Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86300

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdyby Dante pisał swoją "Boską Komedię" w dzisiejszych czasach, w jednym ze swoich kręgów piekielnych umieściłby na pewno call center. W takiej pracy wszystko potrafi być piekielne: klienci, przełożeni, procedury, współpracownicy, ba, sam system pracy jest jakby wyjęty z czeluści piekielnych.

Moja pierwsza "poważna" praca, byłam młodziutka i jeszcze nieświadoma tego, że rekruter oddzwaniający w 2 godziny po wysłaniu CV, nie wróży nic dobrego :P No, chyba że w CV ktoś napisze, że robienie nadgodzin to jego hobby i kategorycznie nie zgadza się na wolne weekendy.

Praca w firmie outsourcingowej, projekt związany z pewną dużą siecią komórkową. Sprzedażówka, czyli po ludzku mówiąc, wciskanie super wspaniałej wyjątkowej oferty przez telefon. O ile w innych miejscach, w których pracowałam później, oprócz piekielności było też kilka jasnych stron, tak tutaj wszystko było belzebubiaste :P

1.Umowa. Oczywiście, zlecenie. Śmieszna stawka, nawet jak na tamte czasy. Miałam to nieszczęście, że umowę podpisywałam za pośrednictwem agencji. Co oznaczało stawkę godzinową niższą o złotówkę (w stosunku do osób zatrudnionych bezpośrednio przez firmę) i lojalkę na 3 miesiące. Czyli głupia ja, robiłam tam 3 miechy, bo inaczej musiałabym zwrócić pracodawcy koszty szkolenia. Z tego co pamiętam, było to 500 PLN.

2.Szkolenie wstępne. Lwia jego część to było korporacyjne pranie mózgu. Już po godzinie, każdy nowy pracownik miał w głowie wizję złotych rolexów, limuzyn z szoferem, willi w Miami i ogólne poczucie, że ta firma, jest jak twój drugi dom. Hura.
Część szumnie nazwana "szkoleniem technicznym" polegała na wręczeniu nam kiepskiej jakości kserówek z danymi technicznymi i rysunkami poszczególnych modeli telefonów i notebooków, które sieć komórkowa miała wówczas w ofercie. Więcej czasu poświęcono na naukę zbijania obiekcji ofia... klienta i udawanie, że świetnie się znasz na proponowanym przez ciebie sprzęcie.
Zapewniono nas też, że nasz pierwszy dzień na słuchawkach będzie dniem testowym, a wiec nikt nas nie będzie oceniał, będziemy mogli się oswoić z procedurami itp. Super. Dzień testowy w praktyce okazał się jedną godziną. Ja rozumiem, że czas jest względny, ale żeby aż tak?

3.Wykonywanie połączeń. Pracownicy nie dzwonili do klientów. Robił to program. Po przyjściu do pracy, trzeba się było zalogować i od tego momentu komputer non stop wykonywał automatyczne połączenia. Co wykluczało jakiekolwiek rozmowy z współpracownikami. Wyobraźcie sobie, że siedzicie tak kilka godzin ze słuchawkami na uszach i nie możecie się nawet odezwać do współpracownika, napić się czy szybko czegoś zjeść, bo w każdej chwili klient po drugiej stronie może odebrać telefon.

4.Przerwy. Wyliczone co do minuty. Na każdą godzinę pracy przysługiwało 5 minut przerwy, plus 15 minut obiadowej. I to nie było tak, że można było sobie pójść na 5 minut przerwy na siusiu. O nie. Na przerwę nie można było wychodzić częściej, niż co 2 godziny. Na 10 minut. Albo 15, na obiad. Jeśli komuś zachciało się takich bezeceństw jak 20 minut przerwy obiadowej, trzeba było zgłosić to przełożonemu przed rozpoczęciem pracy. Na każdej przerwie dylemat: wypić szybko kawę, wyjść na papierosa czy iść do toalety? A może spróbować coś zjeść? Hmm.

5.Czas pracy. Były 2 zmiany. Powiedzmy, że ranna zmiana 8-16, a popołudniowa 13-21. Wyglądało to tak, że albo się było zatrudnionym na rano albo na popo. Podczas szkolenia i rozmów kwalifikacyjnych uspokajano nas, że każdy pracownik ma prawo do jednej dowolnej zmiany w tygodniu. Czyli jak zazwyczaj pracujesz na popo, to możesz zgłosić, że chcesz w piątek iść na rano. Fajnie? Otóż nie, bo Ranne Ptaszki nie mogły pracować w poniedziałki na popo, a Dzieci Nocy nie mogły pracować na rano w piątki. Taki tam szczegół, o którym poinformował mnie święcie oburzony przełożony, kiedy wyraziłam zakazane prośby grafikowe.

6.Wynagrodzenie. Wspominałam, że było śmiechu warte. Ale żeby jeszcze firma mogła zaoszczędzić na frajerach, którzy zgodzili się dla nich pracować, wprowadziła bardzo ciekawy system naliczania godzin pracy. Z jednej strony, był program do wykonywania połączeń, gdzie było dokładnie wyszczególnione ile minut prowadziło się rozmowy, ile trwała przerwa obiadowa, techniczna czy szkolenie. Ale to nie wystarczało. Pracownicy mieli dostęp do specjalnego programu, gdzie trzeba było wpisywać bardzo dokładnie, co się robiło w konkretnych przedziałach czasowych. Np. 8:00-9:30 praca, 9:30-9:45 szkolenie z technik sprzedaży, 9:45-10:00 praca, 10:00-10:15 przerwa. Trzeba było się co jakiś czas logować ponownie do systemu, żeby zobaczyć, czy przełożony zatwierdził, to co wprowadziłeś. Jeśli coś było nie zatwierdzone, to trzeba było w czasie swojej przerwy/przed pracą/po pracy pójść sprawę wyjaśnić z przełożonym i od nowa wprowadzić właściwą informację. Jeśli się z tym spóźniłeś, pieniądze za niezatwierdzony czas pracy dostawałeś w kolejnym miesiącu.

Ale! To nie koniec atrakcji związanych z cudownym systemem. Jeśli przekroczyło się czas swoich przerw o DOSŁOWNIE 3 minuty w ciągu dnia, przełożony nakazywał pracownikowi wpisanie w system, że przez kwadrans miałeś nieodpłatną przerwę. Czyli za każde 3 minuty spóźnienia lub przekroczonej przerwy (przecież czas to pieniądz), odejmowano kilka złotych z wypłaty.

CDN.

call_center

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (109)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…