Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86384

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wszyscy wiemy, jak jest. Zagrożenie. Epidemia. Koronawirus. Media nieustannie donoszą o kolejnych przypadkach zarażenia. Rząd wydaje coraz bardziej rygorystyczne zalecenia dla obywateli, żeby chociaż częściowo opóźnić szerzenie się epidemii. Wszyscy mówią tylko o jednym - o tym, jak jest i kiedy to się skończy.

W tym koronawirusowym szaleństwie chciałam zwrócić Waszą uwagę na dramatyczną sytuację setek tysięcy polskich przedsiębiorców. Na pewno dotarły już do Was informacje o tym, jak bardzo zagrożona jest nasza gospodarka, o całej tej tarczy antykryzysowej, zwolnieniach, niepewności, ale czy znacie blisko kogoś, kto powiedziałby Wam, jak jest naprawdę? No, to ja spróbuję opowiedzieć Wam, jak to wygląda z mojej perspektywy.

Jestem młodą kobietą, przedsiębiorcą. Od kilku lat prowadzę działalność kosmetyczną w centrum jednego z dużych polskich miast. Jakiś czas temu zdecydowałam się na wynajem większego lokalu i zatrudnienie kilku kosmetyczek. Inwestycja była duża. Władowałam w nią całe swoje oszczędności, a w pierwszych miesiącach wszystkie zyski inwestowałam dalej, żeby zapewnić sobie i pracownicom jak najlepsze warunki, a klientkom - jak najwyższy poziom usług i jak najszerszą ofertę. Inwestowałam w sprzęty, produkty, szkolenia. Wychodziłam z założenia, że uczciwym będzie (mimo że to nie jest standard w branży) zaproponowanie dziewczynom umów o pracę, bo sama pracowałam kiedyś na śmieciówkach i wiem, jakie to było dla mnie trudne, kiedy się rozchorowałam i dostawałam przez to niższą wypłatę. Pracowało nam się świetnie. Nasz salon cieszył się bardzo dobrą opinią, grafiki były pełne. Klientki chwaliły miejsce, jakość usług i atmosferę. Aż tu nagle... Pojawił się kochany koronawirus :)

1 kwietnia weszło rozporządzenie, zakazujące salonom kosmetycznym pracy. Totalnie się z nim zgadzam, sama zamknęłam salon już wcześniej. To wyjątkowa sytuacja i kroki zapobiegające szerzeniu się epidemii są jak najbardziej na miejscu, ale... No właśnie, musi być jakieś ale. Mianowicie - właściciele takich biznesów jak mój (a także całej branży hotelarskiej, turystycznej, gastronomicznej i tak dalej) z dnia na dzień zostali pozbawieni środków do życia. Mało tego - duża część popadła w długi! Czemu? Ano temu, że obroty są zerowe, a koszty - w większości przypadków - dalej są takie same albo ciutkę niższe. Niektóre miasta zwolniły przedsiębiorców z płacenia czynszów za lokale i to jest fantastyczna, realna pomoc. Niektórzy właściciele nieruchomości obniżyli czynsze. Większość jednak płaci nadal tyle samo (w przedziale od 1000 do nawet 10 000 zł, a są i droższe). Trzeba utrzymać zarówno lokal, jak i pracowników. Zatrudnienie na umowie o pracę na najniższej krajowej (2600 zł brutto) to koszt miesięczny dla pracodawcy 3 132,48 zł. Jeśli takich osób zatrudniamy na przykład 3, kosztują nas już ok. 9400 zł. Do tego koszt księgowości (u mnie w ostatnim czasie to były faktury na ok. 340 zł/m-c), ochrony, odbioru odpadów, systemu rezerwacji on-line, ubezpieczenia i masy innych rzeczy, których z reguły nie da się zawiesić, bo te firmy też mają swoje zobowiązania. Inwestycje zostały już poniesione - badania wstępne, szkolenia, wdrożenia. Planując zatrudnienie, bierzemy pod uwagę również zwolnienia lekarskie, płatne urlopy, koszty amortyzacji sprzętów. Wiele rzeczy musimy przewidzieć, ale nikt, kompletnie NIKT nie był w stanie przewidzieć takiej sytuacji, jaką mamy obecnie.

Gdyby w normalnym trybie pracy jedna z moich pracownic wylądowała na L4 i musiałabym jej za nie zapłacić, nie byłoby problemu. Często pracowałam w salonie po 10 godzin i dłużej, kiedy była taka potrzeba, mimo że miałam mnóstwo innych obowiązków poza osobistym wykonywaniem usług. Jeśli byłabym w tej chwili zmuszona tak pracować, żeby zapłacić komuś na zwolnieniu lekarskim, nie byłoby problemu. Brałam to pod uwagę, zatrudniając. Tylko że... Ja NIE MOGĘ pracować. Salon NIE MOŻE pracować. Nie przynosi ŻADNYCH ZYSKÓW. Co w takiej sytuacji...?

Jest oczywiście tarcza antykryzysowa, ale:
- pomoc nie należy się wszystkim (mi akurat przysługuje zwolnienie z ZUS-u i, być może, jednorazowa zapomoga w kwocie 2080 zł),
- dodzwonienie się do ZUS-u z jakimkolwiek pytaniem graniczy z cudem (wczoraj byłam 800 w kolejce),
- nawet jeśli w tej chwili złożymy wniosek, nie mamy pojęcia, kiedy dostaniemy ewentualna pomoc.

