdecydowanie nie był to pies z gatunku "musze by krzywdy nie zrobił" i "wszystkich kocha".

Tak więc pierwsza wizyta u nich w domku. Przyjeżdżam z nimi, wchodzimy do domu razem, puszczają mnie przodem (!), a tam metr przede mną stoi warczące bydlę. "Ojej, rzeczywiście, chyba go nie zamknęliśmy, ojejku". Bogu dzięki psy uwielbiam, podejście do nich mam, wiedziałam, jak się zachować, znałam jego imię, pachniałam zapachem jego rodziny, więc skończyło się bez żadnych uszczerbków (zresztą byli na tyle blisko, że może zdążyliby go złapać jeszcze przed pierwszym chapnięciem), niemniej moim zdaniem to i tak było nieodpowiedzialne, bo był to chyba największy doberman, jakiego widziałam w życiu, no i byłam jednak na jego terenie, tak?

3.

Kolejna historyjka tym razem przydarzyła się mojej współlokatorce. Mieszkałam jakiś czas w akademiku, do którego przynależał niewielki parczek. Jak można się domyślić, dla mieszkańców okolicznych domów było to idealne miejsce na wyprowadzanie psów, uj tam, że to teren w zasadzie prywatny i nikt ze studentów psa na pewno nie ma. No ale cóż, samo wyprowadzanie psów to żaden problem (poza niesprzątaniem po nich), ale nie byłoby piekielności, gdyby ktoś nie był jak zwykle mądrzejszy od wszystkich.

Jeden z naszych sąsiadów miał owczarka niemieckiego, który zawsze biegał luzem bez kagańca. Zawsze. Właściciel natomiast zawsze miał argument, że pies spokojny, nigdy nikogo nie pogryzł. Aha. Czyli bierzemy psa na smycz dopiero, jak już kogoś pogryzie?

Jak się domyślacie, pewnego pięknego dnia ten spokojny pies zaatakował moją współlokatorkę. Bogu dzięki była zima, gruba kurtka, skończyło się na zniszczonej kurtce i swetrze, właściciel natychmiast do psa dobiegł i go odciągnął. Świadkiem sytuacji nie byłam (byłam tylko świadkiem, jak przyszła do pokoju roztrzęsiona), więc nie mam pojęcia, co psa sprowokowało (nieraz sama go mijałam i nawet uchem nie zastrzygł w moją stronę), ale nie zmienia to faktu, że "zawsze spokojny pies" w końcu kogoś zaatakował. A najlepsze, że później właściciel dalej go puszczał luzem.

I tak, lokatorka zgłaszała na policję – dowiedziała się, że przy takich stratach nie ma sensu nic robić (?!), do straży miejskiej – teren prywatny, ich to nie obchodzi, do zarządu akademika – wzruszyli ramionami, że jakby studenci zamykali furtki na klucz, toby nie było takich sytuacji, a ochrona w ogóle nie od tego jest.

4.

Często właściciele zapominają też, że pies pod kontrolą powinien też być nie tylko z uwagi na innych, ale na niego samego. W mojej rodzince był mały piesek. Tatuś rodzinki stwierdził, że przecież piesek nie może być ciągle na smyczy, musi sobie pobiegać. To go wypuścił luzem. Na parking. Przecież co się może stać na parkingu, tam wszyscy powoli jeżdżą. Co się stało, można się domyślić, placek z psa się stał. Podejrzewam przy okazji, że pewnie tatuś rodzinki się zajął telefonem, zamiast patrzeć, czy pies nie biega przy ruszającym właśnie samochodzie.

5.

Czasem nawet ze smyczą można być idiotą. Jadę do pracy rowerem, drogą osiedlową, wcześnie rano, ciemno jeszcze, ale widać mnie z daleka, bo oświetlenie porządne mam. No i widzę, że kręci się jakiś pies po ulicy po mojej lewej. Po mojej prawej na chodniku człowiek. No, norma, pies puszczony luzem, jak zwykle na tym osiedlu. A nie, jednak nie, jest długaśna smycz. W poprzek ulicy. Aha. Świetnie. Na szczęście szybko nie jeżdżę. Wyhamowałam, wrzasnęłam na gościa, że nie mam zamiaru roweru nad smyczą przenosić, bo nawet nie zareagował, zajęty telefonem.

6.

O magicznej kontroli nad psami. O tym, jak często spotykam psy bez smyczy i kagańca, to nawet się rozpisywać nie będę. Jeszcze przy ruchliwszych ulicach czy na ruchliwszych deptakach ludzie o tym pamiętają, ale niech już będzie jakaś osiedlowa uliczka, a już nie daj Boże niedaleko jakiś teren zielony, park czy inna łączka, to już puszczamy piesa, niech biega.

Taką właśnie dróżką sobie jeżdżę rowerem do pracy i psy luzem i bez kagańca to norma. Ostatnio wracałam spacerkiem ze znajomą, która psów się boi bardzo, jako że kiedyś została pogryziona. Oczywiście, jak to zwykle bywa, trafiłyśmy na dwa średniej wielkości kundle, które na nieszczęście były towarzyskie. Więc przybiegły się przywitać. Kumpela blada jak ściana, ja proszę właścicielkę, by wzięła psy na smycz. Właścicielka psy woła, psy mają ją w zadzie. Podchodzi, one bawią się z nią w berka. Super.

W tym czasie koleżanka trochę wróciła do siebie (psy odbiegły od nas) i, mówiąc kolokwialnie, rozdarła ryja, jako że jest to osoba wybuchowa i temperamentna, że pies powinien mieć kaganiec lub smycz. Pani, wielce urażona, powiedziała nam, że nie znamy przepisów, bo wystarczy, jak pies jest "pod kontrolą właściciela".

Odparłyśmy, że właśnie widzimy, jak je kontroluje. Nie, nie udało jej się przywołać własnych psów do siebie.

właściciele psów psy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (88)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…