Jakiś czas temu z tego świata odchodziła moja leciwa już babcia. W podobnym czasie odchodził też mój pies, 11-letni owczarek niemiecki.
Pierwsze tąpnięcie psiaka odbyło się wieczorem w święto wolne od pracy. Na szybko znalazłam klinikę weterynaryjna. Pies wszedł o własnych siłach. Mnie zaproponowali herbatę.
Godzinę później pies miał wykonane USG różnych części ciała, kilka zdjęć RTG, morfologię krwi. Lekarz weterynarii telefonicznie konsultowała przypadek z doświadczonym kolegą po fachu, wysyłając mu załączone foto. Wróciłam do domu, pies został hospitalizowany, nikt nie chciał na razie pieniędzy. Dwa dni później odbyła się operacja psa, dochodził do siebie 3 dni i wrócił do domu. Codziennie dzwonili do mnie rano, by opisać mi samopoczucie zwierzaka. Odwiedzałam go swobodnie po południu. Koszt za 6 dni i operacje - 2500 zł. Pies odszedł w tej klinice w obecności rodziny w prywatnej atmosferze. Kilka tygodni później.
Babcię przytomną zabrała karetka transportowa. Od 24 h miała krwotok z nosa. Błagaliśmy o przyjazd. Przebyty udar, cukrzyca, podeszły wiek. Rano podesłałam do niej męża i kuzynkę w mundurze. Babcia już nieprzytomna, zaintubowana, na korytarzu, bez opieki. Wizyta mundurowych dała chociaż taki efekt, że po 18 h od przywiezienia jej przez karetkę babcia została zbadana i umieszczona w oddziale. Odzyskała przytomność tylko na chwilę i odeszła. W samotności.
Jeśli ktoś z moich bliskich zachoruje, zawiozę go do kliniki weterynaryjnej, gdzie w godzinę będą mieli komplet badań i diagnozę, a w dwa dni operację... Nawet prywatnie nie potraktowano mnie nigdy tak dobrze, jak mojego psa.
Pierwsze tąpnięcie psiaka odbyło się wieczorem w święto wolne od pracy. Na szybko znalazłam klinikę weterynaryjna. Pies wszedł o własnych siłach. Mnie zaproponowali herbatę.
Godzinę później pies miał wykonane USG różnych części ciała, kilka zdjęć RTG, morfologię krwi. Lekarz weterynarii telefonicznie konsultowała przypadek z doświadczonym kolegą po fachu, wysyłając mu załączone foto. Wróciłam do domu, pies został hospitalizowany, nikt nie chciał na razie pieniędzy. Dwa dni później odbyła się operacja psa, dochodził do siebie 3 dni i wrócił do domu. Codziennie dzwonili do mnie rano, by opisać mi samopoczucie zwierzaka. Odwiedzałam go swobodnie po południu. Koszt za 6 dni i operacje - 2500 zł. Pies odszedł w tej klinice w obecności rodziny w prywatnej atmosferze. Kilka tygodni później.
Babcię przytomną zabrała karetka transportowa. Od 24 h miała krwotok z nosa. Błagaliśmy o przyjazd. Przebyty udar, cukrzyca, podeszły wiek. Rano podesłałam do niej męża i kuzynkę w mundurze. Babcia już nieprzytomna, zaintubowana, na korytarzu, bez opieki. Wizyta mundurowych dała chociaż taki efekt, że po 18 h od przywiezienia jej przez karetkę babcia została zbadana i umieszczona w oddziale. Odzyskała przytomność tylko na chwilę i odeszła. W samotności.
Jeśli ktoś z moich bliskich zachoruje, zawiozę go do kliniki weterynaryjnej, gdzie w godzinę będą mieli komplet badań i diagnozę, a w dwa dni operację... Nawet prywatnie nie potraktowano mnie nigdy tak dobrze, jak mojego psa.
Wrocław
Ocena:
170
(190)
Komentarze