Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą wpłynęło w moje życie, chociaż obijało się już od dawna. Przestroga dla was wszystkich, żeby wszystko załatwiać do końca, żeby nic nie zostawiać swojemu losowi, nawet jeżeli komuś bardzo ufamy i wydaje się nam, że nie mamy się czym martwić.

Umarła matka mojego przyjaciela, kobieta pod 80tkę, ale zdrowa wydawałoby się. Dopadł ją wylew, potem jakieś historie dodatkowe i umarła dość szybko. Jej sytuacja rodzinna, acz skomplikowana trochę, nigdy nie powodowała trudności, dlatego nigdy tego nie rozwiązała. Mianowicie miała męża, ojca mojego przyjaciela, ale się z nim rozstała wieki temu, jakieś 40 lat. Mąż nie oponował, bo to nigdy nie była wielka miłość, tylko przypadkowa ciąża, ale że pochodził z tradycyjnej religijnej rodziny, poprosił żonę, żeby się na razie nie rozwodzili, to on im to wszystko powoli wyjaśni. Tak wyjaśniał, że nie rozwiedli się nigdy. Żona niedługo potem wzięła syna i pojechała na stypendium naukowe do Niemiec i tam już została. Pozostawała z mężem w bardzo poprawnych stosunkach.

Po latach sprzedali wspólne mieszkanie, podzielili się kasą, wszyscy byli zadowoleni. Obydwoje ułożyli sobie życie od nowa z innymi ludźmi, ale dalej byli małżeństwem. Mój przyjaciel również z ojcem miał poprawne układy, nie byli specjalnie blisko, ale było ok. Z matką też nie tworzyli jakiejś prze bliskiej więzi, tym bardziej, że kiedy tylko stał się dorosły wrócił do Polski i utrzymywali kontakt normalny. Matka miała partnera przez 35 lat, ojciec kobietę i dodatkowe dzieci (rodzinie jakoś nie przeszkadzały pozamałżeńskie dzieci, dziwne). Ot, patchworkowa rodzina, nietypowa może trochę, ale nie materiał na Trudne sprawy.

Matka ze swoim partnerem tworzyła normalną rodzinę. Razem kupili dom w Niemczech, potem go sprzedali, kupili dom w Polsce, ale od razu na nazwisko mojego przyjaciela, żeby uniknął potem spadkowych historii. Na tyle sobie ufali, że słusznie wierzyli, że nie wyrzuci ich z domu do końca życia. Partner rodziny nie miał, szczerze powiedziawszy z pasierbem był chyba bliżej niż rzeczony pasierb był z własnym ojcem.

Mąż sobie żył normalnie i dalej religijnie, chociaż łamiąc wszelkie kościelne nakazy. Z żoną się widywał raz na ruski rok, ale częściej rozmawiali przez telefon z okazji urodzin czy świąt i tyle. Ale mąż miał siostrę, o której nie słyszałam przed śmiercią matki przyjaciela, bo o czym tu mówić, ot obca dla nich w zasadzie baba, przyjaciel widział ją kilka razy odkąd się rodzice rozstali.
I mama w końcu umarła. Mieszkała w małej miejscowości niedaleko od Warszawy, bo tam jakąś działkę po przodkach miała, a była to miejscowość sąsiednia z pochodzeniem jej byłego męża. Przyjaciel kwestię pogrzebu, jak ma wyglądać oczywiście zostawił partnerowi, w końcu to on był jej najbliższy. Matka pewnie w najlepszym razie była agnostykiem, ale na pewno była antyklerykałem. Więc dla obu najbliższych panów był oczywistym pogrzeb świecki.

I tu wkroczyła ciotka. Rozkrzyczana religijnie dewota, okoliczna radna i sołtys. Ostentacyjnie leżąca w kościele oszołomka. Przekonała swojego brata, który był i jest uległą safandułą, że to on decyduje o pochówku żony, bo to jego święte prawo! Fakt, że się rozstali 40 temu nie miał tu znaczenia, w oczach Boga są małżeństwem. Prawnie niestety to była prawda, znaczy nie ta część o Bogu, tylko o decydowaniu. Mój przyjaciel i partner matki, aczkolwiek zdegustowani, uznali, że nie ma co się szarpać, bo niby mogą iść do sądu, ale po co? Nikomu obecność klechy nie zaszkodzi, niech sobie odprawia. Ale ciotka poszła po całości.

Jako, że radna i sołtys, to sobie sprowadziła biskupa, pompę zrobiła na całego. Na pogrzebie byłam, zalewała się łzami i szlochała po swojej UKOCHANEJ bratowej, której szczerze nie znosiła z wzajemnością i nie widziała od wieków całych. Cała wiocha przyleciała to oglądać. No cyrk. Po pogrzebie była stypa na 40 fajerek, bo trzeba było wszystkich pociotków ściągniętych i biskupa zaprosić, żeby dalej widzieli jak ciotka przez stratę cierpi. Mój przyjaciel i partner matki dostali również zaproszenie na stypę, ale grzecznie odmówili i uznali, że na tym się przedstawienie dla nich skończyło.
Majątku w spadku w zasadzie nie było, nie było z czego robić sprawy sądowej.

I był spokój do wczoraj. Wczoraj partner matki dostał wezwanie do zapłaty za pogrzeb i stypę. Bo to on jako najbliższa osoba powinien za to zapłacić. Pogrzeb kosztował 6 tysięcy z czego 3 miejsce na cmentarzu. Stypa skromnie, bo niecałe 4, a podobno przypominała weselicho, więc i tak tanio się ciotka opędziła. Wysyłała mu wezwania do zapłaty, a owszem, na adres, pod którym był zameldowany ostatnio 52 lata temu. Od tego czasu mieszkał w Niemczech, a w Polsce się po powrocie nie zameldował. Niemniej jego adres pobytu był wszystkim doskonale znany. Windykator (edit wyjasniający: NIE KOMORNIK, firma windykacyjna, ta sprawa do żadnego sądu jeszcze nie dotarła, więc o komorniku nie ma mowy) go poinformował, że występuje do sądu z tym. Ciekawe co sąd z tym fantem zrobi.

A więc załatwiajcie formalności, bo nigdy nie wiadomo, kiedy was w tyłek ugryzą.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (171)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…