Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85894

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak prawdopodobnie ktoś chciał nas zrobić w balona.

Mój partner sprzedawał auto: w świetnym stanie (kupując, wiedział, że kiedyś je sprzeda), z aktualnym przeglądem itd.

Zgłosił się chętny z miasta obok. Umówiliśmy się na sobotę, facet był nastawiony na kupno, jeśli po oględzinach wszystko będzie grało. Przyjechał z kompanem. Oględziny wyglądały dość zabawnie: panowie jedynie obeszli auto dookoła, kopnęli w opony i zadecydowali, że kupują. Zaproponowaliśmy przejażdżkę, bo jak to tak...? Ok, niech będzie, przejażdżka odbyła się, wszystko super, biorą. Papiery podpisane, zapłata uiszczona, panowie pojechali.

Godzina od ich wyjścia i telefon: "auto coś dziwnie jeździ, ma mało mocy". Wcześniej przy kupnie pan wspominał, że odda auto do swojego znajomego ''czarodzieja od tuningu'', który samochód podkręci, doklei spoilery i będzie do ściganka, więc on jutro pokaże mu ten samochód, to on sprawdzi, co jest nie tak. Ok, czekamy zatem.

Mija kilka dni, pan dzwoni z werdyktem: uszczelka pod głowicą do wymiany i w ogóle cała głowica też, jak pokryjesz pan większość kosztów, to się dogadamy. Partner prosi w takim razie o ekspertyzę na piśmie od owego czarodzieja, żeby mieć podkładkę i bez problemu pokryje naprawę (chociaż jeszcze kilka dni wcześniej, kiedy korzystaliśmy z auta, wszystko grało... dziwne!).

Okazuje się, że no niestety, ale czarodziej nie wystawi papierka, bo nie może, bo cośtam, proszę wierzyć na gębę. Śmierdzi wałkiem na kilometr, partner idzie w zaparte: albo papierek z pieczątką mechanika, albo za nic nie płacimy. Pan poprosił o kilka dni na ogarnięcie sprawy.

Dni mijają, pan na dowód wysyła nagranie testu na obecność C02 twierdząc, że to wystarczy za papierek. Partner powtarza: dokument albo bujaj się pan sam. Kupujący w końcu w nerwach rzuca, że jak zapłacimy za ekspertyzę mechanika, to on odstawi auto do kontroli. Zgodziliśmy się, auto odstawione. Przychodzą wyniki: mechanik stwierdził, że nie da się jednoznacznie stwierdzić usterki. To panu nabywcy nie wystarcza, on żąda orzeczenia od biura ekspertyz motoryzacyjnych! Zgadzamy się pod warunkiem, że sam sobie za to zapłaci. Koleś unosi się wściekłością, decyduje się na ASO. Czekamy.

Orzeczenie z ASO potwierdza nasze podejrzenia: wszystko gra, jak na swój wiek auto mega zadbane, nie stwierdzają uszkodzenia. Kupujący wściekły, krzyczy, że wszyscy go oszukali i on tego tak nie zostawi, on to auto sprzeda, bo czarodziej spojlerowy stwierdził, że jest usterka i już!

A sprzedawaj pan.

Po kilku dniach pan dzwonił jeszcze do nas, wymyślając sobie jakie dodatkowe pisma potrzebne mu do sprzedaży, jednak to już nas nie obchodziło.

samochód sprzedaż

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (129)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…