Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85565

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O żółtych aniołach i samochodzie zastępczym. Będzie przydługi wstęp, ale pewne informacje są istotne dla właściwej części historii.

Zacznę od tego, że pod koniec pobytu w Irlandii kupiłam nowy samochód. To znaczy nie kupiłam z myślą o wyjeździe z kraju, tylko kupiłam funkiel nówkę w salonie, a kilka tygodni później okazało się, że przeprowadzamy się do Niemiec. Nowego auta kompletnie nie opłaca się sprzedawać, więc wzięłam je ze sobą i tak sobie jeździłam moim anglikiem przez prawie 10 lat. Ostatnimi czasy pojawił się problem, że samochód coraz bardziej zaczynał przypominać skarbonkę, wypadałoby go wymienić na coś nowego, ale tego nie sposób sprzedać. Jedynie na części za kilkaset złotych. Zostawiałam go już nawet otwartego w różnych miejscach, licząc, że ktoś zrobi mi przysługę i go ukradnie, ale nic z tego.

Nadeszła sobota, 9 lutego tego roku. Zdawałam tego dnia egzamin w pewnej instytucji. Część pisemną skończyłam o 12, ustna miała zacząć się dopiero o 15. Ponieważ instytucja znajdowała się 10 km od mojego domu, stwierdziłam, że wrócę do domu coś zjeść. Pada marznąca mżawka, śliska jezdnia, do tego ciasno, wszyscy jadą powoli. Robi się korek. Kierowca przede mną gwałtownie hamuje. Ja też wciskam hamulec, ale chyba zbyt gwałtownie, auto jedzie ślizgiem, potem pamiętam tylko huk, wybuch poduszki i silny ból w nodze.

Szczęście w nieszczęściu, w samochodzie za mną jechał lekarz wracający z wizyty domowej, a za nim samochód jakiejś lokalnej inicjatywy patrolującej ulice i zajmującej się wstępnym ogarnianiem tematu w razie wypadków, zanim przyjadą służby. Panowie zajęli się odpowiednio: jeden zabezpieczaniem miejsca wypadku, drugi oględzinami uczestniczek. Dziewczynie, w której samochód uderzyłam, na szczęście nic się nie stało, ja miałam rozcięty nadgarstek i mocno spuchniętą nogę. Ponieważ dla obydwu z nas była to pierwsza stłuczka w życiu i nie bardzo wiedziałyśmy, co robić (ja do tego musiałam być w szoku, gdyż w kółko powtarzałam, że muszę natychmiast wracać na egzamin), zdałyśmy się na pomoc tych dwóch panów. Panowie wzywają karetkę i policję, ja w międzyczasie próbuję zadzwonić do mojego faceta, żeby przyjechał, bo jeśli mnie wezmą do szpitala na oględziny, będzie potrzebny na miejscu, żeby ogarnąć temat z policją, samochodem itd. Nie odbiera, wysyłam mu WhatsAppa, piszę, co się stało i że ma przyjechać. On za chwilę odzwania, zamieniamy dwa słowa, wsiada na rower i przyjeżdża. Mnie w tym czasie oglądają w karetce i faktycznie, pada decyzja, że nogę trzeba koniecznie prześwietlić i musimy do szpitala. Mojemu facetowi daję jeszcze moje dokumenty i numery polis: ubezpieczeniowej oraz automobilklubu, który swoim członkom udziela pomocy w razie wypadku lub awarii samochodu (nazwijmy ich ABCD, oni siebie nazywają również "żółtymi aniołami"), żeby zgłosił stłuczkę.

W szpitalu poszło szybko, noga okazała się tylko stłuczona, dostałam L4 na tydzień i mnie wypuszczono. Zdążyłam nawet na egzamin. W międzyczasie wymienialiśmy się z facetem wiadomościami, jak poszło w szpitalu i na miejscu wypadku (policja spisała protokół, mandatu nie będzie, mam tylko wpaść na komendę opowiedzieć swoją wersję, ubezpieczalnia powiadomiona, ABCD odholowało auto do najbliższego współpracującego warsztatu, ogólnie wszystko ok, pani na infolinii ABCD spytała tylko, kto był kierowcą, powiedział, że ja, a on do nich dzwoni, bo ja jestem w szpitalu).

