Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87043

przez ~Chorowitka ·
| Do ulubionych
Covid oczami osoby chorej. Historia długa, uprzedzam.

Na początku tego miesiąca złapałam koronawirusa. Cóż, zdarza się. Reszcie domowników (mamie oraz ojczymowi) wyszły wyniki negatywne, co spowodowało podjęcie decyzji o wysłaniu mnie do szpitala bądź izolatorium. Jako osoba nieletnia, zostałam w ciągu godziny (choć obiecywano nam dwie na spakowanie rzeczy) wysłana na oddział zakaźny do miasta powiatowego. Po rozmowie i krótkim badaniu, lekarz uznał, że skoro nie mam objawów, mam zostać natychmiast wysłana do izolatorium.

Same miejsce - jeden z hoteli - całkiem ładne, a i warunki nie aż tak złe, zwłaszcza na krótki pobyt. Telewizja, internet, czajniczek, mydło, jedzenie stawiane pod drzwiami i nawet wiatrak dostałyśmy :D Po tygodniu jednak okazało się, że wbrew temu, co jest w regulaminie, pościel nie może zostać zmieniona. Tyle, ile jest się w izolatorium, tyle się śpi pod jedną. Poza tym - było dobrze, nie ma co narzekać :D

Szybko okazało się, że problemem stanowi jedna z pielęgniarek. Dwa razy dziennie każdy mieszkaniec izolatorium miał mieć mierzoną temperaturę, czy aby na pewno jest wszystko w porządku.

Pani pielęgniarka pukała do pustych pokoi (całe piętro było przeznaczone dla chorych, przy zajętych pokojach stało krzesło, więc łatwo było się zorientować, które są wolne, a które nie), chodziła wyrywkowo, zaczynała za każdym razem z innej strony i koniec końców często nie przychodziła.

I jak w moim przypadku nie stanowiło to problemu (przez całą chorobę byłam praktycznie bezobjawowa), tak mogło być problemem w chwili, gdy czyiś stan nagle się pogorszył. Ludzie tam są zazwyczaj sami, więc nie miałby kto wezwać pomocy. A na pielęgniarkę trzeba czekać do następnego poranka lub wieczora - w zależności, którą porę odwiedzin postanowiła sobie odpuścić w danym pokoju danego dnia.

Kolejny problem z ową panią dotyczył informacji. Po stwierdzeniu choroby, następny test powinien mieć miejsce 10 bądź 11 dnia licząc od pobrania poprzedniego wymazu. W okolicach tego dnia postanowiłyśmy zapytać, czy wiadomo już coś o naszych testach. Pani odpowiedziała, że nie wie. Następnego dnia - to samo. Po dłuższej rozmowie, w której pielęgniarka stwierdziła, że "niektórzy siedzą od prawie trzech tygodni i nie marudzą" oraz, że jak chcemy, to "proszę zadzwonić do lekarza i się stąd wypisać, droga wolna", podała nam numery telefonu do szpitala.

Zadzwoniłyśmy następnego dnia, bo wieczorem już nikt nie odbierał. Kazali zadzwonić do sanepidu.

Dzwonimy do sanepidu. Tam słyszymy, że izolatorium to placówka szpitalna i musimy dzwonić do szpitala.

No to jeszcze raz. Tym razem odebrał już ktoś inny, sądząc po głosie.

I tu myślę, że warto byłoby przytoczyć mniej-więcej rozmowę, na tyle, ile pamiętam.

Mama: Dzień dobry, ja dzwonię z izolatorium. Chciałabym się dowiedzieć, czy wiadomo coś o terminie testów. Mój mąż, który jest na kwarantannie domowej, miał je dzisiaj. Czy do nas też ktoś dzisiaj przyjdzie?
Pani po drugiej stronie: Nie wiemy nic na ten temat. Proszę zapytać pielęgniarkę, która do was przychodzi mierzyć temperaturę.
M: Ta pani powiedziała, że nie wie i kazała zadzwonić tutaj.
P: To nie nasz problem. To należy do zakresu jej obowiązków.
M: Przykro mi to stwierdzić, ale ta pani nie wypełnia ich odpowiednio. Zdarza jej się nie przychodzić z mierzeniem temperatury, a jak nie zapytamy, to nie wie.
P: Niemożliwe. Niech pani pyta pielęgniarki, która u was dyżuruje. Ja nie mogę udzielić pani żadnej informacji.
M: *ponownie mówi o tym, że tamta pani kazała nam dzwonić tutaj i nas ciągle zbywa, już prawie płacząc*
P: Myśli pani, że tylko pani jest ciężko? Ja tu muszę pracować!
M: Ale pani wraca do domu. My nie mamy takiej możliwości *zdenerwowana, płacząc*
P: Niech pani się nie bulwersuje tu na mnie! Jeżeli będzie pani tak dalej mówić, zgłoszę panią na policję *rozłącza się*

