Zemsta to jedno z najcudowniejszych uczuć jakich można doświadczyć.
Przez jeden rok studiów wynajmowałem razem z kolegą mieszkanie blisko uczelni. Jak to w studenckich mieszkaniach, bywały czasem imprezy. Pewnego dnia mieliśmy organizować gruby melanż. Nazajutrz kolega miał jechać do domu rodzinnego, więc byłem przeciwny organizacji imprezy u nas, gdyż zostałbym sam do sprzątania po wszystkim. Kolega mówi, że spoko, że on pojedzie dopiero jak posprzątamy. Wstaniemy, ogarniemy mieszkanie i dopiero pojedzie. Uwierzyłem mu, choć nie powinienem, bo był typem cwaniaczka, który lubi wyręczać się innymi.
Budzę się koło 11 na kacu, rozglądam się, burdel nieziemski, a kolegi nie ma. Dzwonię, ale nie odbiera. Jego butów i kurtki też nie ma, do pokoju mu nie zaglądałem oczywiście, ale wszystko wskazywało na to, że pojechał po cichu z samego rana i zostawił mnie z okrutnym bałaganem po imprezie. Posprzątałem, trudno. Czyszcząc obrzygany kibel byłem pewien, że nie zostawię tak tego. Kolega zadzwonił dwa dni później i wcisnął jakąś ściemę, że coś mu wypadło, miał coś rano do ogarnięcia, a potem od razu musiał jechać i nie mógł posprzątać ze mną. Nie ciągnąłem tematu, ale zapamiętałem i postanowiłem poczekać na odpowiedni moment. Później, jak wrócił, ani nie przeprosił ani nawet w żaden sposób nie próbował mi tego zrekompensować, choćby stawiając przysłowiowe piwo. Zamiast tego nadal cwaniakował i wydawało mi się, że próbuje jeszcze bardziej się mną wyręczać od momentu jak zobaczył, że raz mu się udało. Klamka zapadła.
Odpowiedni moment nadszedł kilka lat później, już po studiach. Cwaniaczek się przeprowadzał i szkoda mu było kasy na ekipę przeprowadzkową, ale przypomniał sobie że mam dostawczaka i mogę mu pomóc.
- Oczywiście - mówię - pewnie, że ci pomogę.
Umówiliśmy się, że zniesie wszystko na dół przed blok, a ja podjadę i załadujemy. Umówionego dnia do mnie dzwoni i mówi, że właśnie znosi rzeczy i że mogę już właściwie podjechać. Powiedziałem mu, że mam coś do załatwienia i będę później, ale niech zniesie wszystko to akurat załadujemy jak podjadę.
W końcu podjeżdżam pod klatkę i widzę go jak stoi ze swoimi rzeczami - kilka dużych kartonów i jakieś tam meble. Podjechałem najbliższej jak się dało, otworzyłem okno, pokazałem mu środkowy palec i śmiejąc się odjechałem.
Od razu zaczął wydzwaniać i wypisywać co ja w ogóle robię, co to ma być, itd. Poczekałem aż się trochę bardziej nakręci, aż w końcu odebrałem i mówię:
- Pamiętasz jak mnie zrobiłeś w ch*ja i musiałem za ciebie sprzątać, choć zarzekałeś się, że pomożesz? No, to teraz sobie na plecach te graty tachaj, frajerze!
- Ty jesteś jakiś po***bany! - powiedział i się rozłączył.
Koleżka auta nie miał, mieszkanie musiał zdać tego samego dnia, nowe lokum było w innym mieście, oddalonym o 40 km, a on został sam z rzeczami przed blokiem.
Znajomość oczywiście się zakończyła, ale było warto!
Przez jeden rok studiów wynajmowałem razem z kolegą mieszkanie blisko uczelni. Jak to w studenckich mieszkaniach, bywały czasem imprezy. Pewnego dnia mieliśmy organizować gruby melanż. Nazajutrz kolega miał jechać do domu rodzinnego, więc byłem przeciwny organizacji imprezy u nas, gdyż zostałbym sam do sprzątania po wszystkim. Kolega mówi, że spoko, że on pojedzie dopiero jak posprzątamy. Wstaniemy, ogarniemy mieszkanie i dopiero pojedzie. Uwierzyłem mu, choć nie powinienem, bo był typem cwaniaczka, który lubi wyręczać się innymi.
Budzę się koło 11 na kacu, rozglądam się, burdel nieziemski, a kolegi nie ma. Dzwonię, ale nie odbiera. Jego butów i kurtki też nie ma, do pokoju mu nie zaglądałem oczywiście, ale wszystko wskazywało na to, że pojechał po cichu z samego rana i zostawił mnie z okrutnym bałaganem po imprezie. Posprzątałem, trudno. Czyszcząc obrzygany kibel byłem pewien, że nie zostawię tak tego. Kolega zadzwonił dwa dni później i wcisnął jakąś ściemę, że coś mu wypadło, miał coś rano do ogarnięcia, a potem od razu musiał jechać i nie mógł posprzątać ze mną. Nie ciągnąłem tematu, ale zapamiętałem i postanowiłem poczekać na odpowiedni moment. Później, jak wrócił, ani nie przeprosił ani nawet w żaden sposób nie próbował mi tego zrekompensować, choćby stawiając przysłowiowe piwo. Zamiast tego nadal cwaniakował i wydawało mi się, że próbuje jeszcze bardziej się mną wyręczać od momentu jak zobaczył, że raz mu się udało. Klamka zapadła.
Odpowiedni moment nadszedł kilka lat później, już po studiach. Cwaniaczek się przeprowadzał i szkoda mu było kasy na ekipę przeprowadzkową, ale przypomniał sobie że mam dostawczaka i mogę mu pomóc.
- Oczywiście - mówię - pewnie, że ci pomogę.
Umówiliśmy się, że zniesie wszystko na dół przed blok, a ja podjadę i załadujemy. Umówionego dnia do mnie dzwoni i mówi, że właśnie znosi rzeczy i że mogę już właściwie podjechać. Powiedziałem mu, że mam coś do załatwienia i będę później, ale niech zniesie wszystko to akurat załadujemy jak podjadę.
W końcu podjeżdżam pod klatkę i widzę go jak stoi ze swoimi rzeczami - kilka dużych kartonów i jakieś tam meble. Podjechałem najbliższej jak się dało, otworzyłem okno, pokazałem mu środkowy palec i śmiejąc się odjechałem.
Od razu zaczął wydzwaniać i wypisywać co ja w ogóle robię, co to ma być, itd. Poczekałem aż się trochę bardziej nakręci, aż w końcu odebrałem i mówię:
- Pamiętasz jak mnie zrobiłeś w ch*ja i musiałem za ciebie sprzątać, choć zarzekałeś się, że pomożesz? No, to teraz sobie na plecach te graty tachaj, frajerze!
- Ty jesteś jakiś po***bany! - powiedział i się rozłączył.
Koleżka auta nie miał, mieszkanie musiał zdać tego samego dnia, nowe lokum było w innym mieście, oddalonym o 40 km, a on został sam z rzeczami przed blokiem.
Znajomość oczywiście się zakończyła, ale było warto!
Ocena:
230
(478)
Komentarze