Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85971

przez ~younglawyer ·
| Do ulubionych
Wstęp będzie dość długi, ale i temat dla mnie dość emocjonujący. Wielokrotnie przewijały się tu historie osób, które wykonują zawody, albo mają hobby traktowane „niepoważnie”.

No bo prawdziwa praca to taki budowlaniec - jak on pracuje to dom postawi, albo płytki położy, albo rolnik bo zboże ma. Fotograf, rysownik, to może i tworzą jakieś wyodrębnione dzieła, ale to przecież żadna praca, wiec może taki jeden z drugim porobić „po znajomości” zdjęcia na weselu za darmo, albo narysować portret „do portfolio”. Robisz biżuterię? O super, a dasz mi te kolczyki za darmo? No bo przecież po znajomości i nieważne, że chodziliśmy razem rok do zerówki dwadzieścia lat temu.

Znam dokładnie takie zachowania, a z zawodu jestem prawnikiem, pracowałam jako asystent sędziego, obecnie w kancelarii, a w przyszłości chcę zdawać egzamin adwokacki. I okazuje się, że lata mojej nauki, ciężkiej pracy, siedzenie po nocach, pisanie, czytanie komentarzy to w sumie nic takiego, czego by się nie dało załatwić rozmową na Messengerze albo przez telefon. Oczywiście za darmo, bo jak za to pieniądze brać? Albo pozew mi pani napisze, a ja się zastanowię czy ewentualnie zapłacić.

Zaczyna się już na studiach, powiedzmy na 1-2 roku, kiedy naprawdę rzadko kto ma jakiekolwiek doświadczenie czy wiedzę praktyczną, no chyba że pół dzieciństwa spędził w kancelarii rodzica (ja nie jestem z prawniczej rodziny). Do mnie przyszła np. znajoma współlokatorki, bo akurat rodzice się rozwodzili, a jej matka założyła ojcu sprawę o alimenty. No i jak tu się przygotować? Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia, bo ani doświadczenia nie mam, ani rodzinne nie leży specjalnie w kręgu moich zainteresowań. Oj tam, oj tam - coś na pewno wiesz. Powiedziałam jej tylko żeby przygotowała dobrze wykaz wydatków na swoje potrzeby i ewentualne paragony, o czym wiedziałam bardziej z życia, niż ze studiów. Spotkałam ją jakiś czas później i dowiedziałam się, że kiepski ze mnie prawnik, bo sędzia całą rozprawę na nią krzyczała, że się nie przygotowała. Gdzie tu była moja wina to nadal nie wiem.

Kilka lat później, zaczęłam się właśnie spotykać z pewnym facetem. Poznaliśmy się przez znajomych, zaprosił mnie na spotkanie, potem kilka kolejnych, łyżwy, spacery etc. Stale pisaliśmy smsy, często dzwonił - ewidentne flirt w rozkwicie, prawda? Okazuje się, że nie. Facet w sumie spotykał się ze mną, ale równolegle miał dziewczynę, a wszystko wysypało się jak zadzwonił kiedyś do mnie w nocy zrozpaczony, że właśnie wrócił z policji. Okazało się ze kupił działkę która miała wprawdzie prawidłowe oznaczenia w KW ale już w naturze sąsiedzi dogadali się jakoś inaczej i tak też postawili znaki graniczne (a w zasadzie to od lat jeden drugiemu podorywał miedzę). Jak zaczął uprawiać swoją działkę, to sąsiad uznał że wszedł na jego i zaczęła się wojna, której etapem (bo wcale nie końcem) było nasłanie policji. No cóż, doradziłam mu, podałam numer do kolegi, po czym podziękowałam za spotkania i zablokowałam numer.

Obecnie nagminne jest pisanie na Messengerze o pomoc, ale kiedy odpowiadam że nie mogę udzielać porad prawnych, a już na pewno nie przez Internet, a po wszelkie informacje zapraszam do kancelarii mojego patrona (stawka taka i taka) to są trzy reakcje:
1) ale to przecież taki drobiazg, dla ciebie to 20 minut roboty (oczywiście, ale pracuje od ponad 10 lat na wiedzę i za te 10 lat coś mi się należy);
2) foch i cisza;
3) foch i wyrzuty jaka jestem niedobra.

Na imprezach czy spotkaniach ze znajomymi w jakimś większym gronie, w ogóle się nie przyznaję do zawodu, po tym jak na pewnym sylwestrze, jakaś nieznana mi kobieta, która była gdzieś tam z dalszego kręgu znajomych i przypadkiem siedziała przy naszym stoliku, cały wieczór próbowała zainteresować mnie swoim rozwodem.

Podobnie wygląda zresztą sytuacja z klientami dzwoniącymi do kancelarii – oczekują natychmiastowej porady i konsultacji przez telefon, za którą nie mają zamiaru płacić bo to w końcu „tylko rozmowa”.

Oczywiście, bo ja dla przyjemności rozmawiam z obcymi ludźmi o ich kłopotach i nie mam dzieci do wykarmienia, ani rachunków do zapłacenia. A konsultacje telefoniczne w takiej formie mogą być wręcz uznane za nieetyczne. Czemu? Klient nie jest w stanie, choćbyśmy i 2 godziny rozmawiali streścić mi np. 10 lat prowadzonej sprawy. Nie ma mojej wiedzy, nie wie na co zwrócić uwagę - po to mnie potrzebuje, ja muszę zobaczyć dokumentację, akta, sama muszę policzyć terminy.

Kolejny klient to ten, który przychodzi za późno. To akurat dotyczy już bardziej moich szefów, bo ja mam na szczęście czas pracy normowany (ale już jak zostanę adwokatem to tak nie będzie). Termin na złożenie apelacji mija powiedzmy dzisiaj o północy, o 14 przychodzi klient ale on w sumie nie jest pewien czy by chciał, co by chciał, więc trwa rozmowa z adwokatem, tłumaczenie co i jak wygląda, jakie są konsekwencje - on się jeszcze zastanowi, bo nie wie, zapyta żonę. Potem o 18 o telefon, że on jednak chce! Aha.

Nie wspomnę o klientach, którzy posiłkują się googlem, znajomym studentem prawa, albo co lepsze –
sąsiadem/znajomym/dalekim krewnym co miał IDENTYCZNĄ sprawę. Wprawdzie nie o zachowek, ale o podział spadku, nie po ojcu, a po dziadku, ale wie pani – pisma sobie spisywałem, bo mniej więcej pasowało, a tu mnie sąd ciągle wzywa do jakiś opłat, do braków formalnych, ja już sam nie wiem…

Fajni są też tacy, którzy sami wiedzą najlepiej. Piszesz im pozew, ale jeszcze przed wysłaniem do sądu wraca do ciebie wersja „poprawiona”. Nieważne, że pisana pseudoprawniczym bełkotem, nieważne, że pominięte są najważniejsze kodeksowe sformułowania i to w sumie samo w sobie straciło sens – takie ma być. Jeżeli już płacisz specjaliście to mu zaufaj, jeśli nie – idź do innego. Sam na sobie pewnie nie chciałbyś robić operacji wycięcia wyrostka.

No, ale co mnie skłoniło do napisania tej historii? Byłam u kosmetyczki, która przez dwie godziny opowiadała mi swoje perypetie. Na koniec zapytała o radę – ściśle związaną z moją pracą, zaproponowałam, że skoro chce to możemy się umówić, że ja jej udzielę porady, a dostanę zniżkę za zabiegi i nagle oburzenie – ale wie pani co? To jest moja praca! Aha.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (169)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…