Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o piekielnych właścicielach zwierząt, ignorancji i ich niedbałym przygotowywaniu się przed finalnym zakupem/adopcją. Historia została napisana wspólnie z personą, któraż takowe "perełki" zdołała i na własną rękę wyłowić (nie posiada tu konta, zatem postanowiliśmy sklecić wszystko w jedno). Zapraszamy do lektury.

1. Zacznijmy od jakże piekielnej sytuacji dotyczącej skrajnie nieodpowiedzialnego nabywcy welonów.

Mężczyzna bowiem potraktował żywe zwierzęta niemal niczym przedmioty... Określał je jako "złote rybki", które według do dziś funkcjonujących stereotypów - nie wymagają niczego, prócz wody, jedzenia i... szklanej kuli. Nasz bohater postąpił zgodnie z owym przekonaniem. Bez żadnej własnej wiedzy na temat akwarystyki udał się do sklepu zoologicznego (gdzie wiadomo - wciskanie najgorszego kitu dla zysku to norma).

Był to najgorszy błąd, skazujący ryby na katusze.

Delikwent uwierzył bowiem we wszystko, cóż powiedziano mu na miejscu (nie miał przecież żadnych własnych wiadomości). Zgodnie z zaleceniami ekspedientów nabył kulę o pojemności 5 litrów (!), żwir, sztuczną roślinę oraz, cóż najważniejsze, trzy karasie ozdobne. Po zakupie udał się do miejsca swego zamieszkania. Na nowe zwierzaczki oczekiwały już dzieci głównego bohatera. Od razu, rzecz jasna, pisk, wrzawa oraz "podjarka" ze strony maluchów. Worki, w których znajdowały się rybki na czas transportu były cały czas obłapiane, niekiedy także spadały. Nie trzeba opisywać, z czym wiązało się to dla nieszczęsnych welonek. Po chwili dumny ojciec wsypał do wiadra żwir, przepłukał kamyki kilka razy, po czym przeniósł do naczynia. Następnie wlał zakupioną w Biedronce wodę mineralną, a malce umieściły w "akwarium" plastikową roślinę (de facto zabierającą i tak znikomą przestrzeń do pływania dla karasi). Przyszedł czas na wpuszczenie zwierzęcych lokatorów. Tutaj zamiast oswoić ryby z temperaturą w zbiorniku poprzez zanurzenie worka (który zresztą i tak nie mieścił się w kuli) pod powierzchnią wody, szanowny pan wlał od razu całą zawartość do środka. Następnie pozwolił swemu potomstwu, by "nakarmiło" welonki (które zestresowane przybyciem do nieznanego otoczenia zwierzę ma akurat ochotę na spożywanie pokarmu?). Oczywiście, "przypadkowo" wsypało się za dużo karmy... Efekt wiadomy - masa pokarmu w toni wodnej oraz na dnie. Istny raj dla bakterii, filtra - cóż jasne - brak. Nie było zarówno filtra, jak i napowietrzacza. Nabywca twierdził w końcu, iż welony należą do ryb, które pobierają tlen z powierzchni wody, jakże czynią to bojowniki...

Najbardziej absurdalny wydaje się jednakże bezpośredni powód zakupu ryb. Jakże stwierdza sam nabywca, był niedawno nad jeziorem, jego córeczki poszukiwały przy brzegu ryb. W pewnej chwili znalazły gnijące ścierwo wodnego stworzenia, zaczęły się nim bawić. W końcu ojczulkowi zrobiło się ich szkoda - córki wszakże muszą urządzać sobie zabawę z rozkładającym się rybim truchłem... Postanowił zatem sprawić im lepszy obiekt zainteresowania - wybór padł na żywe rybki...

Niestety nie mamy wiadomości na temat dalszych losów karasi. Można jedynie podejrzewać, iż w takowych warunkach nie wiodły zbyt długiego, a już na pewno szczęśliwego żywota.

Dla laików, jeśli o akwarystykę chodzi, zacytuję trzy, bardzo istotne podpunkty z portalu krewetkomaniaka.

"W kuli ze względu na jej kształt nie następuje prawidłowa wymiana gazowa. Innymi słowy ryba jest duszona a woda kiśnie. Tak, bojownik oddycha powietrzem, ale bardzo słaba wymiana CO2 na O2 (wymiana gazowa) prowadzi do wzrostu szkodliwych związków azotowych, a nawet do śnięcia ryb".

"Welonka w kuli karłowacieje. Jeżeli akwarium jest za małe – a kula na pewno jest za mała, rybka przestaje rosnąć. Niestety jej wnętrzności ( żołądek, jelita itp.) nadal rosną. W końcu są tak uciśnięte, że ryba umiera. Jest to powolna i strasznie męcząca śmierć".

"Rybka pływa w kółko, co w krótkim czasie doprowadzi do problemów z błędnikiem. Taka rybka przeniesiona do normalnego akwarium nie odzyska już zdrowia i do końca będzie się miotała i próbowała się 'odnaleźć'".

2. O innym przypadku właścicieli - idiotów dane było mi dowiedzieć się podczas wizyty w schronisku. Pewna bardzo uprzejma białogłowa oprowadzała mię po całym obiekcie, ukazując kejtry wszelkiej maści. Od całkiem wątłych, malutkich - aż po istne giganty. Mą uwagę przykuł jednakże średnich rozmiarów kundel o brązowej, przecinanej gdzieniegdzie przez blizny sierści i podobnej też barwy ślepiach, czarnej prędze na krzyżu, tudzież jaśniejszym, zakręconym ogonie. Spytałam o jego przeszłość, ciekawiło mnie bowiem, jakżeż tu trafił. I tu właśnie piekielność się zaczyna...

Pies pierwej został znaleziony na obrzeżach Leszna. Dość prędko znalazł nowego właściciela - zainteresowało się nim pewne małżeństwo. I tak, jakże podczas ankiety przedadopcyjnej delikwenci sprawiali wrażenie odpowiedzialnych, opiekuńczych - tak rzeczywistość okazała się zaiste oburzająca.

Piekielni zakuli nieszczęsne zwierzę w łańcuch przy budzie (owszem, ofiara takowego traktowania po dziś dzień ma ubytki w futrze, w okolicach karku), za próby ucieczki karząc głodówką, bądź mantem(stąd i ślady na łapach, tudzież głowie). Gehenna trwała dwa lata, aż sąsiad nie dostrzegł całego cyrku i doniósł nań.

3. Ostatni punkt tejże historii opowiada o uczniu mej klasy, który to upaja swego kociambra... Piwem. Po samym fakcie nasz mały psychopata kopie zwierzaka, by później, łapiąc go za głowę (kociak, według własnych słów dumnego piekielnego - był zbyt pijany, by zareagować, nie szamotał się zbytnio) z impetem wrzucił do skrzynki pocztowej.

Ludzie bywają nieobliczalni. Czy doprawdy, takiż trud sprawia im zaopatrzenie się w niezbędne informacje na temat samej opieki? Zwierzę to obowiązek, nie zabawka.

Pupilki

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (114)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…