Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85800

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dłuższego czasu czytam namiętnie piekielnych. W końcu postanowiłem dodać coś swojego. Na początek historia motoryzacyjna związana z zakupem pierwszego w życiu auta.

Wybrałem sobie auto dość niszowej w Polsce marki, na domiar złego, bardzo konkretny model oraz rodzaj wyposażenia. Ot, autem jeżdżę mało, ale wykorzystuję je praktycznie tylko na długie i bardzo długie dystanse, stąd musiał spełniać wysokie wymagania dot. komfortu. A budżet, jak to u człowieka świeżo po studiach, nie pozwalał na zakup nowego auta.

Oględziny pierwszego auta przebiegły przyjemnie. Pan w komisie pokazał auto, zaproponował jazdę testową, opowiadała o aucie. Co ciekawe dodał też kilka informacji, co jest do poprawki.
Pedał w podłogę - auto ledwo jedzie. Śmiem twierdzić, że L-ka zbierała się szybciej.
Odpowiedź pana z komisu... „ten typ tak ma”. No z tego, co wiem, to jednak nie. Auto odpada, bo pewnie grubsza sprawa.

Drugie auto. Tata chciał zobaczyć jakiekolwiek auto z "mojego" modelu, aby lepiej mu się przyjrzeć, ponieważ nigdy wcześniej nie miał do czynienia z marką. Auto za dużą kwotę (górna granica mojego budżetu i praktycznie dwa razy więcej niż wszystkie pozostałe oglądane przeze mnie auta). Korozja, słabe wyposażenie i dość zajechany. Mimo wszystko niezniechęceni, pytamy o jazdę próbną.
- Paaaanie, jak my se pojedziemy, to będę musiał zamknąć teren, bo sam jestem. A jakby ktoś chciał auto kupić?
No tak, bo my przyjechaliśmy turystycznie. Po roku auto ciągle na sprzedaż, a cena nieznacznie opuszczona

Trzecie auto również w komisie, oddalonym o około 150 km od domu. Jedziemy w weekend, po wcześniejszym potwierdzeniu, że komis będzie czynny. Na miejscu okazuje się, że owszem, plac jest otwarty, jednak kanciapa zamknięta. Po jakichś 15 min. ktoś przyjeżdża. Mówimy, które auto nas interesuje, pan idzie po kluczyki. W międzyczasie opowiada, jak to lokalny pan doktor jeździł autem. Każdy go zna i wie, jak dba o swoje auta... Taa...W środku auto wygląda spoko, na zewnątrz trochę rysek, ale tragedii nie ma. Z tyłu odstaje błotnik. Oglądamy go z tatą. Jak się okazało, pan mechanik stwierdził, że dobrze, iż nie ma szefa, bo on na pewno nie pozwoliłby nam tak dokładnie oglądać tego błotnika, że jak go będziemy tak ruszać, to na pewno go złamiemy. Aha... Odpalamy silnik, a tam dym spod korka od oleju... Czyli kolejny kandydat na furę odpada

Tydzień później tata sam ogląda auto w naszym mieście. Dzwoni i mówi, że fotele wyglądają jakby miały przejechane 500 tys. km, a nie 220, jak jest w ogłoszeniu. Auto zapuszczone i bardzo zaniedbane... Oczywiście sprzedawca wielce zdziwiony.

Po kolejnym miesiącu, może dwóch, jedziemy obejrzeć kolejne auto. Firma specjalizuje się w sprowadzaniu praktycznie tylko tej marki, więc jest szansa, że będzie git. Już wcześniej się z nimi kontaktowałem i mieli dać znać, gdy znajdą auto, które mogłoby mi odpowiadać.

Na miejscu wszystko fajnie. Auto wygląda nie najgorzej, nic nie dymi, nie kopci, przyspiesza prawidłowo. Powoli przekonuję się do zakupu, szczególnie że drobne niedociągnięcia firma zobowiązuje się wykonać w cenie zakupu. Po jeździe testowej, podczas wjazdu na posesję, wjeżdżam w dziurę. Stuk, chrobot i auto stoi. Urwała się końcówka drążka, bo mechanik, który ogarniał samochód, najprawdopodobniej za słabo go przykręcił... Kurrr.

uslugi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (95)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…