Realnie rzecz ujmując - póki co nie mamy nic (poza obietnicami). Tak, tak, moja mama też myślała, że to, co mówią w wiadomościach, działa i pomaga. Jeszcze nikomu nie pomogło ;)

Zakładam, że część z Was (która dotarła do tego miejsca mojego wywodu ;)) ma w głowie taki a nie inny obraz polskiego przedsiębiorcy. Mnie też jeszcze parę lat temu właściciel firmy kojarzył się z dużym brzuchem, drogim samochodem i brakiem empatii. Byłam zdania, że skoro biznes prosperuje i przynosi tysiące przychodu miesięcznie, to przedsiębiorca powinien być na tyle mądry, żeby te pieniądze sobie odłożyć i trzymać na czarną godzinę. W swoich poglądach szłam jeszcze dalej - skoro biznesy nie funkcjonują, powinno się je zamknąć. Tylko że rzeczywistość wygląda inaczej.

Większość biznesów ma naprawdę duże koszty. U niektórych to 5000, u innych 50 000 miesięcznie. W miarę wzrostu kosztów, zmieniają się również obroty, ale wcale nie jest powiedziane, że firma, której miesięczne przychody wynoszą 1 000 000, zarabia więcej, niż freelancer, który miesięcznie wystawia faktury na 10 000 zł. Może się tak zdarzyć, że obie te firmy zarobią dla swojego właściciela taką samą kwotę, bo prace się przeciągnęły/pracownicy poszli na L4/nie sprzyjała pogoda/klienci się wysypali/wstaw cokolwiek. Prowadzenie firmy to ogromne ryzyko, a dopiero teraz - w obliczu epidemii - widzimy, jak duże.

Znam wielu przedsiębiorców. Wszyscy (poza właścicielami e-sklepów) notują teraz olbrzymie straty. Sama mam miesięcznie ponad 10 000 zł kosztów i 3 pracownice na utrzymaniu (L4, za które płacę, bo na L4 wcześniej nie były). Podjęłam już decyzję o zamknięciu biznesu. Obowiązuje mnie 3-miesięczny okres wypowiedzenia umowy najmu lokalu, więc to następne 10 000 zł kosztów. Moje oszczędności skończyły się już w tamtym miesiącu. Próbuję sprzedać samochód, ale kto teraz go kupi? Producent maseczek? (Jeśli znacie jakiegoś, dajcie namiar ;))

Moja sytuacja nie jest jednak najgorsza. Znam dziewczyny, które zatrudniały po 10-20 osób, a ich czynsze za najem są kilka razy wyższe niż mój. Jak sobie radzić? Kredyty? A skąd mieć pewność, że za 2-3-4 miesiące wrócimy do normy i że kobiety dalej będą chciały korzystać z usług salonów kosmetycznych? To jednak dobro luksusowe i jeśli kryzys się pogłębi, może nie być ich na to stać.

Koronawirus jest piekielny, ale w takiej sytuacji równie piekielni okazują się (niestety) pracownicy. W momencie zagrożenia większość zaczyna myśleć wyłącznie o własnym tyłku, nie widząc dramatu pracodawców. Sypią się L4, oczekiwania, roszczenia. W Internecie pełno artykułów o prawach pracowniczych. A skąd na to wszystko brać pieniądze...? Nie brakuje też tekstów o tym, jak to pracodawcy nie wywiązali się ze swoich obowiązków, bo wysłali na przymusowy urlop albo na pracę zdalną, nie zapewniając odpowiedniego sprzętu czy czegoś tam. Ludzie, puknijcie się w głowę! Wasi pracodawcy stają na rzęsach, żeby utrzymać Wasze stanowiska pracy! Przydałaby się odrobina lojalności i zrozumienia. Weźcie pod uwagę, że przedsiębiorca to taki sam człowiek, jak Wy i nie wyczaruje nagle pieniędzy, skoro biznes nie prosperuje. Nie rozumiem, dlaczego w takiej chwili niektórzy uznają, że to, co im się należy, jest ważniejsze niż wszystko inne. Co ma zrobić przedsiębiorca? Wziąć kredyt na Wasze L4? Spróbujcie postawić się w sytuacji pracodawcy i zastanowić 2 razy, zanim zażądacie respektowania swoich praw. Jesteśmy w koszmarnej sytuacji. Wszyscy jedziemy na jednym wózku. Jeśli jesteście w stanie pomóc firmom, w których pracujecie - pomóżcie. Może Wasz szef potrzebuje pomocy w dystrybucji towarów z magazynu wśród Waszych znajomych, może zamiast L4 możecie dogadać się inaczej. Rozmawiajcie, pytajcie, angażujcie się. Nie pozwólcie, żeby epidemia uwydatniła najgorsze z cech Waszego charakteru.

W dniach 30-31.03.20 zamknięto i zawieszono 16 700 działalności w Polsce. To 16 700 dramatów ludzi, którzy są w większości w strasznej sytuacji finansowej. Każda z tych historii to tysiące wyrzeczeń, poświęceń, stresu i łez. Mnóstwo ludzi zostało bez pracy z dylematem, co robić dalej. Ja myślę o przebranżowieniu. Od 2 tygodni siedzę nad nowym tematem, który (mam nadzieję) za niedługo stanie się moim zawodem. Podchodzę do sprawy elastycznie i wiem, że sobie poradzę (chociaż chce mi się płakać na myśl o zamknięciu biznesu, w który włożyłam całe swoje serce). Zamknę działalność i pójdę na etat, jak tylko sytuacja się uspokoi. Jednocześnie wspominam czas, kiedy byłam pracownikiem na UoP i wiem, że nie zniosłabym teraz myśli o narażaniu kogoś na utrzymywanie mnie w imię "praw pracowniczych". Czy po epidemii podejście pracowników się zmieni...? Jak ta piekielna sytuacja wpłynie na nasz rynek pracy?

Było chaotycznie i z lekką goryczą, ale tak właśnie się czuję. Zostawiam Was z refleksją.

uslugi

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 264 (282)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…