Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86220

przez ~JummyJumm ·
| Do ulubionych
O tym, jak mimo że człowiek pracuje, ma oszczędności i myśli, że go to nigdy nie spotka, może utracić płynność finansową. I to nie z własnej winy.

Jestem w ciąży i od początku jestem na (uzasadnionym) zwolnieniu, co mojemu pracodawcy januszowi pasowało, ponieważ w innym wypadku to on musiałby zapewnić dla mnie inne zajęcie, niż to wykonywane do tej pory (m. in. za dużo kg do podnoszenia itd).

Z powodu powiększającej się rodziny, w międzyczasie zdecydowaliśmy się też na zmianę mieszkania i postanowiliśmy w części posiłkować się kredytem hipotecznym. No i zaczęły się kwiatki.

Co ważne - umowę mam na czas nieokreślony.

Janusz w sierpniu wypłacił mi w gotówce ostatnie wynagrodzenie za lipiec, później przeszłam pod jurysdykcję ZUS. Janusz, nie wiedzieć czemu, razem z wynagrodzeniem wypłacił mi cały zaległy urlop (a było tego całkiem sporo, bo z urlopowaniem od zawsze był u nas w firmie problem i praktycznie wszyscy w firmie wybierali urlop "rok do tylu" czyli w '17 ten z '16, a ten z '17 w '18 itd.).

Minął sierpień, wrzesień i część października, przelewu z ZUS niet, a tu bank chce widzieć dochody. Idę do swojego oddziału ZUS, pytam, co i jak. Kobieta w informacji mówi, że nie ma mojego L4.

Poczułam uderzającą falę gorąca i musiałam wyjść, bo chyba bym tam padła.

Janusz postanowił nie odbierać moich telefonów. No to lecę do swojej lekarki.

Mówię, co i jak, wystraszona, że w sumie to wychodzi na to, że mnie w takim razie trzeci miesiąc w pracy nie ma bez uzasadnienia, że ZUS, że co się dzieje? Myślę sobie - starsza kobieta, może tych nowych e-zwolnień nie ogarnia. Ale nie, pani doktor loguje się do swojego systemu, mówi, że u niej ok, od niej wszystko elegancko poszło zarówno do ZUS, jak i do pracodawcy.

Janusz nadal nie odbiera.

No to wracam do ZUS.

Tym razem już inna pani mi mówi, że od lekarza to oni owszem, mają zaświadczenia od wtedy do wtedy, tylko brakuje od pracodawcy wniosku o wypłatę zasiłku.

Aha.

Piszę do Janusza SMS i wtedy jeszcze proszę o dostarczenie tego przeklętego zaświadczenia. Do siedziby firmy osobiście jechać mam za daleko, a i tak pewności żadnej, że go tam zastanę, więc telefon to jedyna droga kontaktu poza oficjalnymi pismami wysyłanymi tradycyjną pocztą, bo mój szef jest "niemailowy".

Janusz oddzwania następnego dnia: on nie wie, on się nie zna, mam dzwonić do księgowej. Przy czym księgowa nie jest nasza wewnętrzna, tylko jest to biuro rachunkowe (dalej BR) obsługujące naszego janusza i wiele innych firm.

Ale dzwonię. Tłumaczę, kim jestem, u kogo pracuję, co chcę. Chłopak po drugiej stronie telefonu mówi, że przekaże szefowej i dadzą znać.

Mija kolejny dzień, nikt nic nie daje znać, dzwonię sama do BR. Oni podobno wniosek wysłali, mam czekać, pewnie ZUS ma burdel. ZUS takiej informacji przez telefon nie udziela, bo nie mam profilu jakiegoś tam. OK, za kilka dni po drodze wstępuję do oddziału.

Wniosku niet.

Mogę sama napisać taki wniosek i umotywować opieszałością pracodawcy, który - uwaga, uwaga - ma 7 dni na dostarczenie tego wniosku po otrzymaniu mojego zwolnienia lekarskiego! (które otrzymuje praktycznie w tym samym momencie, w którym jest ono wypisane).

