Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87245

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziecko z cukrzycą w szkole.

Część I
Przy małym dziecku bardzo ważna jest współpraca rodzica z nauczycielem. Ciągle telefony, mierzenie cukru u dziecka, ustalenie pory posiłków,itp.
Syn zachorował na cukrzycę typu 1 w wieku 3 lat i będąc jeszcze 3-latkiem poszedł do przedszkola. Najpierw spróbowaliśmy prywatnie,ze względu na niezbyt liczną grupę i dodatkową panią do pomocy. Na spotkaniu z panią dyrektor,wraz z mężem wyłuszczyliśmy nasze oczekiwania i plan działania. Poprosiliśmy o możliwość spotkania z nauczycielką (N) i pomocą nauczyciela,żeby móc przeprowadzić coś na kształt szkolenia przygotowawczego. Usłyszeliśmy,że nie ma problemu, wszystko ładnie pięknie.

Na spotkaniu z N nic nie było ładnie i pięknie. Dowiedziałam się,że z "takim" dzieckiem powinniśmy pójść do klasy integracyjnej, a najlepiej to załatwić nauczanie indywidualne i nie zawracać głowy biednej N.

Mimo to, przeprowadziliśmy szkolenie i syn z początkiem września, radośnie udał się do pierwszego przedszkola. Nie minął tydzień,a już dostałam polecenie udania się z synem do poradni psychologiczno- pedagogicznej, bo cytuję "zdarza mu się rozlewać zupę w trakcie jedzenia". Nie wiem,jak Wy
am,ale mnie zdarza się to po dziś dzień ;) W poradni byliśmy dla świętego spokoju, dostarczyliśmy karteczkę,że wszystko z Młodym ok.

Potem zaczęły się telefony grożące- N chciała wzywać karetkę za każdym razem,gdy syn miał podwyższony cukier. Próba przetłumaczenia N,że na tym polega istota cukrzycy- wahania cukru zawsze będą,my staramy się je ustawić tak,żeby były jak najbardziej zbliżone do glikemii zdrowego człowieka nic nie dawały. Potem zaczęły się telefony płaczliwe- N jest wykończona psychicznie i ciężko jest jej żyć ciągle z zegarkiem w ręku. Dodam, że większość spraw z Młodym ogarniała pomoc nauczyciela- młoda dziewczyna w trakcie studiów,która podeszła do sprawy ze stoickim spokojem.

Próbowaliśmy rozmów z dyrektorką - na chwilę było lepiej,potem znów zaczynały się próby szukania na siłę problemów u syna plus telefony grożące.

W międzyczasie dyrektorka zorganizowała profesjonalne szkolenie o cukrzycy dla całego grona pedagogicznego, na którym przedstawiono wszystkie najgorsze scenariusze - omdlenia, śpiączki, kwasicę ketonową. Po szkoleniu N zażądała, żeby jedno z rodziców uczestniczyło w zajęciach każdego dnia. Oboje z mężem pracowaliśmy,przy czym ja w trybie 12 godzin dziennie, potem 1 dzień wolnego. W sumie skończyło się na tym,że siedziałam pod drzwiami klasy w dni wolne, nierzadko bezpośrednio po nocce w pracy.

Po kilku miesiącach takich przepychanek, zauważyłam,że Młody coraz mniej entuzjastycznie chodzi do przedszkola. Mój prawie 4-latek smucił się,bo "jest kłopotem dla pani N". Okazało się też,że Młody w trakcie zajęć na zewnątrz miał nakaz siedzenia na czterech literach,kiedy dzieci hasały. "Żeby mu cukier nie spadł...".No żesz..
Kolejne interwencje u dyrektorki i kolejne żale N...

W międzyczasie czasie rozpoczęłam poszukiwania nowego przedszkola dla Młodego i z nowym rokiem szkolnym, pełni nadziei rozpoczęliśmy naukę w publicznym przybytku wiedzy. Ale to temat na oddzielną historię :)

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (125)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…