Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85367

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Małe zdenerwowanie* dnia dzisiejszego.

Jak już może kojarzycie, jestem wariatką, która wyprowadza koty na smyczy.

W zeszłym roku zmarła moja babcia. Niektóre swoim wnukom pozostawiają mieszkania i solidny zapas gotówki, a ja dostałam kota. Kot ten był księciem na włościach, lecz nie potrzebował służby, aby otwierała mu drzwi. Robił to samodzielnie, jeśli tylko nie były zakluczone.

Jednak z małego, bezpiecznego miasteczka trafił do wielkiego miasta, gdzie po wyjściu z bloku szybko przerobiony zostałby na placek. Na szczęście, gdy babcia była w dobrej kondycji, nauczyła go chodzić na smyczy i tak od roku spacerujemy sobie po bardzo dużym mieście.

Co spacer trafią się ludzie zaciekawieni, którzy zagadują o kota na smyczy. Nawet policjanci, czekający na zielone, potrafili krzyknąć przez okno, że przepisowy kot, na smyczy i na pasach przechodzi.
Były też reakcje neutralne, zdziwione miny i reakcje negatywne - tu prym wiodły starsze osoby, blisko 80. Oczywiście nie powiedziały nic w twarz, ale gdy tylko je mijałam, mówiły "kota na smyczy prowadzać, do czego to doszło!".

W tę ostatnią grupę wlicza się Stara Dewotka o Fioletowych Włosach. Na oko po 70, codziennie tupta do kościoła o mniej więcej stałej porze. Nasze pierwsze spotkanie było zbyte przeze mnie śmiechem.

Otóż okolica, gdzie wyprowadzam kota jest terenami zielonymi. Są skwery - w większości trawa i parę krzaczków. Dwa punkty to kamyki i krzaki, w które obowiązkowo mój kot musi wejść i je obwąchać. Za pierwszym razem dorwała mnie właśnie podczas tego, gdy mój kot obwąchiwał cis, a ja przeglądałam sobie internety.
- Tu nie wolno chodzić! - i zaczęła mi grozić palcem.
- To nie jest teren prywatny, mam prawo tu być. Tym bardziej, że kot na smyczy i się nie załatwia.

Coś tam jeszcze pokrzyczała, ale ją zignorowałam.

Jakiś czas później, idę po trawiastym skwerze, gdzie nawet jest tabliczka, że można wyprowadzać psy pod określonymi warunkami (koty jak zwykle pominięte). Schodzimy już na chodnik i akurat prosto na nią.
- TU NIE WOLNO ZE ZWIERZĘTAMI. TU JEST TEREN KOŚCIOŁA!
- To nie jest teren kościoła. Nie jest to teren prywatny, tylko miasta.
- TO TEREN KOŚCIOŁA!
- KOŚCIÓŁ JEST 300 METRÓW STĄD I NIECH SIĘ PANI ODCZEPI!

Potem mijałam ją parę razy, ale zazwyczaj byłam wtedy albo z moim mężczyzną albo ze znajomkami. Wtedy tylko patrzyła z daleka, a jej mina wyrażała bardzo duże niezadowolenie. Na wakacje zmieniłam też porę spacerów na bardziej wieczorną, lecz z ich końcem powróciłam do pory, gdy jeszcze jest słońce.

O Starej Dewotce opowiedziałam kiedyś psiarzowi, którego psa wyjątkowo lubi mój kot. Powiedział on, że wie, o kogo chodzi i że to jakaś stara wariatka, ale atakuje tylko "słabszych".

Dlaczego?

Bo gdy on szedł z psem i mijał ją - zero komentarza. Gdy poszła jego wnuczka [dziewczyna kończy podstawówkę], to już na nią nakrzyczała, a że dziecko spokojne, to uciekło, a nie wdawało się w dyskusję. Gdy raz szli we dwójkę, ale dziadek został, aby pozbierać po psie kupę i przez chwilę wnuczka stała sama, to już chciała coś jej powiedzieć, ale zarejestrowała obecność kogoś większego.

Pomyślałam, że może jest w tym racja. Z natury nie wyglądam na swój wiek, szczególnie jeśli ubiorę się na sportowo, a więc widzi we mnie kogoś, kto ma się jej podporządkować.

Za każdym kolejnym razem ją ignorowałam, mimo że darła się przez pół ulicy. Dzisiaj jednak trafiła na mój zły dzień. Rozmawiałam przez telefon, a ona stanęła obok i znowu wyskoczyła, że tu z kotem nie wolno! Przeprosiłam rozmówcę i tym razem to ja byłam głośniejsza niż ona. I chyba to poskutkowało, chociaż ludzie przechodzący obok nas zaczęli się z całej sytuacji śmiać.

- Czy pani jest jakaś trzepnięta?
- SŁUCHAM?
- Albo jest pani nienormalna, albo nie jest w ogóle kochana. Za każdym razem, gdy panią widzę, ma pani jakieś „ale” do mnie i mojego kota, bo chodzimy na spacer.
- BO TU NIE WOLNO!
- TO JEST TEREN PUBLICZNY, A NIE PRYWATNY! MA PANI NA NIEGO AKT WŁASNOŚCI? NIE? TO CO PYSKUJESZ!
- Tak nie wolno, to łamie przepisy!
- To dać numer na straż miejską albo policję? Niech pani dzwoni, proszę, nawet telefon pożyczę!
- Jesteś bezczelną gówniarą!
- Mam 23 lata i nikt nie będzie mi rozkazywał, więc proszę się odczepić!

I, decyzją mojego kota, poszliśmy kawałek dalej. Zaczęła coś mówić pod nosem, a więc, wkurzona na maksa, odwróciłam się i dodałam:
- Pani chyba nikt w życiu nie kochał, nie ma pani nikogo bliskiego, ani nikogo, kto na panią czeka w domu. Aż trochę to smutne, ale ma się, na co się zasłużyło.

Momentalnie ucichła i mam wrażenie, że już więcej do mnie się nie odezwie, bo jakoś od razu po krzyknięciu stała się mniejsza.

*Niestety wulgarniejszy synonim nie może być dopuszczony…

Edit:
Do kobiety na początku podchodziłam kulturalnie, ale to skutkowało jedynie jej większym nakręceniem się i bezczelnością. Ignorowanie również nie działało. Przez praktycznie rok się z nią użerałam, aż w końcu puściły mi nerwy. I tak, może ostatnie zdanie było przegięciem, ale to ono gwarantuje mi, że kobieta straciła animusz.

stare dewotki

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (167)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…