Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86156

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając starą historię o psuciu sprzętu elektronicznego, oraz komentarze pod nią, przypomniałam sobie jak o mały włos sama bym się usmażyła, w sporej mierze z własnej głupoty...

Kilka lat temu zamieniliśmy mieszkanie. W naszym obecnym domu mieszkało młode małżeństwo i babcia lokatorki. W dniu przeprowadzki, po usunięciu sterty kartonów z korytarza, zauważyłam zwisający luźno kabel, niewidoczny wcześniej zza kartonów. W czasie oglądania mieszkania, kiedy jeszcze było umeblowane, w tym miejscu stała spora szafa, a obok niej mała szafeczka, na której stał telefon stacjonarny. Zapytałam byłą lokatorkę co to za kabel, bo nie było na nim żadnej końcówki, pomagającej w identyfikacji. Kobieta mu się przyjrzała, i orzekła, że to na pewno kabel od telefonu. Uwierzyłam jej, bo raz, że widziałam telefon w pobliżu, a dwa, w końcu mieszkała tam 14 lat, więc chyba powinna wiedzieć co to za kabel... A trzeba było zapytać jej męża...

Ponieważ ten kabel nie był mi do niczego potrzebny, a wkurzało mnie, że tak zwisa na środku ściany, i nie bardzo było jak go gdzieś ukryć, postanowiłam go uciąć jak najbliżej miejsca, z którego wychodził. Dziękuję wszystkim bogom, że użyłam kombinerek z gumowanymi uchwytami, bo inaczej bym pewnie nie pisała dziś tej historii. Bo kabel oczywiście nie był kablem telefonicznym, tylko elektrycznym, pociągniętym od żyrandola, a używanym przez poprzednich lokatorów do oświetlania wnętrza szafy. Mąż kobiety obciął go w czasie demontażu oświetlenia...

Jak tylko zacisnęłam na kablu kombinerki usłyszałam huk, zobaczyłam błysk, i zgasło światło w całym mieszkaniu, bo oczywiście wywaliło korki. Nie wiem jakim cudem nie spadłam przy tym z drabiny.

Od tamtej pory wykazuję wręcz paranoiczną ostrożność przy kontakcie z elektryką, zwłaszcza wszelkiej maści kablami. I tak sobie myślę, że w sumie powinnam opieprzyć faceta od góry do dołu, bo ani w dniu przeprowadzki, ani później, nie zająknął się słowem o niezaizolowanym kablu, zwisającym luźno, którego koniec znajdował się na wysokości ok. 1,5m nad podłogą, a my wprowadzaliśmy się tam z ciekawską sześciolatką... Nawet nie chcę myśleć co by się mogło wydarzyć gdyby moja córka złapała sobie ten kabel w rękę.

Swoją drogą zostawili nam jeszcze kilka niespodzianek, jak np. nie uszczelniony brodzik, przez który zalaliśmy sąsiada z dołu, zapchaną na głucho wentylację w kuchni, zawaloną śmieciami na wysokość ok. 1,2m zabudowę rur i liczników wody, czy też plastikowe rurki doprowadzające wodę do kranu w kuchni, wychodzące bezpośrednio z podłogi, bez żadnych zaworów, zabezpieczone biurową taśmą klejącą, i jeszcze kilka innych ciekawostek, które odkrywaliśmy w miarę zadomawiania się, i pewnie jeszcze jakieś odkryjemy.

W czasie oglądania mieszkania wszystko wyglądało fajnie, a potem okazało się, że bardzo wiele rzeczy było zrobionych prowizorycznie, tak żeby działało i wyglądało, ale po bliższym przyjrzeniu się wychodziły takie kwiatki, że głowa mała. A wyglądali na zupełnie normalnych, rozsądnych ludzi...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (127)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…