W dni takie jak ten, zastanawiam się, albo raczej rozpamiętuję wydarzenia z przeszłości.
Czy byłbym innym człowiekiem gdybym nie był od małego wychowywany w otoczce nadopiekuńczości? Czy to z tego wynikała moja zaniżona samoocena i ujemne poczucie własnej wartości?
Wiem, że mam te gorsze dni. Nie wiem na ile moje przemyślenia są wynikiem logicznego toku rozumowania, a na ile wizjami spaczonymi przez mój stan. Nad tym, że byłem tym drugim, gorszym dzieckiem, nawet się nie zastanawiam - różnice w traktowaniu zauważają osoby postronne. Pewnie lepiej bym sobie radził w życiu, gdyby nie wpajanie mi od małego, że to zawsze ja mam każdemu ustępować. Że moje odczucia nie mają znaczenia, bo zawsze ważniejsze jest to, że mamie będzie przykro, że siostra jest młodsza i nie rozumie.
Odnoszę wrażenie, jakby to było celowe działanie - wychować mnie na uległego, posłusznego, nie mającego swojego zdania, niemal ubezwłasnowolnionego. Jakby mama od początku wiedziała, że na siostrze nie będzie mogła polegać na stare lata, więc szykowała mnie do roli "opiekuna".
Drugą opcją, jaka przychodzi mi do głowy, to zemsta. Tak bardzo przypominałem jej ojca. Jemu nie mogła się postawić, więc odgrywała się podświadomie (a może świadomie) na dzieciach - tutaj miała władzę, więc mogła sobie rekompensować, mogła sprawić by to zawsze kobieta (moja siostra) była tą uprzywilejowaną, a facet, ja, tym dyskryminowanym.
Dzisiaj to już nie jest istotne skąd się to wzięło, ważne że jej nadopiekuńczość i faworyzowanie siostry, bezsprzecznie wpłynęło na to jaki jestem i na to kim kiedyś byłem.
A propos nadopiekuńczości - już parę lat temu, kiedy nad tym myślałem, zacząłem uważać, że wszystkie te zabiegi, całe to "poświęcanie się", nie było dla mnie, ani nawet dla siostry. Było dla mamy. Żeby pokazać przed ludźmi jak dobra jest, jak cierpi i męczy się dla swoich dzieci, wyręczając je we wszystkim w czym tylko można było. Nawet wtedy, kiedy to nie miało najmniejszego sensu.
To, obok wspomnianego ustawiania mnie na samym dole rodzinnej hierarchii, doprowadziło do wykształcenia się u mnie przekonania, że do niczego się nie nadaje, że inni zawsze zasługują na więcej i są ważniejsi, a ja jestem zwyczajnie gorszy, wręcz w jakiś sposób upośledzony.
Przebyte we wczesnym dzieciństwie choroby, które mocno wpłynęły na mój rozwój fizyczny (zawsze byłem najniższym i najsłabszym chłopakiem w klasie), dokładały swoje. Byłem idealną ofiarą. Do 13 roku życia, praktycznie nie miałem żadnych kolegów. Kompleksy nie pomagały też w kontaktach z płcią przeciwną - dopiero w wieku 23 lat, udało mi się nawiązać jakąkolwiek relacje z kobietą. Swoją drogą, niezbyt fortunną, prawdopodobnie dlatego że wciąż byłem ofiarą. Długo musiałem walczyć by się z tego wyzwolić, a i tak wiem że to nigdy nie będzie całkowite zwycięstwo. Że zawsze, już do końca życia, będę miał nawroty tego poczucia.
Zdecydowałem się pójść do psychiatry, zażywam leki które mi pomagają. Udało mi się wyjść na ludzi: poznałem kobietę, ożeniłem się, dorobiłem mieszkania, w tym roku urodził mi się syn. Na co dzień wiodę całkiem udane życie, mam dobrą pracę w której ludzie mnie lubią i szanują. I przez większość czasu, cieszę się swoim obecnym życiem. Ale czasem przychodzą dni, takie jak ten...
