Jak angielska pani chciała zgnoić polskiego niewolnika.
Na początku pobytu w Anglii mieszkałem w norze nazywanej pokojem, w piętrowym mieszkaniu, razem z ośmioma innymi osobami, głównie Polakami. Standard nory odpowiadał cenie, czy raczej cena standardowi, znaczy jedno i drugie było najniższe możliwe, ale o to chodziło na początek, żeby jak najszybciej się ustabilizować finansowo i przeprowadzić do pojedynczego mieszkania o normalnym standardzie.
Zasady w takiej norze są proste, a najważniejsza jest taka, że każdy sprząta po sobie i tylko po sobie. Jak ktoś posprząta po kimś, a tamten już nigdy nie kiwnie palcem, wiedząc, że zrobi to za niego ktoś inny.
Do nory, w której mieszkałem, przychodziła od czasu do czasu znajoma właściciela, w sumie to nie wiem po co, ale nie mój interes. Zjadłem obiad, myję po sobie gary, skończyłem, a ona do mnie:
- A tego czemu nie umyłeś? - pokazując na stertę naczyń przy zlewie.
- Bo to nie moje.
- No ale możesz umyć!
- Nie będę sprzątał po innych.
- Ale tu mieszkasz!
- A ty tu nie mieszkasz, więc przestań się wtrącać w cudze sprawy.
Nastąpił klasyczny foch, ale się zamknęła. Jak wyszła to obecni przy tej sytuacji współlokatorzy mnie zaczęli straszyć:
- Ona pójdzie na skargę do właściciela! Wywali cię!
- Ojej i co ja teraz zrobię? Może przeniosę się do jednej z podobnych nor, za taką samą albo niższą cenę, których w okolicy jest mnóstwo?
Właściciel, tak jak się spodziewałem, przy najbliższym odbieraniu pieniędzy nawet słowem o tej sytuacji nie wspomniał.
Na początku pobytu w Anglii mieszkałem w norze nazywanej pokojem, w piętrowym mieszkaniu, razem z ośmioma innymi osobami, głównie Polakami. Standard nory odpowiadał cenie, czy raczej cena standardowi, znaczy jedno i drugie było najniższe możliwe, ale o to chodziło na początek, żeby jak najszybciej się ustabilizować finansowo i przeprowadzić do pojedynczego mieszkania o normalnym standardzie.
Zasady w takiej norze są proste, a najważniejsza jest taka, że każdy sprząta po sobie i tylko po sobie. Jak ktoś posprząta po kimś, a tamten już nigdy nie kiwnie palcem, wiedząc, że zrobi to za niego ktoś inny.
Do nory, w której mieszkałem, przychodziła od czasu do czasu znajoma właściciela, w sumie to nie wiem po co, ale nie mój interes. Zjadłem obiad, myję po sobie gary, skończyłem, a ona do mnie:
- A tego czemu nie umyłeś? - pokazując na stertę naczyń przy zlewie.
- Bo to nie moje.
- No ale możesz umyć!
- Nie będę sprzątał po innych.
- Ale tu mieszkasz!
- A ty tu nie mieszkasz, więc przestań się wtrącać w cudze sprawy.
Nastąpił klasyczny foch, ale się zamknęła. Jak wyszła to obecni przy tej sytuacji współlokatorzy mnie zaczęli straszyć:
- Ona pójdzie na skargę do właściciela! Wywali cię!
- Ojej i co ja teraz zrobię? Może przeniosę się do jednej z podobnych nor, za taką samą albo niższą cenę, których w okolicy jest mnóstwo?
Właściciel, tak jak się spodziewałem, przy najbliższym odbieraniu pieniędzy nawet słowem o tej sytuacji nie wspomniał.
anglia emigracja
Ocena:
131
(163)
Komentarze