Teraz trzeba się dowiedzieć, co z samochodem oraz zorganizować jakiś zastępczy pojazd, żeby mieć czym jeździć do pracy, jak skończy się L4. W poniedziałek (11 lutego) rozmawiam z ubezpieczycielem. Oni jeszcze nic nie wiedzą, trzeba czekać na rzeczoznawcę, nie wiadomo, kiedy będzie miał czas. Samochód zastępczy? Jeśli zdecydują się na naprawę mojego, to tak, a jeśli szkoda całkowita, to nie. Trzeba czekać, co powie rzeczoznawca. Z ewentualnym kupnem nowego samochodu też jesteśmy wstrzymani do decyzji rzeczoznawcy. Ale... Przypomniało mi się, że jakiś miesiąc wcześniej zmieniłam członkostwo w ABCD ze standardowego na plusowe i przysługuje mi samochód zastępczy od nich. Dzwonię.

Żółty anioł na infolinii informuje mnie, że ogólnie tak, ale w tym przypadku nie, bo nie wpłaciłam różnicy w cenie między członkostwem Standard i Plus w zawrotnej kwocie 12,80. Przypominam im, że mieli sobie tę kwotę sami pobrać z konta, więc dlaczego nie pobrali. Bo zapomnieli, zdarza się, ale ja w związku z tym nie mam dostępu do świadczeń. Pytam, czy jeśli im tę kwotę zaraz natychmiast przeleję i wyślę dowód wpłaty, to czy będą mi przysługiwać świadczenia. Dopiero jak zaksięgują wpłatę.

Środa 13 lutego. Dzwonię do ABCD. Tak, pieniądze wpłynęły, tak, mam dostęp do świadczeń, tak, przysługuje mi samochód zastępczy na 7 dni w wybranym przeze mnie terminie, niezależnie od tego, czy mój własny zostanie naprawiony, czy też pójdzie do kasacji, nie, nie mogę odebrać samochodu zastępczego w ten piątek, gdyż potrzebna jest im pisemna opinia rzeczoznawcy z mojej ubezpieczalni, tak, wiedzą, że to bez sensu, ale Ordnung ist Ordnung i papiery muszą się zgadzać. Dzwonię do ubezpieczalni, co z rzeczoznawcą, czy znalazł już może czas, bo raz, że ten warsztat, gdzie stoi moje auto, kasuje mnie 20 euro za każdy dzień postoju, a dwa, w poniedziałek wracam do pracy i muszę mieć czym do niej dojechać, więc mi się tak jakby spieszy. Dobra wiadomość. Tak, rzeczoznawca jest umówiony na oględziny na jutro i potem będzie się kontaktował. Czyli jest progres.

Czwartek 14 lutego. Brak kontaktu od rzeczoznawcy. Pod wieczór dzwonię do warsztatu. Tak, rzeczoznawca był, popatrzył, pokiwał głową i poszedł. Nic nie powiedział.

Piątek 15 lutego. Dzwonię do ubezpieczalni. Rzeczoznawca się do nich nie odezwał, ale oni dadzą mi do niego numer. Dzwonię do rzeczoznawcy. No tak, obejrzał samochód. I sam nie wie. No bo z jednej strony zniszczenia nie są duże, więc teoretycznie można naprawić. Ale auto jest stare, w dodatku anglik, więc się raczej nie opłaca. No on nie wie. Próbuję go przekonać, że auto to szrot i naprawdę się nie opłaca, wydaj pan opinię, zamknijmy temat, ja muszę do pracy jeździć. No nie, on musi to sobie przez weekend "na spokojnie usiąść i przemyśleć" i da znać jakoś w przyszłym tygodniu. Nosz k...a...

Udaje mi się na tydzień pożyczyć od znajomego samochód jego żony, którą dopadła grypa, więc leży w łóżku i jej chwilowo niepotrzebny. Ale powoli mija kolejny tydzień, a postępu ni huhu.

