Mieszkam w bloku na osiedlu, które graniczy z pewną ulicą, a po drugiej stronie ulicy znajduje się dzielnica domków jednorodzinnych, bliźniaków i pojedynczych szeregowców.
Wybrałam się dzisiaj przed 18 na bieganie, początek listopada, więc na dworze już ciemno. Czekając, aż zegarek złapie sygnał GPS, obserwuję, jak pod wiatę śmietnikową podjeżdża samochód, wysiada z niego para, otwierają bagażnik i zaczynają ładować śmieci do kontenerów przypisanych do 3 bloków (w tym jednego, w którym mieszkam ja). Z takiej odległości ciężko mi dostrzec kto to jest, ale już w tej chwili wiedziałam, że na 90% to nie mieszkaniec osiedla, bo praktyka przywożenia śmieci z domków do nas na osiedle ma długą historię... Ruszam powoli w ich kierunku (bo tak mi wypadała droga) i kiedy już jestem kilka metrów od nich rozpoznałam delikwenta.
Pan profesor Iksiński, z którym miałam wykłady na chyba III roku studiów. Pierdyliard publikacji, obok pracy na uczelni dodatkowe wykłady w szkołach prywatnych (przynajmniej kiedyś, nie wiem jak teraz), ogólnie na studiach ceniony i lubiany przez studentów. Mieszkaniec, a jakże, osiedla domków (wiem, bo go tam widywałam). Mówiąc wprost: nie wytrzymałam.
Zatrzymuję się obok (władowali już ze 4 wory, babeczka dziarsko idzie z kolejnymi dwoma):
- Dobry wieczór, panie profesorze Iksiński- zagajam.- A to już na uczelni takie liche te wynagrodzenia, że brakuje na opłacenie wywozu śmieci?
Gość oczywiście mnie nie rozpoznaje, bo minęło już kilka lat, a przez jego wykłady przetoczyły się tysiące studentów. Zmieszany, nie bardzo wie, co odpowiedzieć, coś tam chrząknął, coś tam burknął, aż wreszcie do głowy przyszła mu wymówka:
- Bo z żoną z działki wracamy i tu po drodze mieliśmy.
- No tak, jak się pomyli skręty i skręci w prawo, w moje osiedle, zamiast w lewo do siebie, to może jest i po drodze.
Pan profesor nie wiedział, co mi odpowiedzieć, zakłopotana żona pakuje niewyrzucone jeszcze wory z powrotem do bagażnika, wsiadają do samochodu. Nie miałam najmniejszej ochoty bawić się w szeryfa, więc powolutku się oddalam, ale oni dalej przy tej wiacie. Nie wiem, czy kiedy znikłam za zakrętem, wywalili resztę czy nie.
Tytuły, konferencje, publikacje naukowe, a jednak słoma z butów wystaje.
Wybrałam się dzisiaj przed 18 na bieganie, początek listopada, więc na dworze już ciemno. Czekając, aż zegarek złapie sygnał GPS, obserwuję, jak pod wiatę śmietnikową podjeżdża samochód, wysiada z niego para, otwierają bagażnik i zaczynają ładować śmieci do kontenerów przypisanych do 3 bloków (w tym jednego, w którym mieszkam ja). Z takiej odległości ciężko mi dostrzec kto to jest, ale już w tej chwili wiedziałam, że na 90% to nie mieszkaniec osiedla, bo praktyka przywożenia śmieci z domków do nas na osiedle ma długą historię... Ruszam powoli w ich kierunku (bo tak mi wypadała droga) i kiedy już jestem kilka metrów od nich rozpoznałam delikwenta.
Pan profesor Iksiński, z którym miałam wykłady na chyba III roku studiów. Pierdyliard publikacji, obok pracy na uczelni dodatkowe wykłady w szkołach prywatnych (przynajmniej kiedyś, nie wiem jak teraz), ogólnie na studiach ceniony i lubiany przez studentów. Mieszkaniec, a jakże, osiedla domków (wiem, bo go tam widywałam). Mówiąc wprost: nie wytrzymałam.
Zatrzymuję się obok (władowali już ze 4 wory, babeczka dziarsko idzie z kolejnymi dwoma):
- Dobry wieczór, panie profesorze Iksiński- zagajam.- A to już na uczelni takie liche te wynagrodzenia, że brakuje na opłacenie wywozu śmieci?
Gość oczywiście mnie nie rozpoznaje, bo minęło już kilka lat, a przez jego wykłady przetoczyły się tysiące studentów. Zmieszany, nie bardzo wie, co odpowiedzieć, coś tam chrząknął, coś tam burknął, aż wreszcie do głowy przyszła mu wymówka:
- Bo z żoną z działki wracamy i tu po drodze mieliśmy.
- No tak, jak się pomyli skręty i skręci w prawo, w moje osiedle, zamiast w lewo do siebie, to może jest i po drodze.
Pan profesor nie wiedział, co mi odpowiedzieć, zakłopotana żona pakuje niewyrzucone jeszcze wory z powrotem do bagażnika, wsiadają do samochodu. Nie miałam najmniejszej ochoty bawić się w szeryfa, więc powolutku się oddalam, ale oni dalej przy tej wiacie. Nie wiem, czy kiedy znikłam za zakrętem, wywalili resztę czy nie.
Tytuły, konferencje, publikacje naukowe, a jednak słoma z butów wystaje.
śmieci
Ocena:
269
(287)
Komentarze