Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86092

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam męża... Od kilku lat jest jestem czytelniczką piekielnych, czasami jak czytałam piekielne historie o związkach to zawsze zastanawiałam, czy to co tu ludzie tutaj opisują jest prawdą. Czy ludzie po tylu latach przeżytych razem mogą tak się zmienić. Trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Do teraz.

Tak jak wcześniej wspomniałam, miałam męża (powiedzmy Robert), poznaliśmy się około 10 lat temu na studiach. Byliśmy dobrymi znajomymi, on miał dziewczynę, ja też spotykałam się z chłopakami w tamtym czasie, nic poważnego. Na studiach jak to na studiach – dobra zabawa. Na III roku, Robert zerwał ze swoją dziewczyną, bardzo zbliżyliśmy się do siebie i chyba nie minęło więcej niż 3 - 4 miesiące jak zostaliśmy parą. Byliśmy jedną z tych „idealnych” par, większość kumpel na roku mi zazdrościła. Robert był bardzo zaradny, dobrze się uczył, był niesamowicie pomocny (nie tylko dla mnie) ale nawet dla moich znajomych. Nie miał problemu pomóc mojemu przyjacielowi jak mu się samochód zepsuł w środku nocy, pojechał go odebrać. Nie raz pomagał mojemu bratu w budowie domu. Człowiek do rany przyłóż. Był spełnieniem moich marzeń, otaczał mnie opieką i zawsze mogłam na niego liczyć. Kiedy patrzał na mnie, to wierzyłam, że zawsze mogę na niego liczyć i czułam, że mnie kocha.

Przeszliśmy razem wiele, w ciągu kolejnych lat zaręczyliśmy się, wzięliśmy ślub. Urodziło nam się jedno dziecko, później drugie. Przeszliśmy razem wiele, śmierć mojego brata, śmierć jego mamy, zwolnienie w pracy, odkrywanie własnych pasji, otwieranie firmy, choroby, ale pomimo tego wszystkiego, lata płynęły nam w zgodzie szacunku i miłości. Codziennie rozmawialiśmy o swoich potrzebach, codziennie staraliśmy się znaleźć kilka minut dla siebie, aby się przytulić, aby się pocałować.

Bywały dni, kiedy było to cholernie trudne. Bywały dni, kiedy się kłóciliśmy. Ale pomimo tego, on zawsze był, kiedy go potrzebowałam, a ja byłam, kiedy on mnie potrzebował. Wierzyłam, że byliśmy opoką, nie do ruszenia. Kiedy pojawiały się problemy on zawsze mówił „razem damy radę”.

3 lata temu otworzył własną firmę, całe swoje życie pasjonował się fotografią, miał kilka kursów, bardzo dobry sprzęt, po znajomości robił sesje fotograficzne, aż w końcu postanowił zająć się tym profesjonalnie. Przez lata zgromadził wielu zadowolonych klientów, dzięki temu od samego początku istnienia swojej firmy miał zlecenia. Z czasem zaczął robić zdjęcia na ślubach i sesje ślubne. Śluby/wesela często są w weekendy i nie raz wybywał na cały weekend. I wszystko grało i działało jak w dobrze naoliwionej maszynie. Do czasu, kiedy pojawiła się ona (powiedzmy Sylwia). Tzn. nie pojawiła się ot tak, była to nasza dawna znajoma ze studiów, mieszkała przez parę lat za granicą i powróciła do kraju. Widziała Roberta zdjęcia na FB/Instagramie/stronie i napisała do nas czy chcemy się spotkać, ma parę pytań, też chciałaby robić coś w kierunku fotografii. Oczywiście zgodziliśmy się, zaprosiliśmy ją do nas. Miło spędziliśmy czas wspominając studia Robert i Sylwia pogadali sobie o fotografii, jak zacząć i w jaki sprzęt zainwestować.

No i od tego się zaczęło. Co jakiś czas ona zaczęła pisać do Roberta, pytając się raz o obiektywy, raz o filtry, raz o lampy, raz o konwertery, raz o statywy, raz o tulejki, raz o czytniki. Robert jako dobry i uczynny człowiek, pisał z nią, czasem jeździł z nią do sklepów coś jej pomóc wybrać, kilka razy zaprosił ją na sesje jakie miał z klientami. Po jakimś czasie oświadczył mi, że jedzie z Sylwią na cały weekend robić zdjęcia na weselu i poprawinach. Szczęka mi opadła, byłam zła, że nie omówił tego ze mną. Nie jest to ciekawe, kiedy obca kobieta spędzą z twoim mężem weekend, a żona i dzieci czekają z utęsknieniem na tatę w domu (uprzedzając pytania czy zarzuty, wiem że on zarabiał w ten sposób na życie, ale nie musiał tego robić z nią). Oczywiście przytulił mnie i powiedział coś w stylu: „Głuptasku, nie bądź zazdrosna, mamy idealne życie, jesteś wspaniałą żoną, kochanką i mamą”. Okej, nie kłóciłam się, w końcu wciąż wierzyłam, że nasze małżeństwo to opoka, że taki inteligentny i rozsądny człowiek nie zrezygnowałby z takiego życia jakie ma, dla przelotnej znajomości.

Ale z każdym następnym razem, czułam ogromny niepokój i bezsilność, bo oczywiście... to nie był jednorazowy wyjazd. Kiedy próbowałam o tym rozmawiać, to zaczął się wściekać, że Sylwia chcę czegoś nauczyć, że mają te same zainteresowania, że chce jej pomóc a ja się czepiam. W 2019 roku w okresie wakacyjnym, miał 6 ślubów pod rząd, na każdy jeden jeździł z nią. I nie wiem kiedy to się zaczęło, nie wiem w którym momencie go straciłam. Ale go straciłam. A on stracił głowę... dla niej. Jednego wieczoru, powiedział, że musimy porozmawiać, wiedziałam, że coś wisi w powietrzu. Już nie patrzył na mnie tak jak kiedyś, zaczęłam płakać, bo wiedziałam o co chodzi. Powiedział tylko, że przeprasza, że nigdy nie planował się w niej zakochać, że to jest silniejsze od niego. Dodał, że uczucie do Sylwii jest tak silne, że nie może być i mieszkać dłużej ze mną. Bo kiedy jesteśmy razem, myśli tylko o niej. Wyprowadził się po świętach.

Wciąż pytam siebie, w którym momencie powinnam zareagować, w którym momencie powinnam powiedzieć - to nie jest normalne. Czy w ogóle mogłam mieć wpływ na rozwój tej sytuacji? Wierzyłam, że zaufanie, szacunek i miłość to wszystko czego nam trzeba. Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń między żonatym mężczyzną, a samotną kobietą. W ogóle przyjaźń między kobietą, a mężczyzną jest trudna, ale ja naiwnie chciałam wierzyć inaczej... Niektórzy ludzie pojawiają się w twoim życiu by uczynić go lepszym, a inni pojawiają się by rozwalić twój świat na maleńkie kawałeczki. Tak jak zrobiła to ona z moim życiem. Przykro mi, że nie wierzyłam wcześniej w niektóre wasze historie. Nawet "idealny" człowiek, może się zmienić nie do poznania. Teraz to wiem.

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (246)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…