Czytając inną historię skojarzyła mi się dotychczasowa sytuacja w pracy. Może być przydługo i raczej nie mam lekkiego pióra do opisywania.
Na początku tego roku uznałam, że czas na zmianę pracodawcy. Miałam dość pracy w sektorze handlu z powodu klientów, pracy w niedzielę i święta (stacja paliw) oraz głównie ciężkiej atmosfery wśród pracowników. Znalazłam firmę, która oferowała mi zatrudnienie zgodnie z wyuczonym zawodem, z lepszą pensją i trybem pracy jednozmianowym od poniedziałku do piątku.
Wdrożenie się zajęło mi miesiąc, gdzie nie miałam nikogo kto mógłby mnie przeszkolić, ponieważ stanowisko utworzono z moim zatrudnieniem. Raz jedynie na moją prośbę przysłali do mnie firmę odpowiedzialną za system, na którym pracowałam, by do końca zrozumieć wszystkie funkcje oferowane przez program. Resztę spraw niezwiązanych z komputerem, musiałam uczyć się sama na własnych błędach oraz posiłkować się zdobyta wiedzą w szkole.
W końcu po podpisaniu umowy na czas określony (wcześniej była próbna), zaczęłam wdrażać nowe rozwiązania, które ułatwiały mi oraz innym pracownikom pracę, jednak nie wszystko doszło do skutku przez zwlekanie zarządu. W tym samym czasie upomniałam się o jeszcze jednego pracownika, bo nie wszystko jest w moich obowiązkach. Odpowiedzią było, że wystawili ogłoszenie ale nikt się nie odzywa. Więc prosiłam by chociaż kogoś przeszkolić z minimum mojej pracy na wypadek choroby bądź urlopu. Niestety nie dostałam odpowiedzi, za to dowiedziałam się że w innej fili firmy moją pracę wykonują trzy osoby. Nie trudno się domyślić, że podniosło mi to ciśnienie i zaprzestałam robienie tego co nie jest moimi obowiązkami, a wszyscy udawali, że nic się nie dzieje.
W końcu zdążyło się i zachorowałam, nie było mnie w pracy tylko przez tydzień, a jak wróciłam to miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Nic nie było ruszone z mojej pracy, musiałam wszystko nadrabiać siedząc po godzinach, które na szczęście były płatne. Byłam tak zmęczona psychicznie, że poszłam do kierownika by zaplanować urlop i pojawił się pierwszy zgrzyt. W sezonie wakacyjnym nie wolno brać urlopu, z wyjątkiem dla tych, którzy mają dzieci. Mówiłam, że nie jest to zbyt zgodne z prawem, bo owszem pierwszeństwo mają osoby z dziećmi ale urlop dwutygodniowy mam prawo wziąć. Jednak po namowach i uzgodnieniu z chłopakiem odnośnie wczasów, odpuściłam.
W międzyczasie zmarła mi bliska osoba, ale nie aż tak by przysługiwał mi urlop okolicznościowy. Ponownie idę do kierownika i mówię, że potrzebuję w dany dzień wolne. Okazało się, że jest wtedy dużo pracy i nie może mi dać. Więc informuje, że biorę urlop na żądanie, jednak szef odbija piłeczkę i mówi, że drugi UŻ powoduje zwolnienie dyscyplinarne. Na pytanie po co są w takim razie cztery urlopy na żądanie w roku, wzruszył ramionami. Poszłam na pogrzeb, a po nim miałam wrócić do pracy, ale z powodu zdrowotnych przedstawiłam L4 ze szpitala.
Jednak nie chciałam odpuścić urlopu i w następnym miesiącu przedstawiam wniosek urlopowy na październik. Szef oburzył się widząc termin pokrywający się z końcem miesiąca - bo za dużo pracy wypada, z papierów się nie odkopie do wyznaczonego terminu i mi go nie udzieli. Przestałam być potulna i poinformowałam go, że moim psim obowiązkiem jest wziąć pełny urlop dwutygodniowy w roku kalendarzowym, mam wystarczająco lat pracy by posiadać pełną liczbę godzin, a od poprzedniego pracodawcy odeszłam za porozumieniem stron. Brak drugiego przeszkolonego pracownika nie jest moją winą tylko olewczym podejściem kadry kierowniczej, a na dowód mam kilkanaście maili z prośbą o rozwiązanie tego problemu.
Urlop dostałam z wielkim fochem, dalej tam pracuję, ale już nie pozwalam sobie na takie traktowanie.
