Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86585

przez ~barfly ·
| Do ulubionych
Największym debilem, jakiego poznałam w moim dotychczasowym życiu jest mój były szef. Pracowałam kilka lat temu w modnym pubie w mieście studenckim. Praca fajna, sama wtedy studiowałam, więc nocna praca mi odpowiadała, było wesoło i starczało na waciki. Szef nie pokazywał się tam za często, na zmianie zawsze był barman, kelnerka lub dwie i dwie osoby w kuchni.

Szczerze to nie wiem jakim cudem taki osioł jak mój szef dorobił się tak dobrze prosperującego biznesu, bo w czasach, kiedy tam pracowałam podkopywał tylko interes, a pracownicy latali potem i prostowali po nim.

Najlepszy przykład. Jak wspomniałam, miasto pełne studentów, blisko uniwersytetu, więc przychodziło mnóstwo studenciaków. Wiadomo, że nie jest to najbogatsza klientela, więc ciągnęło ich tam, gdzie było najtaniej czyli m.in. do nas. Szef stwierdził pewnego dnia, że nie chce, aby jego lokal był kojarzony z miejscem urzędowania głośnych studentów i chciałby mieć więcej zagranicznych turystów, biznesmenów itd. Co zrobił? Obniżył cenę piwa i shotów. Szok, bo studenci zaczęli pchać się do nas drzwiami i oknami. Nasza wina, że ich wpuszczamy.

W weekend czasem mieliśmy na zmianie ochroniarza. Nie był to typowy bramkarz, ale czasem rozglądał się na zewnątrz i nie wpuszczał niektórych. Koleś był naprawdę w porządku, unikał wpuszczania pijanych, szukających zaczepki itd. Zdarzyło się kiedyś, że nie wpuścił jakiegoś awanturnika, który zataczał się przed wejściem i darł gębę, że zna szefa, wszyscy wypier... bo teraz idę ja, wielki przyjaciel waszego szefa, rozkładajcie czerwony dywan. Ochroniarz grzecznie powiedział mu, że dziś do nas nie wejdzie. Typ okazał się faktycznie znajomym szefa i się poskarżył. Szef zwolnił ochroniarza z powodu braku szacunku.

Lokal aspirował jakiś czas do miana restauracji. Nie wiem, czy restauracją można nazwać miejsce, gdzie może co 50 klient zamawia coś do jedzenia. Może było by inaczej, gdyby jedzenie było choć trochę zjadliwe. Na kuchni pracowało dwóch Ukraińców, którzy podobno byli kucharzami, ale nie byli w stanie wykazać się swoimi zdolnościami, bo wszystko co serwowaliśmy to mrożonki z supermarketu i obleśne, najtańsze dania z mikrofalówki. Mieliśmy na nich jakoś 20-krotną przebitkę, ale co z tego, skoro nikt nie chciał tego zamawiać. Szef ciągle twierdził, że to wina kucharzy, bo gotować nie umieją. Gdy zaproponowali mu, żeby kupił im świeże produkty to zaczną gotować świeże potrawy i będzie można je sprzedawać nawet drożej, to się chwilę zastanowił. Zaczął przeliczać. Z jego wyliczeń wynikało, że schabowego z ziemniakami chciałby sprzedawać za 120zł, bo inaczej będzie zarabiał mniej niż na mrożonkach. To, że na mrożonkach nie zarabiał raczej nic, bo nikt ich nie zamawiał, nie było dla niego argumentem. Oczywiście pomysł upadł, a chłopaki jakiś czas później odeszli. Szef uznał, że przecież nie opłaca się w sumie zatrudniać kogoś, tylko jedzenie ma przygotowywać kelnerka lub barman. Nasze protesty, że nie będziemy się wyrabiać ze swoją robotą jeśli chociaż raz czy dwa razy w ciągu wieczoru będziemy musieli wejść do kuchni, wyśmiał słowami:

- No, no kochani, ale za co ja wam płacę? Wy to byście chcieli pieniądze za darmo!

Gdy już pracowałam tam jakiś czas, do pracy przyjęto nową kelnerkę, taką trochę fruzię, która szybko stała się naszą atrakcją. Typ słodkiej idiotki, która była wielbiona przez męską część publiki. Niestety, po jakimś czasie obróciło się to przeciwko niej, bo po tym jak kilku pajacom odmówiła podania telefonu i umówienia się na randkę, zaczęli się na nią skarżyć i wylewać szambo w internecie. Co na to szef:

- Ale ty durna jesteś! Umówiłabyś się z jednym czy drugim i byłby spokój, a może jeszcze byś się nażarła za darmo.

Dziewczyna sama się zwolniła.

Sama odeszłam z tej pracy, bo szef notorycznie zarzucał mi brak zaangażowania. Brak zaangażowania objawiał się tym, że z racji tego, że nie wypłacał kasy za nadgodziny, zamykaliśmy lokal zawsze punktualnie. Nie ma, że jeszcze jedno piwko. Wybija godzina zamknięcia, zapraszamy do wyjścia. Szef traktował to jak personalny afront. No, ale przecież nadgodzin nie wypłaci, bo po co płacić pracownikowi, jego przecież te 15min nie zbawi.

Lokal nadal jest, dobrze prosperuje, szef ten sam. Nie wiem, kto trzyma ten burdel w ryzach, ale szef powinien tej osobie gorąco podziękować.

gastronomia

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (146)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…