Czy byłbym innym człowiekiem gdybym nie był od małego wychowywany w otoczce nadopiekuńczości? Czy to z tego wynikała moja zaniżona samoocena i ujemne poczucie własnej wartości?
Wiem, że mam te gorsze dni. Nie wiem na ile moje przemyślenia są wynikiem logicznego toku rozumowania, a na ile wizjami spaczonymi przez mój stan. Nad tym, że byłem tym drugim, gorszym dzieckiem, nawet się nie zastanawiam - różnice w traktowaniu zauważają osoby postronne. Pewnie lepiej bym sobie radził w życiu, gdyby nie wpajanie mi od małego, że to zawsze ja mam każdemu ustępować. Że moje odczucia nie mają znaczenia, bo zawsze ważniejsze jest to, że mamie będzie przykro, że siostra jest młodsza i nie rozumie.
Odnoszę wrażenie, jakby to było celowe działanie - wychować mnie na uległego, posłusznego, nie mającego swojego zdania, niemal ubezwłasnowolnionego. Jakby mama od początku wiedziała, że na siostrze nie będzie mogła polegać na stare lata, więc szykowała mnie do roli "opiekuna".
Drugą opcją, jaka przychodzi mi do głowy, to zemsta. Tak bardzo przypominałem jej ojca. Jemu nie mogła się postawić, więc odgrywała się podświadomie (a może świadomie) na dzieciach - tutaj miała władzę, więc mogła sobie rekompensować, mogła sprawić by to zawsze kobieta (moja siostra) była tą uprzywilejowaną, a facet, ja, tym dyskryminowanym.
Dzisiaj to już nie jest istotne skąd się to wzięło, ważne że jej nadopiekuńczość i faworyzowanie siostry, bezsprzecznie wpłynęło na to jaki jestem i na to kim kiedyś byłem.
A propos nadopiekuńczości - już parę lat temu, kiedy nad tym myślałem, zacząłem uważać, że wszystkie te zabiegi, całe to "poświęcanie się", nie było dla mnie, ani nawet dla siostry. Było dla mamy. Żeby pokazać przed ludźmi jak dobra jest, jak cierpi i męczy się dla swoich dzieci, wyręczając je we wszystkim w czym tylko można było. Nawet wtedy, kiedy to nie miało najmniejszego sensu.
To, obok wspomnianego ustawiania mnie na samym dole rodzinnej hierarchii, doprowadziło do wykształcenia się u mnie przekonania, że do niczego się nie nadaje, że inni zawsze zasługują na więcej i są ważniejsi, a ja jestem zwyczajnie gorszy, wręcz w jakiś sposób upośledzony.
Przebyte we wczesnym dzieciństwie choroby, które mocno wpłynęły na mój rozwój fizyczny (zawsze byłem najniższym i najsłabszym chłopakiem w klasie), dokładały swoje. Byłem idealną ofiarą. Do 13 roku życia, praktycznie nie miałem żadnych kolegów. Kompleksy nie pomagały też w kontaktach z płcią przeciwną - dopiero w wieku 23 lat, udało mi się nawiązać jakąkolwiek relacje z kobietą. Swoją drogą, niezbyt fortunną, prawdopodobnie dlatego że wciąż byłem ofiarą. Długo musiałem walczyć by się z tego wyzwolić, a i tak wiem że to nigdy nie będzie całkowite zwycięstwo. Że zawsze, już do końca życia, będę miał nawroty tego poczucia.
Zdecydowałem się pójść do psychiatry, zażywam leki które mi pomagają. Udało mi się wyjść na ludzi: poznałem kobietę, ożeniłem się, dorobiłem mieszkania, w tym roku urodził mi się syn. Na co dzień wiodę całkiem udane życie, mam dobrą pracę w której ludzie mnie lubią i szanują. I przez większość czasu, cieszę się swoim obecnym życiem. Ale czasem przychodzą dni, takie jak ten...
dom
Ocena:
172
(212)
Komentarze