Na początku tego roku uznałam, że czas na zmianę pracodawcy. Miałam dość pracy w sektorze handlu z powodu klientów, pracy w niedzielę i święta (stacja paliw) oraz głównie ciężkiej atmosfery wśród pracowników. Znalazłam firmę, która oferowała mi zatrudnienie zgodnie z wyuczonym zawodem, z lepszą pensją i trybem pracy jednozmianowym od poniedziałku do piątku.
Wdrożenie się zajęło mi miesiąc, gdzie nie miałam nikogo kto mógłby mnie przeszkolić, ponieważ stanowisko utworzono z moim zatrudnieniem. Raz jedynie na moją prośbę przysłali do mnie firmę odpowiedzialną za system, na którym pracowałam, by do końca zrozumieć wszystkie funkcje oferowane przez program. Resztę spraw niezwiązanych z komputerem, musiałam uczyć się sama na własnych błędach oraz posiłkować się zdobyta wiedzą w szkole.
W końcu po podpisaniu umowy na czas określony (wcześniej była próbna), zaczęłam wdrażać nowe rozwiązania, które ułatwiały mi oraz innym pracownikom pracę, jednak nie wszystko doszło do skutku przez zwlekanie zarządu. W tym samym czasie upomniałam się o jeszcze jednego pracownika, bo nie wszystko jest w moich obowiązkach. Odpowiedzią było, że wystawili ogłoszenie ale nikt się nie odzywa. Więc prosiłam by chociaż kogoś przeszkolić z minimum mojej pracy na wypadek choroby bądź urlopu. Niestety nie dostałam odpowiedzi, za to dowiedziałam się że w innej fili firmy moją pracę wykonują trzy osoby. Nie trudno się domyślić, że podniosło mi to ciśnienie i zaprzestałam robienie tego co nie jest moimi obowiązkami, a wszyscy udawali, że nic się nie dzieje.
W końcu zdążyło się i zachorowałam, nie było mnie w pracy tylko przez tydzień, a jak wróciłam to miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Nic nie było ruszone z mojej pracy, musiałam wszystko nadrabiać siedząc po godzinach, które na szczęście były płatne. Byłam tak zmęczona psychicznie, że poszłam do kierownika by zaplanować urlop i pojawił się pierwszy zgrzyt. W sezonie wakacyjnym nie wolno brać urlopu, z wyjątkiem dla tych, którzy mają dzieci. Mówiłam, że nie jest to zbyt zgodne z prawem, bo owszem pierwszeństwo mają osoby z dziećmi ale urlop dwutygodniowy mam prawo wziąć. Jednak po namowach i uzgodnieniu z chłopakiem odnośnie wczasów, odpuściłam.
W międzyczasie zmarła mi bliska osoba, ale nie aż tak by przysługiwał mi urlop okolicznościowy. Ponownie idę do kierownika i mówię, że potrzebuję w dany dzień wolne. Okazało się, że jest wtedy dużo pracy i nie może mi dać. Więc informuje, że biorę urlop na żądanie, jednak szef odbija piłeczkę i mówi, że drugi UŻ powoduje zwolnienie dyscyplinarne. Na pytanie po co są w takim razie cztery urlopy na żądanie w roku, wzruszył ramionami. Poszłam na pogrzeb, a po nim miałam wrócić do pracy, ale z powodu zdrowotnych przedstawiłam L4 ze szpitala.
Jednak nie chciałam odpuścić urlopu i w następnym miesiącu przedstawiam wniosek urlopowy na październik. Szef oburzył się widząc termin pokrywający się z końcem miesiąca - bo za dużo pracy wypada, z papierów się nie odkopie do wyznaczonego terminu i mi go nie udzieli. Przestałam być potulna i poinformowałam go, że moim psim obowiązkiem jest wziąć pełny urlop dwutygodniowy w roku kalendarzowym, mam wystarczająco lat pracy by posiadać pełną liczbę godzin, a od poprzedniego pracodawcy odeszłam za porozumieniem stron. Brak drugiego przeszkolonego pracownika nie jest moją winą tylko olewczym podejściem kadry kierowniczej, a na dowód mam kilkanaście maili z prośbą o rozwiązanie tego problemu.
Urlop dostałam z wielkim fochem, dalej tam pracuję, ale już nie pozwalam sobie na takie traktowanie.
Praca
Ocena:
100
(126)
Komentarze