Niedługo potem dołączyłyśmy do grona kilku mężczyzn, co akurat stali na korytarzu, również pacjentów. Oczywiście każde stało pod swoimi drzwiami. No i toczyły się rozmowy na temat testów i funkcjonowania systemu. Wtedy też wyszło na jaw, że nasza pielęgniarka, nie tylko do nas przychodzi, kiedy jej się chce.

Jeden z nich opowiedział nam też, że siedzi tutaj od dwóch tygodni. Również próbował dowiedzieć się coś na temat testów, ale był zbywany. W końcu zaczął straszyć telewizją oraz prasą, co poskutkowało natychmiast - na drugi dzień miał zrobiony wymaz. Zrobiony przez naszą ukochaną pielęgniarkę. Pani zostawiła próbkę pod drzwiami i poszła mierzyć temperaturę (ale już do nas nie dotarła tamtego dnia...). Mężczyzna wychylił się, zwrócił uwagę. "Tak, tak, pamiętam". Wymaz oczywiście został :D Karetka przyjeżdżała i zabierała go w bardziej odpowiednie miejsce niż korytarz izolatorium :P

Następnego dnia przyszła inna pani pielęgniarka - cud kobieta, która przychodziła w nasze pierwsze dwa dni w izolatorium.

Opowiedziałyśmy jej wszystko, prawie płacząc, pani wyliczyła... Dzisiaj test. Sprawdziła, że są nieregularnie temperatury powpisywane z ostatniego tygodnia, wyliczyła, że wymaz miał być wczoraj... Pojechała do szpitala, zrobiła awanturę i wróciła za godzinę na pobranie wymazu. Nie tylko nam, a połowie korytarza :D

Następnego dnia nagle 3/4 piętra opuściło swoje pokoje. Wszyscy nagle wyzdrowieli? Czyżby jakaś magia? :P

Potem był kolejny test i się okazało, że na bank wyzdrowiałam, a mama się nie zaraziła. No to czas się spakować i możemy odejść.

Czekała nas jednak godzina czekania na wypis pod szpitalem. I dostałyśmy... Odmowę przyjęcia, gdzie było napisane pod pisemkiem mamy, że była chora. A że dostała trzy negatywy, nic nie znaczy. Była ze mną w izolatorium, więc jest traktowana jakby była chora.

Mama chciała też pismo dowodzące, że była na kwarantannie przez 12 w izolatce. W szpitalu takich nie mogą wystawić, proszę się zgłosić do sanepidu, bo to sanepid decyduje o wysłaniu do izolatorium.

Mama dzwoni do sanepidu. Pracodawca może sobie zobaczyć sam, ma dostęp do wszelkiej dokumentacji... Z tym, że moja mama pracuje za granicą. Tam nie mają już dostępu. No to oni się zastanowią, teraz proszę cieszyć się wolnością.

I się cieszyłyśmy. Do następnego dnia, kiedy podczas wizyty u babci, zadzwonił sanepid.

Stwierdzili, że ja mogłam być chora dzień przed zrobieniem testu. Wobec tego mama mogła się zarazić, a dwa testy, które miała nie są wiarygodne. Proszę siedzieć w domu, w czwartek wymaz.

A co ze mną i ojczymem? Nie mamy kwarantanny. Bo nie. Tylko mama musi siedzieć w domku, bo może być chora.



Gratuluję tym, którzy dotrwali do końca :D


P. S. Mogłabym jeszcze opisać perypetię mojego chłopaka, od którego się zaraziłam. Też ma ciekawe przygody w kwestii testów.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 200 (232)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…