Jednocześnie z banku przychodzi informacja, że z powodu wynagrodzeń w gotowce a później opłacania składek przez Skarb Państwa, muszę dostarczyć jakieś świstki z ZUS i jeden od pracodawcy.

Z januszem ponownie kontaktu brak, Ponownie uderzam do BR.

Jest Listopad, decyzja kredytowa się opóźnia, właściciel nowego lokum się niecierpliwi, oszczędności topnieją, bo rachunki płacić trzeba, do lekarza chodzę prywatnie, musimy coś jeść, a starsze dziecko potrzebuje nowych ciuchów - ogólnie - życie.

ZUS w końcu robi przelew od sierpnia do października. Hurra.

Na papierki do banku czekam kolejny tydzień, bo janusz ma to w doopie, a BR robi mi grzeczność, że ze mną gada, bo w zasadzie oni nie mają obowiązku obsługiwać z osobna każdego pracownika swoich klientów.

Zaczyna się grudzień. Zawczasu dzwonię do BR z uprzejmą prośbą, żeby mnie nie zostawili na święta bez kasy. Dziewczyna po drugiej stronie uspokaja, że oni to dla wszystkich klientów robią raz w miesiącu, około 10-ego. No chyba nie.

Nadchodzi Wigilia, zasiłku niet.

Janusz nie odbiera, BR ma wolne aż do Nowego Roku. Za to jest pozytywna decyzja kredytowa! Zaczynamy remont, nadwyrężona poduszka finansowa się kończy.
Dzwonię do BR (bo janusz teraz już całkowicie jawnie ma mnie w doopie) i pytam, co z moim wnioskiem. Już wiem, że fachowo ma on nr Z3. Oni wysłali.

Idę do ZUS. Nie ma. Noż urwał nać! Znowu wypisuję wniosek sama. Żeby było śmieszniej, ZUS nie ma narzędzi prawnych, żeby zmusić takiego pracodawcę do dostarczenia dokumentów. Tego samego dnia znajduję w skrzynce informację, że była u mnie kontrola (mimo, że mam zwolnienie „B").

Szczęśliwie w połowie stycznia dostaję zaległy zasiłek.

Postanawiam wstępnie zgłosić sprawę do PIP.

Okazuje się, że przewinień janusza jest więcej: urlop wypłacony bezpodstawnie, uporczywa opieszałość w dostarczaniu dokumentów, brak przeszkolenia z odpowiedzialności karnej i finansowej dla osób pracujących na stanowiskach kasjera, wypłacanie wynagrodzenia w gotówce bez pisemnego wniosku pracownika.

Szczęśliwie po tygodniu ZUS robi zaległy przelew. Dobrze, bo remont pochłonął już prawie wszystkie przeznaczone na to oszczędności, a musiałam jeszcze zrobić dodatkowo płatne badania.

Dojrzewam, aby zgłosić sprawę do PIP. Wcześniej nie chciałam tego robić, bo cały czas miałam z tyłu głowy, że praca niezła i byłoby fajnie do niej po macierzyńskim wrócić. Teraz już wiem, że do takiego pracodawcy wracać nie mam zamiaru.

Żebym odebrała PIT, dzwoniła koleżanka z pracy, janusz udaje, że zapadł się pod ziemię.

Z samej kontroli PIP ja nic nie ugrałam, a janusz, mimo jeszcze innych odkopanych przewinień, napisał jakieś wyjaśnienia i zapłacił karę, której wysokość jest co najmniej śmieszna.

A ja na dzień dzisiejszy jestem bez pieniędzy za kolejnych 7 tygodni, stoję z zakupem mebli i mam nadzieję, że dziecko mi doczeka do terminu, żebym zdążyła resztę wyprawki dokupić.

A niby powinnam mieć na swoje przysłowiowe waciki, bo przecież cały czas pracowałam!

Praca u Janusza

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (131)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…