W końcu! W czwartek 21 lutego przychodzi opinia rzeczoznawcy: szkoda całkowita. Odtańczam taniec radości i dzwonię do ABCD, że wysłałam im właśnie mailem opinię rzeczoznawcy i niech szykują dla mnie samochód. Jasne, zaraz wyślą maila z potwierdzeniem. Za jakąś godzinę przychodzi mail. Czytam i oczom nie wierzę. Żółte anioły dziękują za przesłanie opinii rzeczoznawcy, jednocześnie informują, iż samochód zastępczy mi nie przysługuje, gdyż przysługuje on tylko, jeśli w momencie wypadku kierowcą był właściciel polisy. A tutaj kierowcą była osoba trzecia, a ja byłam pasażerem.

Dzwonię do nich i pytam, co oni za przeproszeniem pie*dolą, skąd mają takie informacje i kto niby był według nich kierowcą. Pani na to, że mają w systemie, że kierowcą był pan, nazwijmy, Gustav Andersson. Aha, czyli mój chłop. Dobra, tłumaczę im przebieg zdarzenia i że on do nich dzwonił, bo ja byłam w szpitalu, że nawet go pytano, kto był kierowcą i on wyraźnie powiedział, że ja. Pani na to, że taką historyjkę to ja sobie mogłam wymyślić teraz na poczekaniu (mogłaby się na Piekielnych zatrudnić jako tropiciel fejków), więc ona chce twardych dowodów na potwierdzenie tego, co mówię. Nie ma sprawy.

Wysyłam im skan wypisu ze szpitala z opisem, że obrażenia powstały przez eksplodujące poduszki powietrzne KIEROWCY, oraz skriny WhatsAppów z facetem po wypadku. Za jakąś godzinę dzwonię ponownie, czy dostali maila. Dostali, zapoznali się, ale to w sumie wcale nie dowodzi prawdziwości mojej wersji, bo szpitalu mogłam przecież nakłamać (kolejna tropicielka fejków).

Pytam w takim razie, co ze skrinami mojej korespondencji z panem Anderssonem. Ja wiem, że po wypadkach ludzie bywają w szoku i robią dziwne rzeczy, ale chyba pisanie WhatsAppów do kierowcy siedzącego obok mnie, że miałam wypadek i żeby przyjechał na miejsce byłoby chyba jednak trochę zbyt ekstremalne, zwłaszcza że on odpisywał i pytał, co się stało. Proponuję, że jeśli chcą, mogę im dosłać jeszcze numer akt policyjnych oraz dane świadków wypadku, którzy potwierdzą moją wersję. No dobra, wierzy mi, ale samochodu i tak nie dostanę, bo oni mają przepis, że to kierowca ma obowiązek do nich zadzwonić. Pytam, co w sytuacji, jeśli kierowca po wypadku jest nieprzytomny? Ona nie wie, połączy mnie z menedżerem. Ta sama gadka z menedżerem, ja swoje, on swoje. Herman the German ma przepis, w związku z tym klapki na oczach i nic innego nie ma znaczenia. Nie odpuszczam i tłumaczę raz jeszcze, że w przypadku złapania gumy czy wyładowanego akumulatora rozumiem, ale przy wypadkach? Przecież kierowca może być nieprzytomny i mogą do nich dzwonić służby ratunkowe. W końcu się ze mną zgodził. Dostanę samochód.

Pyta jeszcze, jakie mam życzenia odnośnie typu samochodu. Mówię, że obojętne, byleby był mały, automatik i benzyniak (dieslem nie mogę wjechać do centrum, poza tym muszę opanować jazdę z kierownicą po drugiej stronie i nie chcę mieć dodatkowego stresu z opanowywaniem gabarytów auta czy wrzucaniem biegów prawą ręką). On że ok, jutro rano między 8 a 12 podstawią mi samochód pod dom. Przysłał mi jeszcze maila z potwierdzeniem.

W piątek 22 lutego czekam na samochód. Nie ma. O 14 stwierdzam, że już mi go chyba nie przywiozą, więc dzwonię do ABCD i pytam, gdzie samochód. Żółty anioł na to, że no jak to. Podstawili mi dzisiaj rano pod dom, ja odebrałam i pokwitowałam odbiór. Mówię, że nie wiem, gdzie i komu go podstawili, ale u mnie nikogo nie było. On sprawdzi. Muzyczka...

