Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#86034

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam w Niemczech niedaleko granicy z Polską. Mama też mieszkała w Niemczech 5,5 godziny jazdy samochodem ode mnie.
W lipcu podzieliła się ze mną straszną wiadomością. Rak, czwartego stopnia (zaawansowany z wieloma przerzutami). Starałam się do niej jeździć minimum raz na miesiąc. I tak oto wytęsknionej środy 2 października od razu po pracy zabrałam ze sobą pasażerów z blabla i chciałam już wyjechać z miejsca parkingowego, ledwo wytoczylam przód auta, kiedy zza ciężarówki która na ulicy się wyładowywała auto wjechało szybko na pas ruchu do którego włączyć się chciałam. Zatrzymalam samochód a kobieta i tak obtarla się o moje auto. Nic. Według adwokata jestem współwinna bo włączałam się do ruchu... W nosie już z tym. Miałam ważniejsze problemy na głowie. Spisałyśmy swoje dane, zrobiłyśmy zdjęcia szkód i każdy pojechał w swoją stronę.
W drodze do mamy otrzymałam paniczny telefon, że z mamą jest źle, był lekarz, jest pielęgniarka i dostaje takie dawki morfiny, że jest nieprzytomna i może w każdej chwili odejść. Niestety nie udało mi się dojechać. Spóźniłam się do niej godzinę... Już nie żyła.
I tu zaczęło się piekło. Sam fakt śmierci mamy, która była zdecydowanie za młoda, żeby odejść (miała 56 lat) był druzgocący. Nie doczekała wnuków i mojego ślubu.
Ale zakład pogrzebowy dopiero zgotował mi piekło...
Koszt spraw związanych z pogrzebem, miejscem na cmentarzu i samego pogrzebu spadł na moje barki i mojej mamy partnera. Chcieliśmy jak najtaniej mamę pochować bo po prostu nie mieliśmy w tym momencie pieniędzy. Koszty dojazdów do mamy i koszty związane z lekami i dojazdami do szpitala nas mocno dotknęły.
W Niemczech jest obowiązek kremowania zwłok w trumnach. Najtańsza to koszt 100 EUR. A najdroższe kończą się na paru tysiącach. Chcieliśmy oboje tą najtańszą... Za to ważne było dla nas oboje, żeby mieć mamę przy sobie. Tym bardziej ja w moich najważniejszych momentach mojego życia. Dlatego zamówiliśmy dwie sztuki amuletów w postaci wisiorka z prochami mamy w środku. Dostaliśmy nasze amulety przed ceremonią pod kaplicą cmentarną. Od razu swój amulet założyłam.
Podczas wieczornej stypowej kolacji w wąskim kręgu mojej mamy przyjaciół zorientowałam się, że brakuje śruby będącej zamknięciem amuletu i wpadłam w histerię bo myślałam, że wszystkie mamy prochy się wysypały i stracilam jej resztę na dobre. Przeżyłam to tak samo mocno jak śmierć mamy. Stypa zrujnowana.
Mojej mamy Partner zadzwonił do zakładu pogrzebowego pod numer dyżurny komórki. Przez telefon uzyskał informację, że mają jeszcze mojej mamy odrobinę prochów i uzupełnią naszyjnik (jakim prawem w ogóle przetrzymują prochy poza urną?!). Umówiliśmy się, że w sobotę następnego dnia spotkamy się w biurze w południe i wyjaśnimy sprawę. Wręcz tego zażądałam wściekła bo nie mogłam czekać do poniedziałku--musiałam do niedzieli wrócić do siebie i iść do pracy.
Następnego dnia bezczelny pracownik stwierdził, że to nie ich wina, bo naszyjnik był napełniany w krematorium (kurde, a niby czyja?! Mają obowiązek sprawdzić, zanim dalej przekażą! U nich zamawiałam a nie w Krematorium!). Jednocześnie poinformował mnie, że prochów mamy nie mają (ciągle inne informacje!). Na miejscu też zażądałam, żeby otworzyli egzemplarz pokazowy naszyjnika, żeby porównać i sprawdzić czy jest jeszcze coś w środku. Zrobiono to z wielką łaską. Na szczęście okazało się, że nie wszystko wypadło i coś tam w środku jest. Zażądałam, żeby na swój koszt wzięli nowy naszyjnik wolny od wad i przenieśli prochy ze starego. I zażądałam potwierdzenia tego faktu na piśmie. Wiecie co zrobił pracownik??? Wyciągnął małą karteczkę do mini notatek i zaczął pisać mi potwierdzenie. Ja własnym oczom po prostu wierzyć go nie mogłam! Zapytalam co to jest, a on bezczelnie, że moje potwierdzenie! Wtedy eksplodowałam, wstałam i zaczęłam się na niego dosłownie drzeć, że może sobie takie potwierdzenie w d.... wsadzić i ma mi wystawić potwierdzenie na oficjalnym druku, z imieniem, nazwiskiem, pieczęcią firmy i czytelnym podpisem. Bezczelności końca nie było, że jeszcze odważył się mi odpowiedzieć, że innego mi nie wystawi bo część biurowa jest zamknięta. Wpadłam wtedy dosłownie w furię. Zaczęłam bić pięściami w stół i drzeć się, że nie wyjdę z tego zasranego przybytku, dopóki nie dostanę oficjalnego pisma z potwierdzeniem aż w końcu ściągnął sekretarkę, która w pół godziny przyjechała i wydrukowała pismo.
Myślicie, że to koniec piekielnośći? Nieee.
Po miesiącu przyszedł rachunek. Ja go od nich nie dostałam. Przekazali go osobie trzeciej (mojej mamy partnerowi), która nie jest ani mi bliska ani to rodzina. A co! Ochrona danych osobowych? Oni srają na nią jak i na wszystko inne. A w rachunku trumna nie za 120 EUR, ale za... 600 EUR! I weź sk....nom udowodnij, jak dowód poszedł z dymem?!
Mało bezczelności? Do tego kartka na Święta Bożego Narodzenia. Nie ma co, żeby jeszcze na taki czas po takim świństwie jeszcze do mnie pisma wysyłali i tylko złe wspomnienia wyciągali- jakbym już mało cierpiała. Nawet słowa przeprosin nie otrzymałam.
Najłatwiej zarobić na ludzkim nieszczęściu. Żeby się w piekle oni smażyli!

Najłatwiej zarobić na ludzkim nieszczęściu

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (34)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…