Takie parszywe czasy nastały, że w kraju gdzie mieszkam mamy teraz tak zwany "lockdown". Restrykcje są, ale obywatele mają prawo do jednej godziny aktywności fizycznej dziennie na powietrzu, czyli np. bieganie, jazda na rowerze, spacer z psem i można tą aktywność uskuteczniać z członkami rodziny z tego samego gospodarstwa domowego. I tu zaczyna się piekielna historia:
Dalszemu sąsiadowi ktoś wszedł "w szkodę". Normalnie przelazł przez płot, ignorując oznaczenia ścieżki i zaczął ganiać owce. Sąsiad gościa pogonił, po czym opisał całą sytuację na wioskowym forum. Jak to się mówi "wpadło gówno w wentylator", okazał się, że nie tylko jemu przydarzyła się taka historia.
Wielu "miastowych" stwierdziło, że będą uskuteczniać dozwoloną aktywność fizyczną na wsi, a że trzeba dojechać? Oj tam, oj tam, dojazd przecież się nie liczy jako sama aktywność!
Zaroiło się więc na ścieżkach, od turystów z dużych miast, oddalonych o jakieś 70-100 mil od naszej głuszy. Parkingi zamknięte? Co to dla nich, poparkują wzdłuż drogi i na bramach. Zakaz wstępu? No ale trzeba przecież zrobić sobie selfiaszka z krową/koniem/owcą/niepotrzebne skreślić, bo przecież po to te zwierzaki są. Zabrać śmieci ze sobą? A po co? Niech wioskowi zbierają, poza tym zwierzęta i tak zeżrą odpadki.
Nasz dostawca siana niedawno wywalał z łąki rodzinkę, która rozłożyła się piknikiem, a mój mąż wczoraj osobiście pogonił z pastwisk młodą parkę usiłującą karmić konie.
Jeśli nałożą na nas wszystkich więcej restrykcji, to przynajmniej będziemy wiedzieć kogo winić. A tymczasem sąsiedzi zakładają CCTV, albo maniakalnie sprawdzają nagrania. Z tej całej sytuacji wszyscy pewnie wyjdziemy z grubą paranoją.
PS. Skąd wiemy, że to obcy ludzie i obce samochody? Z kart parkingowych naklejonych od środka na szybach.
PS.2. Policja? Tak, ostatnio widziałam dwójkę policjantów na wylotówce w pobliskim miasteczku, sprawdzających kto i dokąd jedzie. To było trzy dni temu.
Dalszemu sąsiadowi ktoś wszedł "w szkodę". Normalnie przelazł przez płot, ignorując oznaczenia ścieżki i zaczął ganiać owce. Sąsiad gościa pogonił, po czym opisał całą sytuację na wioskowym forum. Jak to się mówi "wpadło gówno w wentylator", okazał się, że nie tylko jemu przydarzyła się taka historia.
Wielu "miastowych" stwierdziło, że będą uskuteczniać dozwoloną aktywność fizyczną na wsi, a że trzeba dojechać? Oj tam, oj tam, dojazd przecież się nie liczy jako sama aktywność!
Zaroiło się więc na ścieżkach, od turystów z dużych miast, oddalonych o jakieś 70-100 mil od naszej głuszy. Parkingi zamknięte? Co to dla nich, poparkują wzdłuż drogi i na bramach. Zakaz wstępu? No ale trzeba przecież zrobić sobie selfiaszka z krową/koniem/owcą/niepotrzebne skreślić, bo przecież po to te zwierzaki są. Zabrać śmieci ze sobą? A po co? Niech wioskowi zbierają, poza tym zwierzęta i tak zeżrą odpadki.
Nasz dostawca siana niedawno wywalał z łąki rodzinkę, która rozłożyła się piknikiem, a mój mąż wczoraj osobiście pogonił z pastwisk młodą parkę usiłującą karmić konie.
Jeśli nałożą na nas wszystkich więcej restrykcji, to przynajmniej będziemy wiedzieć kogo winić. A tymczasem sąsiedzi zakładają CCTV, albo maniakalnie sprawdzają nagrania. Z tej całej sytuacji wszyscy pewnie wyjdziemy z grubą paranoją.
PS. Skąd wiemy, że to obcy ludzie i obce samochody? Z kart parkingowych naklejonych od środka na szybach.
PS.2. Policja? Tak, ostatnio widziałam dwójkę policjantów na wylotówce w pobliskim miasteczku, sprawdzających kto i dokąd jedzie. To było trzy dni temu.
Ocena:
130
(140)
Komentarze