Za chwilę odzywa się pan: "Ach, szajse.... Bo ten tego... Nam się klienci pomylili i podstawiliśmy samochód komuś innemu". No miło, to co teraz ze mną? No jest mały problem, bo innych samochodów na chwilę obecną nie mają. W żołnierskich słowach oznajmiam panu, że kopię się już z nimi od dwóch tygodni i mam serdecznie dość. Oni dali ciała i mają zasmarkany obowiązek naprawić swój błąd. Mnie guano obchodzi, skąd go wezmą, ale mają mieć dla mnie samochód i koniec. Pan mówi, że się tym zajmą. Faktycznie, po jakiejś godzinie dostaję telefon z centrali, znaleźli dla mnie samochód w jakiejś wypożyczalni, tylko muszę go sobie stamtąd sama odebrać. No dobra, niech im będzie. Potwierdzam jeszcze, czy samochód na pewno taki, o jaki prosiłam. Tak, oczywiście, wszystko się zgadza.

Docieram do wypożyczalni. Pan za ladą informuje mnie, że samochód owszem dostanę, ale muszę dopłacić 180 eur z własnej kieszeni, gdyż ABCD pokrywa wypożyczenie do kwoty 400 eur, a samochód, który oni dla mnie przygotowali, kosztuje 580 eur. Pytam, co to w takim razie za samochód. Jakiś karawan wielkości VW Sharana, manual, w dodatku z napędem na tylne koła. Tłumaczę, że to jest zupełne przeciwieństwo tego, co zamawiałam. Pan pokazuje, że takie wytyczne przyszły z ABCD. Na szczęście udaje się sprawę odkręcić i dostaję Golfa. Cena za tydzień wynosi 360 eur, więc ABCD pokrywa ją w całości.

Potem wszystko poszło gładko, ubezpieczalnia wypłaciła całkiem przyzwoite odszkodowanie, kupiliśmy nowy samochód, Golfa oddałam, zapomniałam o sprawie. Do czasu. Miesiąc później, 21 marca, przychodzi list z ABCD. Data stempla na kopercie 20 marca. List z datą 12 marca, o treści, że oni przeanalizowali moją sprawę i doszli do wniosku, że samochód zastępczy jednak mi nie przysługiwał z powodu opóźnienia we wpłacie kwoty 12,80 za różnicę między członkostwem standard i plus i oni w związku z tym domagają się zwrotu kwoty 360 eur w terminie 7 dni od daty tego pisma (czyli do 19 marca, przypominam, list wysłany 20 marca), albo będzie źle. Tu nastąpiła cała lista możliwych konsekwencji, napisana tonem przypominającym nakaz rozstrzelania. Na mój rozum chyba nie mogą tak robić, ale na wszelki wypadek dzwonię do prawnika i pytam, co w tej sytuacji. Prawniczka radzi, co im odpisać, a ja wysyłam do ABCD maila o treści mniej więcej, że po rozmowie z prawnikiem jestem zmuszona ich poinformować, że otrzymane pismo jest bezpodstawne z trzech względów:

1. Płatność miała nastąpić poprzez pobranie przez nich pieniędzy z konta, czego zapomnieli zrobić, więc to oni dali ciała, a nie ja;
2. W momencie, kiedy wystąpiłam o przyznanie samochodu zastępczego, opłata została już uiszczona i miałam dostęp do wszystkich świadczeń, co potwierdził ich pracownik;
3. Gdybym świadczenia mi jednak, mimo wszystko, nie przysługiwały, zasmarkanym obowiązkiem ich pracowników było to sprawdzić i mnie o tym poinformować.
Zamiast tego dostałam pisemne potwierdzenie, ze samochód mi przysługuje, w dodatku sami mi ten samochód zorganizowali i zaangażowanych było w to mnóstwo osób. Ja nie mogę ponosić odpowiedzialności za błędy ich pracowników.

A poza tym, wysyłając mi takie pisma, narażają się na odpowiedzialność karną za próbę wyłudzenia.

Chyba podziałało, bo wkrótce dostałam odpowiedź, że bardzo przepraszają, pismo „przez pomyłkę wysłał nowy stażysta” i mogę je wyrzucić do kosza.

Dzień później przyszły wyniki egzaminu. Zdałam. :)

zagranica

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 220 (238)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…